Długoterminowa podróż do Azji 2012-2013
Nasza pierwsza długoterminowa podróż rozpoczęła się 2 października 2012 roku i trwała nieprzerwanie ponad rok. Wsiedliśmy wówczas do autobusu i wyruszyliśmy drogą lądową na wschód z zamiarem dotarcia do Azji Południowo-Wschodniej. Korzystając głównie z pociągów, autobusów i minibusów, a czasem także z autostopu, motocykli, statków, rowerów oraz na własnych nogach, przemierzyliśmy Litwę, Łotwę, Rosję, Chiny, Wietnam, Kambodżę, Tajlandię, Laos, Malezję, aż zajechaliśmy na sam skrawek Półwyspu Malajskiego do Singapuru. Dzięki tanim liniom lotniczym odwiedziliśmy też wyspę Borneo (jej malezyjską część i Sułtanat Brunei) oraz Jawę i Sumatrę, czyli Indonezję. Przed powrotem do Polski przemierzaliśmy także Birmę i Indie.
W podróży najbardziej cenimy docieranie do miejsc, w których możemy doświadczyć lokalnego życia zwykłych ludzi i poznać ich kulturę. Dla nas prawdziwa podróż to nie tylko miejsca, prawdziwa podróż to przede wszystkim ludzie. Lubimy obszary wiejskie i wioski, których nie ma na mapach oraz naturalne tereny przyrodnicze. Dalej w kolejności są małe miasteczka oraz plantacje egzotycznych owoców, przypraw i warzyw. Podróżujemy niskobudżetowo. Odkrywając nowe miejsca zawsze staramy się dopasować do lokalnych zwyczajów. Jadamy tam, gdzie miejscowi, transportujemy się tym, czym miejscowi. Gdy tylko to możliwe, śpimy w domach zwykłych ludzi.
W podróży najbardziej cenimy docieranie do miejsc, w których możemy doświadczyć lokalnego życia zwykłych ludzi i poznać ich kulturę. Dla nas prawdziwa podróż to nie tylko miejsca, prawdziwa podróż to przede wszystkim ludzie. Lubimy obszary wiejskie i wioski, których nie ma na mapach oraz naturalne tereny przyrodnicze. Dalej w kolejności są małe miasteczka oraz plantacje egzotycznych owoców, przypraw i warzyw. Podróżujemy niskobudżetowo. Odkrywając nowe miejsca zawsze staramy się dopasować do lokalnych zwyczajów. Jadamy tam, gdzie miejscowi, transportujemy się tym, czym miejscowi. Gdy tylko to możliwe, śpimy w domach zwykłych ludzi.
Przygody, przeżycia, przemyślenia
publikujemy w formie relacji z podróży. Staramy się przybliżyć daleki
świat jaki widzimy naszymi oczami: kulturę, tradycje, zwyczaje...
dziwności, śmieszności, zawiłości i różnorodne rozmaitości. Przemierzaj
świat razem z nami, śledząc relacje i zdjęcia z naszej wyprawy.
Magda, Paweł
Magda, Paweł
Relacja z podróży:
Czy dwa jeden zero start?
Czy 2.10 start? Tak! Odliczanie czas zacząć! Do naszego wyjazdu pozostał już tylko tydzień. We wtorek, 2 października, wsiądziemy do autobusu i żegnając się z Poznaniem wyruszymy w naszą podróż. Kierunek wschód, o zachodzie Słońca odjazd. Na pierwszy ogień Wilno, stolica Litwy. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Magiczne Wilno
Po trzynastu godzinach jazdy autobusem Simple-Express dotarliśmy do stolicy Litwy. Mimo usilnych starań i akrobatycznych eksperymentów na fotelach, nie bardzo udało nam się przespać. Wilno przywitało nas lekką mżawką. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Nocna wyprawa na dzwonnicę kościoła
W Rydze i Jurmali spędziliśmy łącznie 32 godziny i 45 minut. Nie za dużo, ale wystarczająco, żeby zwiedzić małą stolicę Łotwy. Miasto ma wielkość porównywalną do Poznania. Odwiedziliśmy również wybrzeże Bałtyku. Kurort w Jurmali jest jednym z najbardziej popularnych na Łotwie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wenecja Północy – miasto ponad 350 mostów
Granicę z Rosją przekroczyliśmy w środku nocy. Na szczęście obyło się bez żadnych problemów, choć sama procedura do najprzyjemniejszych nie należała. Po wstępnej kontroli paszportów wszyscy musieli wyjść z autobusu, tylko po to, by wyjąć z luku bagażowego wszystkie toboły i przetaszczyć je od jednych drzwi do drugich, dostając po drodze stempel w paszporcie. Domyślam się, że w jednym z pomieszczeń powinna odbyć się kontrola bagażu, ale w środku nocy raczej żadnemu z rosyjskich celników niezbyt spieszyło się do przerzucania garderoby całej wycieczki autobusowej. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
„W Mc Donald’s spotkajmy się”
Będąc w Polsce zazwyczaj omijam Makdonalda szerokim łukiem. Rzadko, a raczej prawie nigdy nie zdarzało mi się zawitać do rozpowszechnionej w 119 krajach sieci lokali gastronomicznych. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Moskwa
Moskwa to największe miasto całej Rosji i jednocześnie jedno z największych miast świata (pierwsza dziesiątka). Oprócz kilku reprezentatywnych miejsc jest tu raczej szaro i zwyczajnie. Wielkie blokowiska, korki i spieszący się ludzie. Nie jest tak romantycznie jak w Petersburgu. Po wcześniejszej wizycie w mieście nad Newą nie zaskoczyły nas już równie szerokie ulice i wszechobecni mundurowi. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
87 godzin w kolei transsyberyjskiej
Ponad 87 godzin - tyle czasu spędziliśmy w pociągu. Jadąc z Moskwy do Irkucka, przebyliśmy ponad 5000 km. Nigdy wcześniej nie spędziliśmy tylu godzin w żadnym środku transportu. Początek podróży był trochę stresujący. Bilety kupiliśmy wcześniej przez Internet, ale na dworcu musieliśmy zarejestrować jeszcze ostatni odcinek naszej podróży przez Rosję, czyli pociąg z Babuszkina do Zabajkalska, którym mieliśmy jechać w ostatni dzień naszego pobytu w tym kraju. Zapobiegawczo byliśmy na dworcu dwie godziny wcześniej, bilety udało się zarejestrować i wydrukować w specjalnej maszynie, ale i tak na końcu musieliśmy się sporo nadenerwować i nabiegać, bo pomyliliśmy perony. Podmiejski z długodystansowym, gdyż numeracja jest taka sama. Nasz pociąg był podstawiony 40 minut wcześniej, a my wbiegliśmy do niego 5 minut przed odjazdem. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Funkcjonowanie rosyjskich kolei
Podróżowanie pociągami w Rosji, a już szczególnie na trasie transsyberyjskiej, to nie jest zwykłe przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Dla obcokrajowców to zjawisko, którego nie da się opisać słowami. Zjawisko, którego trzeba doświadczyć, zjawisko, które trzeba poczuć. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Nad Bajkałem
W przeciągu czterech dni spędzonych w kolei transsyberyjskiej zmieniliśmy porę roku z jesieni na zimę. Syberyjski Irkuck powitał nas mrozem na poziomie -8 stopni Celsjusza, masą śniegu i oblodzonymi chodnikami. Po dwóch dniach spędzonych w tym mieście po raz pierwszy stanęliśmy nad brzegiem ogromnego, przepięknego Bajkału, otoczonego potężnymi, ośnieżonymi górami. Nasze pierwsze spotkanie z najgłębszym jeziorem świata miało miejsce w miejscowości Listwianka. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Pożegnanie z Rosją
Będąc w Rosji poznaliśmy różne jej oblicza. Zwiedziliśmy wielkie metropolie, jak Moskwa i Petersburg z wieloma wspaniałymi zabytkami. Jednak naszą największą sympatię wzbudziły małe miejscowości na Syberii. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Mandżurskie uderzenie
Ogromna trawiasta pustynia. Nieograniczone stepowisko. Pośrodku tej zupełnej pustki istnieje miasteczko. Miasteczko niewielkie, które można by przejść z jednego końca na drugi w około godzinę, ale o bardzo wysokiej zabudowie. Można by rzec „same wieżowce”. Drażniąco kolorowe. Nienaturalnie wyrośnięte znikąd, a dookoła pustynia. Miasteczko, w którym bankomaty nie wydają pieniędzy, ludzie mówią dziwnym językiem, a po pustych ośmiopasmowych drogach nie jeżdżą prawie żadne pojazdy. Pracownicy hotelu wskazują drogę na dworzec kolejowy w przeciwnym kierunku niż rzeczywiście się on znajduje, pracownicy banku śpią na stołach kompletnie ignorując klientów, jedynie ochroniarz podchodzi i językiem ciała daje znać, że nikt z pracowników się nie ruszy, a wymienić waluty w ogóle się nie da. W powietrzu unosi się dziwny zapach, jakby ropy. Nagle z przejeżdżającego samochodu wychyla się ktoś i krzyczy na całe gardło: „Welcome in China!”. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Poczuć pociąg do Pekinu
Po doświadczeniach z Manzhouli wiedzieliśmy, że zaskoczy nas w Chinach jeszcze wiele rzeczy i sytuacji. Spodziewaliśmy się, że to dopiero początek ciągu kulturowych szoków. Pierwsza okazja do głębszego przeżywania zderzenia z kulturą Chińczyków miała nadarzyć się już wkrótce. Było bowiem dla nas już niemal pewne, że pierwsza podróż chińskim pociągiem do stolicy kraju będzie niezwykłą przygodą. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Tydzień po pekińsku
Przez ponad tydzień próbowaliśmy odnaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości – w przeludnionej stoicy Państwa Środka. W mieście, w którym przechodzenie na pasach na zielonym świetle jest dużym wyzwaniem, gdzie ludzie harczą i plują tuż pod nogi, w mieście, w którym jest prawie 900 linii autobusowych, w mieście które głośno krzyczy niezrozumiałym dla nas językiem. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Za ile do Pekinu?
Chiny są bardzo popularną destynacją turystyczną dla ludzi z całego świata. Pekin zaś, będący stolicą kraju z niezliczoną ilością atrakcji, wpasowuje się idealnie w ramy masowego turystycznego mainstreamu. Zatem… Jaką kwotę trzeba przeznaczyć żeby dotrzeć do tego prawie 20 milionowego miasta? Ile pieniędzy my wydaliśmy, pokonując ponad jedenaście tysięcy kilometrów wyłącznie drogą lądową, na środki transportu z Poznania do Pekinu? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Tajwanka w Pekinie
Podczas naszego pobytu w stolicy Chin, trzy dni spędziliśmy u rodowitej Tajwanki, która obecnie mieszka i pracuje w Pekinie. Opowiedziała nam, co w praktyce oznacza fakt, że Chiny to państwo komunistyczne, w którym nie ma wolności słowa oraz o sytuacji politycznej pomiędzy Chinami a Tajwanem. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Logika Chińczyka - czyli epika o wizach dla podróżnika
W dzisiejszym świecie europejskim przemieszczanie się pomiędzy państwami nie nastręcza wielu problemów. Zazwyczaj wsiada się w samochód, pociąg, czy samolot i bez specjalnego przejmowania się zbędnymi formalnościami można w łatwy sposób znaleźć się w innym europejskim kraju. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Leshan – miasto w prowincji Syczuan
Po przebyciu pociągiem prawie 2 000 km na południowy-zachód od przeludnionego Pekinu dojechaliśmy do Chengdu. Tam przesiedliśmy się do autobusu i po 3 godzinach jazdy dotarliśmy do małego chińskiego miasteczka Leshan. Miasto to można zaliczyć do małych, jak na chińskie realia. W Polsce byłoby ono jednym z największych miast, ponieważ liczba jego mieszkańców jest porównywalna do liczby mieszkańców Poznania. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Święte góry Syczuanu
Nastała noc. Buddyjscy mnisi prowadzili wędrowców wąską ścieżką przez syczuańską dżunglę. Wszechogarniający mrok nocy rozświetlały tylko słabe światła latarek, które trzymali w rękach, odkrywając przy tym tajemnice otaczającej ciemnozielonej gęstwiny. To bambusy, to paprocie, to liście olbrzymie, drzewa i znów bambusy. W uszach ich brzmiała muzyka świerszczy, stuki, puki i inne dżungli odgłosy. A dookoła noc ciemna. I tak szli. Wędrowcy i mnisi. Wreszcie dotarli do bram klasztoru skrytego w tej dżungli. Bramy otwarli i w wypełnionym mistyką znaleźli się w miejscu. Zapach wilgoci zjednał się z zapachem dymu z modlitewnych kadzideł. Piękno i magia tego miejsca zaparły wędrowcom dech w piersiach. Po kilku chwilach jeden z mnichów uraczył ich strawą. Wędrowcy mogli rozkoszować się smakiem tradycyjnych bezmięsnych potraw mnichów buddyjskich. Po posiłku mnich zaprosił wędrowców do swojej celi na tradycyjną chińską zieloną herbatę, którą parzył według dawnego rytuału i podawał w malutkich czarkach. Herbata miała wspaniałą, kojącą woń i wyjątkowy smak. Po wspólnym wypiciu herbaty wędrowcy udali się do swoich pokoi na odpoczynek i sen, gdyż o świcie czekała na nich całodniowa górska wyprawa. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Miasteczko Dali i szczyty niezdobyte
Był chłodny wczesny poranek. Po kolejnej dwudniowej podróży pociągiem dojechaliśmy do Dali w prowincji Yunnan. Miasteczko to jest malowniczo usytuowane nad jeziorem Erhai i otoczone ze wszystkich stron górami. Najwyższe szczyty masywu górskiego Cangshan mają ponad 4 tysiące metrów wysokości. Z dworca kolejowego, który znajduje się w nowej części Dali, złapaliśmy autobus, którym dojechaliśmy do zabytkowej części miasta, Dali Old Town, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka dni. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Człowiek o złotym sercu
Po pięciu dniach spędzonych w Dali przyszła pora ruszać dalej. Musieliśmy zarwać kolejne dwie nocki, jadąc chińskimi pociągami, by dotrzeć do miejscowości Guilin w prowincji Kuangsi. Jest to turystyczne miasto rozlokowane pomiędzy charakterystycznymi krasowymi wzniesieniami. Znajduje się w nim wiele parków i atrakcji turystycznych. My jednak zwiedzaliśmy je na swój własny sposób - z dala od dzikich turystycznych tłumów, jak najbliżej prawdziwego życia. Spacerowaliśmy między innymi wzdłuż rzeki Li, widzieliśmy domostwa na łodziach, odwiedziliśmy tereny górniczo-przemysłowe, a także zawitaliśmy do biedniejszych osiedli na obrzeżach miasta. W Guilin na parę nocy ugościł nas pewien 44-letni Chińczyk, człowiek o złotym sercu. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Do trzech razy sztuka, ten znajdzie kto szuka
Yangshuo to małe miasteczko nad rzeką Li, usytuowane w bajecznej scenerii, pośród krasowych wzgórz o fantazyjnych kształtach. Jest oddalone o 2 godziny jazdy autobusem z Guilin, dlatego tym razem mieliśmy bardzo krótką podróż. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Jak dojść na TV Tower w Yangshuo
Znalezienie wejścia, czyli początku ścieżki, która prowadzi na szczyt, zajęło nam trzy dni. Całą historię szczegółowo opisała Magda we wpisie Do trzech razy sztuka, ten znajdzie kto szuka. Dojście do szlaku nie jest w żaden sposób oznakowane, a trzeba pokręcić się trochę między zwykłymi, ciasnymi uliczkami miasteczka, żeby wreszcie trafić na zarośniętą wąską ścieżkę. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Podróżowanie pociągami w Chinach
Kolej chińska, podobnie jak kolej rosyjska, to pewnego rodzaju zjawisko, choć o zupełnie odmiennej charakterystyce. Fenomen którego nie sposób opisać słowami. Coś, co trzeba doświadczyć na własnej skórze, coś co trzeba poczuć angażując wszystkie swoje zmysły, żeby zrozumieć jak wyjątkowe jest to przeżycie. Trzeba wysiąść z takiego pociągu po ponad 30 godzinach jazdy i spędzenia minimum dwóch nocy pod rząd w „hard seat’cie” wypełnionym Chińczykami, żeby zrozumieć, że słowo „zmęczenie” ma tu „trochę” inny wymiar. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Byliśmy w Chinach – garść refleksji
Opuściliśmy już Państwo Środka. Możemy powiedzieć, że byliśmy w Chinach. Możemy powiedzieć, że przeżyliśmy w Chinach wspaniałe chwile. Czy możemy jednak powiedzieć, że zwiedziliśmy Chiny? Tego niestety powiedzieć nie możemy. Chiny są ogromne i przepełnione mnóstwem wspaniałych miejsc, do których nigdy nie uda nam się dotrzeć. Całego życia nie starczyłoby, żeby odwiedzić wszystkich miejsca i je poznać. Zobaczyliśmy jedynie niezwykle malutki skrawek tego pięknego kraju. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wkroczenie na wietnamską ziemię
Po nieprzyjemnej atmosferze, jaka panowała na rosyjsko-chińskim przejściu granicznym, jeszcze będąc w Chinach martwiliśmy się, czy uda nam się bez przeszkód przekroczyć kolejną granicę. Na samą myśl o przechodzeniu do innego kraju przypominał nam się powiew lodowatego chłodu na granicy pomiędzy mocarstwami Rosji i Chin: groźnie zerkający celnicy, przesadnie wielkie budynki, męczące maszerowanie od okienka do okienka. Jak będzie tym razem pomiędzy komunistycznymi Chinami i komunistycznym Wietnamem? Martwiliśmy się o to, tym bardziej, że nie mieliśmy teoretycznie wymaganych dla turystów indywidualnych podróżujących po Chinach, meldunków na komisariacie policji. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Zatłoczone i gwarne Hanoi
Hanoi to stolica i drugie co do wielkości miasto Wietnamu. Wysiedliśmy z autobusu w samym jego centrum i od razu mogliśmy pełną parą poczuć klimat miasta. Ponieważ nasz autobus nie dojeżdżał do dworca, znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy, wpadając prosto w wir ruchu drogowego. Doświadczenie nabyte w Chinach, jak poruszać się po ulicy, nie poszło w las. Jednak tutaj i to było niewystarczające. Ruch był po prostu przytłaczający. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
21 grudnia 2012 - koniec świata
My już przeżyliśmy koniec świata. Wietnam zamienił się w Saharę. A jak tam koniec świata w Polsce? ZOBACZ CAŁOŚĆ |
Poczuć wietnamski wiatr we włosach
Określenie, że motorynkowy ruch w Hanoi to szaleństwo, jest moim zdaniem zbyt mało wymowne. Paweł szybko przystosował się do tego wiariackiego ruchu ulicznego. Jednak ja miałam z tym problem - bo jak przejść na drugą stronę jezdni, gdy motory i samochody bez ustanku pędzą w obydwu kierunkach i naprawdę nie ma szans, żeby coś się zatrzymało? Nasz znajomy z Hanoi dał mi następującą radę: „Zamknij oczy i idź bardzo powoli, a będą cię omijać.” Połowicznie zastosowałam się do tej rady, tzn. miałam otwarte oczy, ale nie patrzyłam z przerażeniem w lewo i w prawo, gdy szliśmy przez uliczną dżunglę. Faktycznie zadziałało. Instrukcja przechodzenia przez jezdnię jest następująca: iść powoli, równym tempem. Mimo wrażenia, że zaraz coś mnie przejedzie, nie zatrzymywać się. Motocyklista, widząc pieszego oszacuje, z której strony go ominąć. Za to naprawdę niebezpieczne jest nagłe zatrzymanie się lub przyspieszenie kroku. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Życzenia świąteczne
Wszystkim odwiedzającym naszą stronę życzymy rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia z chwilą refleksji i zadumy. ZOBACZ CAŁOŚĆ |
W poszukiwaniu polskich śladów
„Skąd jesteście?” – to pytanie słyszymy w naszej podróży najczęściej. Zazwyczaj jest to pytanie numer jeden, które zadają nam napotykani przez nas ludzie. Odpowiedź „Poland” zwykle niewiele im mówi, dlatego też zawsze staramy się nauczyć nazwy naszego kraju w języku danego państwa. W Rosji była to Polsza, w Chinach Bo Lan, a w Wietnamie jest Ba Lan. Odkąd opuściliśmy Rosję i wjechaliśmy do Chin wszędzie staram się wypatrywać polskich akcentów. Robię to oczywiście, że tak powiem, dorywczo, przy okazji, podczas zwiedzania nowych dla nas miejsc. Na myśli mam te małe ślady, które pozostawili po sobie podróżujący po tych samych krainach Polacy, przedmioty, które ktoś z Polski przywiózł, czy po prostu inne akcenty kojarzące się z Polską. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Da Nang, Nha Trang, Phan Thiet – czyli rajska plaża z palmą
Dworzec kolejowy w Da Nang powitał nas podmuchem rozgrzanego powietrza i widokiem mokrych białych turystów. Mimo późnej wieczornej pory było bardzo ciepło i duszno. Po całodniowej podróży pociągiem z Hanoi poczuliśmy, że klimat się zmienił. Po syberyjskich październikowych mrozach przyszedł czas stawić czoła tropikalnym grudniowym upałom. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
W Krainie Smoczych Owoców
Dojechaliśmy do stacji Binh Thuot. Upewniłem się jeszcze konduktora, czy to na pewno tutaj, bo wysiadanie z pociągu w środku pola nie często mnie w życiu spotykało. No cóż… Stacja malutka, więc ostatnie wagony już do peronu nie dojeżdżają - trzeba skakać ze sporej wysokości na kamienie i trawę. Idąc do wyjścia, z różnych stron naszego wagonu żegnały nas gromkie „goodbye” - było to bardzo miłe. Trafnie przewidywaliśmy, że przed stacją kotłować się będą kierowcy taksówek i „motobajków” (taxi na motorze), nagabujący na solidnie przepłaconą podwózkę do Phan Thiet - naszej wówczas kolejnej destynacji, oddalonej stamtąd jeszcze o około 15 km. Nie daliśmy się porwać z nurtem pozostałych pasażerów, którzy rzucili się na taksówki. Chcieliśmy rozejrzeć się dookoła, zobaczyć co kryje się w pobliżu. A czekało na nas sporo wrażeń. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Witamy rok 2013
Gdy byłam dzieckiem, pamiętam, że ostatniego dnia roku cieszyło mnie oglądanie w telewizji w godzinach popołudniowo–wieczornych jak kolejne państwa witają nowy rok. Najpierw maleńkie wysepki gdzieś na Oceanie Spokojnym, potem Nowa Zelandia, potem zawsze spektakularne widoki fajerwerków z Australii, a u nas wtedy było jeszcze dużo czasu do północy. Wówczas nigdy nie pomyślałabym, że i mi będzie dane witać Nowy Rok o godzinie 18:00 czasu polskiego. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kolej w Wietnamie
Wietnam jest państwem zbliżonym do Polski pod względem wielkości powierzchni. Łączna długość linii kolejowych jest jednak o 10 razy krótsza niż w naszym kraju. Sieć dróg kolejowych nie jest więc szczególnie rozbudowana. Oprócz kilku linii rozlokowanych wokół stolicy na północy, w Wietnamie funkcjonuje w zasadzie tylko jedna linia biegnąca wzdłuż przez cały kraj, od Hanoi do Ho Chi Minh City. Łączy ona większość najważniejszych miast. Taki układ linii kolejowych jest w dużej mierze zdeterminowany przez geografię kraju. Wietnam jest „wąski” i „podłużny”, a to sprzyja takiemu właśnie układowi tras kolejowych w tym państwie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Handlowe gierki
W porównaniu do krajów Europy zachodniej, Ameryki Północnej, czy Australii, Wietnam jest krajem bardzo tanim. Z tego względu stał się, jak zresztą większość krajów Azji Południowo-Wschodniej, popularną destynacją wśród zachodnich podróżujących. Przeciętny przybysz o białym kolorze skóry jest znacznie bogatszy od przeciętnego Wietnamczyka, więc miejscowi (choć tyczy się to głównie różnego rodzaju sprzedawców) utożsamiają obcokrajowców z chodzącym bezdennym workiem wypełnionym pieniędzmi. Przez lata dynamicznie rozwijającej się turystyki zagranicznej w ich kraju nauczyli się wyciągać od gości z innych krajów dodatkowe ilości pieniędzy w sposób mniej lub bardziej jawny, bazując głównie na ich niewiedzy, naiwności, efekcie porównywania cen w rodzimym kraju (cena zawyżona specjalnie dla obcokrajowca, będzie i tak niższa niż cena za to samo w jego ojczyźnie) lub zwykłej obojętności. Oszukać może każdy - sprzedawca w sklepie, recepcjonista w hotelu, kontroler biletów w autobusie, a nawet obsługa pociągu. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wietnamska kawa - ca phe sua da
Wietnam zapadnie nam w pamięć nie tylko jako kraj pełen egzotyki, pięknych plaż i uśmiechniętych ludzi. Jeszcze zanim opuściliśmy ten kraj zgodnie stwierdziliśmy, że będziemy bardzo tęsknić za wietnamską kawą. Wietnam jest drugim na świecie producentem kawy. Wyprzedza go tylko Brazylia. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Historie, o których świat nie mówi
Spacerując po ulicach Phnom Penh natknęliśmy się na szokujący widok. W pobliżu głównego dworca kolejowego w mieście zobaczyliśmy małe wysypisko śmieci, na którym egzystowała grupa ludzi. Zupełnie gołe i brudne małe dzieci snuły się pomiędzy stertami śmieci. Niektórzy dorośli leżeli w cieniu muru, odgradzającego drogę od terenu kolei, na starych wersalkach czy materacach. Tam toczyło się ich życie. Był to dla nas zatrważający widok. O biedzie w dalekich krajach można słuchać, można o niej czytać, ale pierwszy raz w życiu zobaczyć ją na własne oczy to naprawdę trudny moment. Tak powitała nas stolica Kambodży, jednego z najbiedniejszych krajów świata. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Na kambodżańskiej wiosce - miejsca, których nie ma na mapach
Z Phnom Penh wyruszyliśmy do prowincji Takeo na południe Kambodży. Naszym celem była malutka wioska, oddalona o około 15-30 km od większej miejscowości Ang Ta Som. Drogi o utwardzonej nawierzchni położone są tylko pomiędzy dużymi miastami. Nasza malutka wioska leżała dość daleko od takiej szosy, przy piaszczystej, suchej, kurzącej się pomarańczowej drodze. W tej oraz w okolicznej wiosce spędziliśmy trzy noce, śpiąc w dwóch różnych kambodżańskich domach, z dala od cywilizacji, z dala od świata jaki znamy. Znaleźliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości. Do teraz nie wiemy dokładnie, gdzie nasze dwie wioski znajdują się na mapie oraz jak się nazywają. To jedyna taka sytuacja w naszej dotychczasowej podróży. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Zamieszani w dziwne przedsięwzięcie
Khima poznaliśmy przez Internet. Wysłał nam zaproszenie do udziału w programie wolontariatu na malutkiej wiosce w Kambodży. Perspektywa zatrzymania się gdzieś na dłużej, pomagania dzieciom z biednych rodzin, obserwowania toczącego się życia z dala od cywilizacji i zgiełku dużych miast przekonała nas do przyjęcia jego zaproszenia. Cieszyliśmy się, że będziemy mogli doświadczyć czegoś absolutnie nowego i niestandardowego oraz dać coś dobrego z siebie. Wiedzieliśmy też, że będzie to dla nas możliwość głębszego poznawania toczącego się życia zwykłych ludzi na wsi, ich obyczajów i kultury. Khim poprosił nas, żebyśmy pracowali pomagając w szkolnej bibliotece. Z opisu, który nam przedstawił i stron internetowych, do których wysłał nam linki wynikało, że program wolontariatu jest bardzo profesjonalny i doskonale zorganizowany. Miał być pokój w szkole i miejsce do spania z wiatrakiem, miały być zapewnione dwa posiłki dziennie (lunch i obiad), miał być darmowy transport ze stolicy, miało być kilka godzin pracy z dziećmi każdego dnia i trochę wolnego czasu na eksplorację okolicznych miejsc. Żeby dać z siebie jakąś autentyczną pomoc i zwolnić trochę tempo naszego podróżowania postanowiliśmy na wolontariacie spędzić dwa tygodnie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Tam, gdzie pieprz rośnie
Gdzie znajdują się wszyscy ci, którzy uciekli tam, gdzie pieprz rośnie? Sprawdziliśmy, czy przypadkiem nie ma ich na plantacjach pieprzu na południu Kambodży. Jakie było nasze zdziwienie, gdy odnaleźliśmy tam jednego naszego rodaka, a właściwie to on znalazł nas. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Oaza szczęśliwości
Istnieje na świecie takie miejsce, które można nazwać krainą spełnionych marzeń. Gdzie czas płynie zupełnie inaczej, gdzie bezustanna pogoń za szarą codziennością zamienia się w leniwe leżenie na hamaku i niemyślenie o tych wszystkich sprawach na głowie. Miejsce, w którym pracujesz kiedy chcesz, jesz tropikalne orzeźwiające owoce z własnego ogrodu i pijesz wodę wydobytą z własnej ziemi. Gdzie zacierają się dni tygodnia, gdzie mróz nie występuje nigdy, gdzie cały czas jest ciepło i prawie zawsze słonecznie. Istnieje taka oaza, w której z przyrodą obcuje się każdego dnia, codziennie podziwia się przepiękne góry, a każdego niemal wieczoru wspaniałe zachody słońca. Taka mała wioska, w której jest wszystko, co niezbędne do życia. Taki mały własny świat, udekorowany według swoich pomysłów. Taka mała zaczarowana kraina, którą można odnaleźć pod hasłem "szczęście" w niejednym ludzkim sercu. Taki mały piękny raj, o którym wielu marzy… CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Bamboo train, czyli bambusowy pociąg
Kiedyś bardziej powszechny i używany w dużej mierze przez miejscowych, dziś wyłącznie atrakcja turystyczna dla obcokrajowców w jednym tylko mieście Kambodży. Czytałem o nim w Internecie jeszcze przed wyruszeniem w podróż do Azji. Widziałem też nakręcone o nim materiały filmowe. Marzyłem, by pewnego dnia zabrać się nim na przejażdżkę. Jakże odległe były to wówczas marzenia - dzieliły nas przecież dziesiątki tysiący kilometrów. Jednak po podróży koleją transsyberyjską oraz trekkingu na trasie kolei krugobajkalskiej dystans skrócił się znacznie, a on stał się moim kolejnym kolejowym obiektem pożądania. Musieliśmy się jednak spieszyć by go jeszcze zobaczyć. W Internecie chodziły bowiem pogłoski, że w związku z odbudową krajowych linii kolejowych, zaprzestał już całkowicie kursowania. Nieprawda. Otóż zaświadczamy, że Bamboo train jeździ! I ma się bardzo dobrze. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Magia przeszłości i wariactwo teraźniejszości - odkrywanie Angkoru
Angkor nazywany jest jednym z najwspanialszych i najcenniejszych zabytków archeologicznych na świecie. Pomiędzy IX a XV wiekiem był stolicą Imperium Khmerskiego, jednego z najpotężniejszych i największych w historii Azji Południowo-Wschodniej. W czasach świetności Angkoru, miasto to było zamieszkiwane przez około milion mieszkańców, co czyniło je największym miastem ówczesnego świata. Angkor to nie tylko pojawiający się na wszystkich pocztówkowych fotografiach Angkor Wat. Cały kompleks zabytków liczy kilkadziesiąt świątyń i obejmuje ogromny obszar ponad 400 km kwadratowych. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Dobre serca na krańcu świata
Kambodża - kraj który zadziwił nas, przybyszów z kraju innej kultury i religii, magią buddyzmu. Mimo wszechobecnej biedy, złote posągi Buddy (lub czasem tylko w złotym kolorze) i bogato zdobione świątynie zachwycają swoim pięknem. Podczas całego naszego pobytu w Kambodży często przyglądaliśmy się kompletnie niezrozumiałym dla nas buddyjskim obrzędom, takim jak: składanie przed posągami Buddy owoców i ciasteczek, dotykanie na szczęście jego grubego brzucha, palenie przed nim falsyfikatów banknotów, które ma przynieść dostatek czy zapalanie przyjemnie pachnących kadzidełek, których woń towarzyszyła nam podczas zwiedzania kolejnych świątyń. W Kambodży ponad 90% społeczeństwa to buddyści, wyznawcy religii chrześcijańskich stanowią 1% populacji, a tylko 0,15% mieszkańców kraju to katolicy. Bardzo chcieliśmy dotrzeć tu do społeczności naszych współwyznawców. Będąc w Kambodży mieliśmy okazję odwiedzić dwie społeczności katolickie. Jedną dość rozwiniętą w Battambang, a drugą jeszcze bardzo młodą w wiosce w pobliżu Poipet. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
One day in Bangkok
Gdy przekraczamy granice państw, zawsze towarzyszą nam podobne emocje. Z jednej strony jest to nutka żalu za tym, co zostawiamy za plecami, a z drugiej ciekawość tego, co czeka nas w następnym państwie. No i ta odrobina niepewności – czy wszystko obędzie się bez przeszkód. Dopiero gdy celnik przybije pieczęć w paszporcie, można w pełni poczuć radość z zagoszczenia w nowym kraju. Przejście graniczne Poipet-Aranyaprathet nie jest przystosowane do obsługi tak dużego przepływu ludzi , więc musieliśmy odstać swoje - przeprawialiśmy się łącznie 2,5 godziny. Na szczęście obyło się bez problemów, otrzymaliśmy pieczęć do paszportu od celników kambodżańskich, potem od tajlandzkich i witaj Tajlandio! CZYTAJ CAŁOŚĆ |
W drodze na północ Tajlandii
Po zwiedzeniu Bangkoku wyruszyliśmy pociągiem na północ kraju. Turyści zagraniczni odwiedzający Tajlandię, którzy wybierają się na północ, najczęściej jadą ze stolicy bezpośrednio do największego miasta północy – Chiang Mai. My również wyznaczyliśmy Chiang Mai jako jedną z naszych destynacji. Postanowiliśmy jednak zrobić kilka przystanków w drodze - w mniej popularnych turystycznie miejscach. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Chiński Nowy Rok w tajskim Chiang Mai
Po przebyciu pociągiem około 700 km z Bangkoku na północ, dotarliśmy do Chiang Mai. Jest to piąte co do wielkości miasto Tajlandii, nazywane także „Różą Północy”, ze względu na bogatą historię i ilość zabytków. Chiang Mai otaczają majaczące w oddali pasma górskie. W mieście i na jego obrzeżach znajduje się łącznie ponad 300 świątyń buddyjskich. Dlatego spacerując po ulicach, na każdym kroku widzieliśmy mieniące się w słońcu, bogato zdobione pagody i stupy. Największe z nich tłumnie odwiedzają turyści, ale są też mniejsze, nie tak bogate, lecz nie mniej ciekawe. Można w nich obserwować autentyczne życie religijne Tajów. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Przez Mekong do Laosu
Mekong to najdłuższa rzeka Azji Południowo-Wschodniej (siódma co do długości w Azji i dwunasta na świecie). Swoją podróż rozpoczyna w Chinach na Wyżynie Tybetańskiej. Jego wody płyną przez Państwo Środka w kierunku południowo-wschodnim, a następnie wcinają się pomiędzy granice Birmy i Laosu. Dalej, po około 100 km birmańsko-laotańskiej żeglugi, rzeka przeciska się pomiędzy granicami Laosu i Tajlandii. Między tymi dwoma państwami Mekong na dwóch odcinkach wyznacza prawie całą granicę, a pomiędzy nimi eksploruje głąb Laosu. Dalej przepływa ponownie przez Laos, a następnie Kambodżę oraz Wietnam, efektownie uchodząc do Morza Południowochińskiego. Na całej swojej długości stanowi on bardzo ważny szlak komunikacyjny oraz ma ogromne znaczenie dla upraw ryżu. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Laotańskie górskie wioski
Malownicze, wysokie, porośnięte bujną roślinnością góry. Jak miło poczuć świeże, nie tak upalne, rześkie powietrze, powąchać zapach dżungli. Jak okiem sięgnąć, nic tylko zielone góry i pagórki – niższe, wyższe, najwyższe. Jednak nie są one tak łagodne i miłe na jakie wyglądają. Górzyste ukształtowanie powierzchni północnego Laosu jest sporym utrudnieniem dla rozwoju tego regionu. Nie ma tu dużych miast, za to są setki wiosek, malutkich wioseczek i pojedynczych chatek, zagubionych gdzieś pomiędzy górami. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Prawie w Birmie i w Chinach prawie
Jazda minibusem przez laotańską dżunglę i plantacje bananowców była ciekawym doświadczeniem. Drogi wiły się jak najbardziej fikuśny wąż, a wyboje na nich były jak na księżycu. Innymi słowy rzucało i trzęsło niemiłosiernie. Jedno z jadących dzieci wymiotowało już po około 15 minutach drogi. Kierowca nie oszczędzał przy tym swojej maszyny, katował ją podobnie jak zakopiańscy busiarze w drodze do Morskiego Oka. Pierwszą część trasy, przez dżunglę, jechaliśmy „drogą asfaltową”, choć pojęcie „asfalt” należy w tym przypadku traktować nadzwyczaj umownie. Drugą natomiast część trasy pokonywaliśmy po drodze piaskowej. Oba odcinki były długości kilkudziesięciu kilometrów. Całą trasę, około stu kilometrów, męczyliśmy przez około 3 godziny. Jednak widoki były niesamowite. Najpierw pokryte gęstą zieloną roślinnością góry i doliny, a następnie skąpane w otoczeniu gór różnorakie plantacje, głównie bananowe. Do tego porozsiewane gdzieniegdzie malutkie wioski i wioseczki. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Co słychać w stolicy Laosu?
Trasa naszej podróży przebiegała dotychczas w taki sposób, że stolice wszystkich państw, które odwiedziliśmy, były zawsze jednymi z pierwszych destynacji w danym kraju. Tym razem było inaczej. Poznaliśmy już trochę Laos, zanim dotarliśmy do jego stolicy. Według informacji przewodnikowych, Wientian miał być sennym, letargicznym miastem, tak małym, że można je całe zwiedzać na pieszo, o niewysokiej zabudowie i niskim poziomie hałasu. Faktycznie, Wientian z populacją niewiele większą niż populacja Poznania, nie przeraża, jak inne azjatyckie stolice na przykład szaleńczym ruchem ulicznym. Z pewnością nie można porównać stolicy Laosu do stolicy sąsiedniej Tajlandii – tętniącego życiem i początkowo przytłaczającego swoim ogromem Bangkoku. Jednak Wientian zaskoczył nas nowoczesnością, zwłaszcza, że przybyliśmy tu z dziewiczych rejonów na północy kraju. Jest to spokojne, ale coraz prężniej rozwijające się miasto. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Savannakhet
Savannakhet jest drugim co do wielkości miastem Laosu, które leży (i tu niespodzianka) nad rzeką Mekong. Starówka jest bardzo urokliwa, bogata w pokolonialną, francuską zabudowę. W centrum starówki usytuowany jest ładny kościół katolicki, który pod rządami francuskich kolonizatorów, wybudowano w 1920 roku. Jest to miłe odróżnienie od pozostałych azjatyckich miast, w których królują buddyjskie stupy i pagody. Przed kościołem znajduje się duży plac, który w Europie można by nazwać ryneczkiem. Miasteczko przypadło nam do gustu tym bardziej, że nie było w nim zbyt wielu zagranicznych turystów. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Razem z nami podróżują… czyli co w plecakach mamy
Gdy przygotowywaliśmy się do podróży, wzięliśmy sobie do serca znalezione w Internecie porady, dotyczące pakowania bagażu na długą wyprawę. Wielu radziło, aby wziąć połowę z tego, co pierwotnie planuje się zabrać. Do sprawy podeszliśmy trochę nietypowo. Nie zaczęliśmy od ustalenia bagażu, lecz od tego ile kilogramów chcemy nosić na plecach. Wybraliśmy dwa plecaki średniej wielkości. W opisie produktu były przedstawiane jako idealne na dwu-trzy dniowe wycieczki, więc dlaczego by nie na wielomiesięczny wyjazd. Wybraliśmy właśnie je. Założyliśmy, że musimy się do nich spakować i już. Bardzo dużo osób, które spotykamy w podróży dziwi się, jak to robimy, że mamy tak mało bagażu. A my dziwimy się, gdy widzimy innych podróżujących z napchanymi wielkimi 90-litrowymi plecakami i jeszcze jednym małym podręcznym na brzuchu. Co oni tam noszą? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Tajemnicze sanktuarium
Szliśmy ścieżką przez las. Drzewa były wyschnięte, prawie zupełnie bezlistne. Dookoła panowała cisza, którą czasem tylko przerywały odgłosy ptaków. Gdzieniegdzie natura ukształtowała skały w różnorodnych formach. Krajobraz z powodzeniem mógłby posłużyć za scenerię do filmu o nawiedzonym lesie. Czuliśmy, że znajdujemy się w miejscu wypełnionym mistyką. Byliśmy oprowadzani przez starszą kobietę, Laotankę. Prowadziła nas przez las wyznaczoną drogą, pokazując wiele świętych obiektów. Oprócz kilku posążków Buddy poukrywanych wśród skał i kopców z kadzidłami, pokazała nam wielkie kamienne serce i odcisk stopy w skale. Z racji charakteru tego leśnego sanktuarium mógł to być odcisk stopy Buddy, ale mógł to być równie dobrze ślad dinozaura, ponieważ ten rejon Laosu zamieszkiwały niegdyś te prehistoryczne gady. Zatrzymaliśmy się przed kolejnym głazem. Nasza przewodniczka w swoim języku starała się wyjaśnić nam energicznie, co on przedstawia. Powiedziałem po polsku na głos do Magdy: „To jest żółw”. Na te słowa starsza kobieta momentalnie spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się, a jej twarz rozpromieniała. Wiedziała, że odgadłem, o co jej chodzi. Powtórzyła po mnie: „Dżu, dżu”, przebierając przy tym rękoma jak pełzający płaz. Na to aż ciarki przeszły mi po plecach… CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Ostatnia prosta do Tajlandii
Z Savannakhet wyruszyliśmy w kierunku południowo-wschodnim do miejscowości Sekong. Tym samym zboczyliśmy z utartego szlaku północ-południe, który jest bardzo popularny wśród podróżujących po Laosie. Znaleźliśmy się w zdecydowanie nieturystycznych rejonach, co dało nam możliwość posmakowania zwyczajnego życia na południu Laosu. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Transport w Laosie
Podróżując po Laosie można wykorzystywać kilka rodzajów transportu. W grę wchodzi transport powietrzny, drogowy i rzeczny (najważniejsze miasta kraju leżą nad Mekongiem). My korzystaliśmy wyłącznie z tego drugiego. Autobusami, minibusami i pick-upami przebyliśmy łącznie prawie 2500 kilometrów. Aktualnie w tym państwie nie funkcjonują koleje. Warty natomiast odnotowania jest fakt, że w przeciwieństwie do sąsiedniej Kambodży, gdzie póki co także nie kursują pociągi pasażerskie, w Laosie rozwinięty jest system drogowego transportu publicznego. Znacznie ułatwia to podróżowanie, gdyż dzięki temu każde większe miasto wyposażone jest (choć temat ten rozwinę poniżej) w normalny dworzec autobusowy, a na nim normalne kasy biletowe, rozkłady jazdy, informacje o cenach, odległościach, itp. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Pół roku w podróży
Wybiło nam właśnie 6 miesięcy w podróży. Rozpoczęłą się ona 2 października 2012 roku na dworcu PKS w Poznaniu. Na różnych kółkach przebyliśmy łącznie około 27 000 kilometrów, przemierzyliśmy dziewięć krajów, poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi, odwiedziliśmy przepiękne miejsca, zgromadziliśmy niezliczoną ilość cudownych wspomnień. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
W drodze na południe Tajlandii
Powitaliśmy Tajlandię po raz drugi. Tym razem naszym celem był Półwysep Malajski. Leżąca na nim południowa część kraju to setki malowniczych wysepek i kilometry tropikalnych plaż położonych nad turkusowymi wodami Morza Andamańskiego i Zatoki Tajlandzkiej. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kto nie marzy o takiej plaży?
Rajskie wyspy Tajlandii. Piękne tropikalne plaże. Woda w morzu gorąca. Tak czysta, że wchodząc po szyję można podziwiać własne stopy. Kolor wody turkusowy. Promienie słońca rozgrzewają piasek, aż parzy. Gdzieś między kokosowymi palmami, których cień daje wytchnienie od upału, wisi rozwieszony hamak. W innym miejscu, kilka metrów od nacierających fal, stoi rozbity namiot. Gdzieś w oddali kokos spada z hukiem. Czas płynie powoli, zatrzymując się nieraz, jak łódź dobijająca do brzegu. W powietrzu leniwie roztacza się klimat beztroski i relaksu. Czy to sen? Czy takie miejsca istnieją naprawdę? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Pociągi w Tajlandii
Podróżując po Tajlandii korzystaliśmy głównie z transportu kolejowego. Mimo iż niektóre odcinki naszej trasy przemierzaliśmy w autobusach, na statkach oraz „na stopa”, to zdecydowanie jednak największą ilość tajlandzkich kilometrów pokonaliśmy siedząc w wagonach. Linie kolejowe łączą większość najważniejszych miast w kraju, więc dla podróżnika jest to dogodny i bardzo tani sposób na przemieszczanie się. No, może z wyraźnym tyko zastrzeżeniem, że wyłącznie dla podróżnika nigdzie się niespieszącego. Pod tym względem pociągi w Tajlandii są iście azjatyckie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kota Bharu - w świecie islamu
"Jeśli chcesz poznać islam, nie patrz na ludzi - czytaj Koran". Te słowa skierował do mnie pewien przypadkowo spotkany na ulicy muzułmanin, z którym miałem przyjemność rozmawiać dłuższą chwilę. Życzliwe pogawędki między nieznajomymi nie są w Azji niczym nadzwyczajnym, a miejscowi szczególnie bardzo lubią zagadywać obcokrajowców. Rozmawialiśmy na tematy religijne, on opowiadał mi o islamie, ja mu trochę o chrześcijaństwie, poruszaliśmy tematykę różnic i podobieństw naszych wyznań. Bardzo miła i pouczająca była to rozmowa. Myślę, że głęboką myśl, którą mi przekazał, można równie dobrze odnieść także do innych wyznań, np. "Jeśli chcesz poznać chrześcijaństwo, nie patrz na ludzi - czytaj Biblię", „Jeśli chcesz poznać jakąś religię, nie patrz na wyznawców - czytaj jej nauki”. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Autostopem do raju
Jeszcze przed przyjazdem do Malezji wiedzieliśmy, że jest pewne miejsce, które bardzo chcemy odwiedzić. Było ono położone w górach oddzielających wschodnią część Półwyspu Malajskiego od zachodniej. Naszym celem były znane plantacje herbaty, położone na wzgórzach Cameron Highlands. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Herbaciane uprawy były położone w rozległych górach porośniętych dżunglą, poprzecinane przez drogi prowadzące „od nikąd do nikąd”. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Co znaczy globalizacja?
Zepsuł nam się komputer. "Disk read error occured" - ten komunikat kompletnie zwalił nas z nóg. Z przerażeniem pomyśleliśmy o tysiącach zdjęć zapisanych na dysku. Nasz laptop padł na dobre i nie chce się włączyć. Jak chyba każdy, komu psuje się sprzęt elektroniczny, próbowaliśmy kilkukrotnie, w różnych odstępach czasu, odpalić go na nowo. Niestety, cudowne uzdrowienie nie nastąpiło. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Nowoczesny Singapur
Na niewielkiej wyspie leży malutkie państwo. Patrząc na mapę świata, jest ono tylko punkcikiem przy krańcu Półwyspu Malajskiego. Zdecydowaliśmy, że będąc już tak blisko, musimy choćby na chwilę odwiedzić Singapur - kraj, który bardzo różni się od pozostałych państw w Azji Południowo-Wschodniej. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Poranek jak z bajki
Obudziłam się. Przewróciłam na drugi bok, rozciągnęłam. Leżałam jeszcze przez kilka chwil, słuchając szumu wody, śpiewu ptaków i innych nieznanych mi odgłosów lasu równikowego. Podniosłam się, zahaczając głową o miękki sufit. Wygramoliłam się z małego namiotu. Postawiłam bose stopy na jeszcze chłodnych o poranku skałach. Zrobiłam dwa kroki i już stąpałam po zimnej wodzie skalistego zagłębienia wodospadu. Idąc ostrożnie po śliskich kamieniach, zamaczając nogi do kolan w potoku, orzeźwiłam się na tyle, żeby poczuć, że już na dobre się obudziłam. Usiadłam na płaskim, suchym kamieniu. Przez przypadek przestraszyłam dotychczasowych lokatorów - dwie jaskrawozielone ważki, które natychmiast odleciały. Opłukałam twarz w krystalicznej wodzie. Siedziałam, patrzyłam na wschodzące coraz wyżej nad kaskadą wodospadu słońce i myślałam, że mogłabym tak rozpoczynać każdy dzień. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
"Salad dream"
"Śniła mi się dzisiaj wasza sałatka. Gdy się obudziłam to wyjęłam ją z lodówki i nałożyłam sobie trochę na talerz. Jest naprawdę bardzo smaczna". Które polskie serce nie napełniłoby się dumą, słysząc takie słowa o własnoręcznie przygotowanym, tradycyjnym polskim daniu, z ust sympatycznej Azjatki? Czy to w ogóle możliwe, żeby azjatycki język polubił smak polskiej sałatki ziemniaczanej? Trudno się tego dowiedzieć w Malezji, ponieważ niektóre składniki są tam po prostu nie do zdobycia. Choć właściwie... Dlaczego by nie spróbować? Jak zatem smakować będzie jedna z naszych tradycyjnych potraw przyrządzona z zasobów azjatyckiej ziemi? Mieliśmy niezwykłą okazję się o tym przekonać spędzając kilka dni z pewną malezyjską muzułmańską rodzinką. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Odlotowe Kuala Lumpur
Dojechaliśmy do stolicy Malezji. Po ponad sześciu miesiącach podróżowania dotarliśmy tam z Polski bez korzystania z jakiegokolwiek samolotu. Przejechaliśmy na kółkach z Poznania około 28 000 kilometrów. Po litewskim Wilnie, łotewskiej Rydze, rosyjskiej Moskwie, chińskim Pekinie, wietnamskim Hanoi, kambodżańskim Phnom Penh, tajlandzkim Bangkoku, laotańskim Wientianie i singapurskim Singapurze przyszedł czas na malezyjskie Kuala Lumpur. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Zapomnieć czas
Naszą przygodę na Borneo rozpoczęliśmy z wielkim rozmachem. Trzecia co do wielkości wyspa świata zachwyca lasem równikowym. Jeden z najstarszych na naszej planecie, mający około 130 milionów lat las deszczowy, porasta większą część wyspy. Zaszywając się na tydzień w tropikalnej dżungli, zostaliśmy wolontariuszami pracującymi w samym sercu zielonego świata. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Człowiek zagadka na krańcu Borneo
Po awarii komputera czekał nas ponad tygodniowy przymusowy pobyt w mieście Kota Kinabalu. Oczekiwaliśmy cierpliwie na naprawę laptopa. Nie tracąc czasu, od razu wysłaliśmy kilka zgłoszeń na oferty różnych programów wolontariatu. W niedługim czasie dostaliśmy ciekawą propozycję. Mały resort plażowy poszukiwał osób do pomocy, w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Taka opcja była dla nas bardzo kusząca. Nie wiedzieliśmy dokładnie czym mielibyśmy się tam zajmować, ale czemu by nie spróbować. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Sabah zachodni
Po kilku dniach spędzonych na krańcu Borneo wyruszyliśmy w kierunku południowo-zachodnim. Po raz kolejny nadszedł czas by odwiedzić te miejsca na wyspie, które nie słyną z atrakcji turystycznych. A skoro z nich nie słyną, to turyści do nich nie docierają. Są to zatem miejsca idealne do przeżywania tego, co w podróży cenimy najbardziej, czyli do poznawania prawdziwej lokalnej kultury i obserwowania codziennego życia mieszkańców. Cel ten postanowiliśmy zrealizować obierając kurs na zachodnie rejony Sabahu. A Couchsurfing, który staramy się wykorzystywać możliwie jak najczęściej, pozwolił nam jeszcze głębiej zanurzyć się w kulturę lokalnych społeczności na tym obszarze. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Stacja Dżungla
To miała być dla nas świetna atrakcja. Jazda pociągiem po Borneo wpisała się na listę naszych turystyczno-podróżniczych obowiązków jeszcze przed przybyciem na wyspę. I niewiele zabrakło byśmy sami z niej zrezygnowali. Ale dzięki naszej upartości i niewiedzy, coś co miało być wyłącznie kolejną kolejową atrakcją, okazało się jedną z najwspanialszych przygód w całej naszej dotychczasowej podróży po Azji. Posłuchajcie... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Idzie lato, czyli wakacyjne różnice kulturowe
W tym roku lato nie opuszcza nas już od ponad sześciu miesięcy. Jednak, żeby było sprawiedliwie, na Syberii trochę mrozów też przeżyliśmy. Po długiej zimie, wakacyjna pora roku zbliża się już do Polski wielkimi krokami. Czas zatem na kilka obserwacji odnośnie „letnich” tematów. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Sułtanat Brunei
Podróżując po Borneo, zwiedzaliśmy dotychczas tylko Malezję. Jednak wyspa Borneo to także (a właściwie w głównej mierze) Indonezja oraz pewne malutkie, niezwykle bogate państwo muzułmańskie. Będąc już bardzo blisko niego, nie mogliśmy go nie odwiedzić. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Smak Indii w sercu Brunei
Staliśmy w popołudniowym upale na drodze wylotowej z malezyjskiego Miri. Próbowaliśmy złapać na stopa jakiś samochód. Naszym celem było miasteczko Limbang oddalone o około 180 km. Aby do niego się dostać musieliśmy przejechać przez terytorium Brunei. Dotychczas korzystając z tego środka transportu, nie czekaliśmy dłużej niż 5-10 minut na samochód, który by nas zabrał. Tym razem było jednak inaczej. Staliśmy około godzinę. Podczas tego czasu zatrzymaliśmy około dwadzieścia pojazdów. Sami nie mogliśmy uwierzyć, że aż tylu kierowców chciało nam pomóc. Byliśmy zmęczeni, ponieważ tego dnia autostopem podróżowaliśmy już od rana. Jednak mimo długiego postoju w upale dobry humor nas nie opuszczał. Tym bardziej, że mieliśmy kilka zabawnych sytuacji. Niemal wszyscy, którzy się zatrzymywali, byli zdziwieni - dlaczego obcokrajowcy stoją na autostradzie? Jedna pani z wrażenia zatrzymała się na środku drogi (autostrady!), a dwóch innych kierowców po przejechaniu kilkudziesięciu metrów, wracało na wstecznym pod prąd. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Przyjaciele z Borneo
Pośrodku równikowej dżungli, kilka metrów od torów kolejowych, stoi dom. Drewniana konstrukcja otoczona jest zadbanym ogródkiem i kwiatami. Wokół niej biegają zwierzęta domowe: świnie, małe prosiaki, kury oraz dwa psy, wabiące się: „Żółty” i „Brzydki”. Kilka metrów dalej płynie rzeka. W domu mieszka rodzina, wspaniali ludzie. Pewnego dnia pomogli oni dwójce podróżników z dalekiego kraju, którzy utknęli w tej dżungli. Nakarmili, napoili, odziali w tradycyjny strój, dali schronienie przed deszczem, chwilę wytchnienia od upału i miłe słowo. Żegnając się tamtego przepięknego dnia obiecali sobie, że kiedyś spotkają się znowu. Nasza droga powiodła więc z powrotem do malutkiej wioski w borneańskim lesie – do wioski Parang Besar. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Cuda natury na Borneo
Borneo jest prawdziwym rajem dla miłośników przyrody. Przekonaliśmy się sami, że na trzeciej co do wielkości wyspie świata można odnaleźć prawdziwe bogactwo natury. Dla tych, którym niestraszne są muliste rzeki i krokodyle, czekają wyprawy do miejsc, do których nie prowadzi żadna droga, a jedyną opcją dotarcia tam jest łódź z lokalnym przewodnikiem. Można też odwiedzić te części lasu deszczowego, do których nie ma innego transportu niż helikopter – niedostępne są one ani drogą, ani rzeką. A wystarczająco odważni mogą sprawdzić, czy prawdą jest to co mawiają lokalni, że gdzieś w wioskach w głębi dżungli cały czas żyją „łowcy głów”. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wszystkie drogi prowadzą do „Kota”
Kota Kinabalu - stolica malezyjskiego stanu Sabah i jednocześnie jedno z największych miast na Borneo. To do tego miasta przylecieliśmy z Kuala Lumpur. Nazwa miejscowości pochodzi od najwyższego szczytu wyspy – góry Kinabalu. Legenda głosi, że pewien chiński książę wspiął się na szczyt w poszukiwaniu wielkiej perły strzeżonej przez smoka. Po pokonaniu bestii i zdobyciu skarbu poślubił miejscową kobietę z plemienia Kadazan. Wkrótce potem opuścił ją jednak i wrócił do Chin. Porzucona żona pogrążona w rozpaczy wyruszyła w góry i tam zamieniła się w kamień. Słowo „Kina” wywodzi się od malajskiego wyrazu „Cina”, który znaczy „chińska”, natomiast „balu” to po malajsku „wdowa”. Zatem w dosłownym tłumaczeniu góra Kinabalu to góra „Chińska Wdowa”, a Kota Kinabalu to „Miasto Chińskiej Wdowy”. Malezyjczycy mówią na nie w skrócie KK (czyt. KeyKey) lub Api-Api, a my wprowadziliśmy sobie jeszcze inne pieszczotliwe określenie – po prostu „Kota” (jedziemy do „Koty”, śpimy w „Kocie”). Przybywaliśmy do tego miasta tak wiele razy, że podczas podróżowania po Borneo było ono dla nas niemalże jak drugi dom. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Jawa na jawie
Po dość długim oczekiwaniu w przyjemnej klimatyzowanej hali odlotów z bezpłatnym dostępem do wi-fi, nadeszła chwila rozstania z Borneo. Wyszliśmy na płytę lotniska. Natychmiast poczuliśmy gorące popołudniowe słońce i uderzenie upalnego wiatru. Ostatnie kroki po lądzie, hałasujące silniki samolotu, w powietrzu zapach paliwa. Weszliśmy po schodach na pokład. Jeszcze pożegnalne spojrzenie dookoła na las deszczowy w oddali i po chwili wyspę, na której spędziliśmy dwa miesiące naszej podróży, widzieliśmy już tylko z perspektywy lotu ptaka. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wulkan Bromo
Wokoło ciemność i gęsta mgła. Światła latarek rozświetlają otoczenie może na metr, może na mniej. Miękki pył, po którym deptamy, lekko utrudnia swobodny marsz. Gdzie my jesteśmy? Czujemy się jakbyśmy spacerowali po Księżycu. Mijają nas światła i cienie. Cienie człekokształtne i cienie dreptających koni. Światła motorów i światła dżipów, którym towarzyszy warkot silników i duszący zapach spalin. Bardzo powoli zbliża się świt. Nagle ze spowijającej otoczenie mgły wyłania się kształt czegoś dużego. Podchodzimy bliżej. To wielka świątynia. Przykrywające ją mgliste obłoki dodają miejscu tajemniczości i mistyki. Przechodzimy obok i zaczynamy wędrówkę drogą lekko pod górę. Mgła mozolnie się rozrzedza, zaczyna robić się coraz jaśniej od niepewnie wschodzącego słońca. Ciemnoszary pył pokrywa całą okolicę. Przed nami ukazują się kształty pobliskich gór. Oto jest. Nasz cel. Majestatyczny i nieustannie dymiący wulkan Bromo. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Yogyakarta woskiem malowana
Kolejnym przystankiem na naszym jawajskim szlaku była Yogyakarta. Przyjechaliśmy do niej pociągiem bezpośrednio z Probolinggo. Powszechnie mówi się, że „Jogja” jest stolicą indonezyjskiej kultury i sztuki. Jest domem studentów i artystów. Jest poza tym główną destynacją turystyczną na Jawie. Choć początkowo nie planowaliśmy długiego postoju w tym mieście, różne okoliczności sprawiły, że zatrzymaliśmy się tam na tydzień. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Ryżowe lekcje na jawajskiej wiosce
Yogyakarta to przede wszystkim egzotyczne dźwięki i bogactwo kolorów, muzyka i teatr. Jednak tuż pod samym miastem, w małej wsi, można znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. Życie na jawajskiej wiosce toczy się w wolniejszym rytmie i leniwym tempie. Nasi znajomi, u których zatrzymaliśmy się w Yogyakarcie, zabrali nas właśnie do takiej wioski. Niby nic niezwykłego, jest pewnie taka sama jak wiele innych na Jawie. Jednak dla nas stała się szkołą uprawy ryżu. Dowiedzieliśmy się tu także, że fistaszki wcale nie rosną na drzewach oraz jak zerwać kokosa z wysokiej palmy. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kawah i herbata
Bandung jest trzecim co do wielkości miastem Indonezji. Zatrzymaliśmy się tam na obrzeżach, w domu muzułmańskiej rodziny, bardzo daleko od centrum. Rejon ten jest całkiem dobrą bazą wypadową do atrakcji przyrodniczych w okolicy. Odwiedziliśmy najpopularniejsze z nich - Kawah Putih oraz Situ Patenggan. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Między Jawą a Sumatrą
Naszym ostatnim przystankiem na indonezyjskiej wyspie Jawa było miasto Cilegon. Jest to miejscowość portowa i ważny ośrodek przemysłowy. Jednak to nie produkcja stali przyciągnęła nas w te rejony. Z Cilegonu jest już bowiem przysłowiowy rzut beretem na Sumatrę, szóstą pod względem powierzchni wyspę świata – kolejny skarb na naszym podróżniczym szlaku. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Doświadczenie ramadanu na sumatrzańskiej wiosce
Podczas naszej podróży po Indonezji zastał nas ramadan. Jest to rygorystyczny post trwający 30 dni. W tym czasie, od świtu do zmierzchu, muzułmanie przestrzegają szeregu zakazów. Nie wolno im między innymi nic jeść ani pić. Spożywają tylko dwa posiłki – po zachodzie słońca oraz przed świtem. Islam jest wyznawany przez prawie 90% ludności Indonezji. Dlatego, chcąc nie chcąc, ramadanu doświadczyliśmy także i my. Jeszcze przed rozpoczęciem postu, wielokrotnie słyszeliśmy i czytaliśmy, że dla podróżujących po krajach muzułmańskich jest to dość trudny czas, że w ciągu dnia ciężko znaleźć coś do jedzenia, ponieważ wszystkie jadłodajnie są zamknięte. Nie mogliśmy jednak w to uwierzyć. Znaliśmy dotąd islam z Malezji, gdzie zawsze oprócz jedzenia sprzedawanego przez Malajów, którzy zazwyczaj są muzułmanami, można też kupić jedzenie chińskie oraz hinduskie. Dlatego zdziwiliśmy się, że w Indonezji tak trudno jest znaleźć w ciągu dnia coś do jedzenia. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wyprawa na wulkan Marapi
Podczas naszego pobytu we wiosce Canduang, jeden dzień postanowiliśmy wykorzystać na zdobycie pobliskiego wulkanu. Najaktywniejszy wulkan Sumatry nie jest popularną atrakcją i masowa turystyka tam (na szczęście) nie dociera. Na szczyt nie można wjechać dżipem czy na koniu, wzdłuż całej drogi nie jest rozstawiony ani jeden kram z przekąskami, zatem dla większości Azjatów wyprawa na górę jest tylko bezsensowną męczarnią. My jesteśmy jednak z trochę innej gliny ulepieni, zamiłowanie do górskich wędrówek mamy w naszej polskiej krwi, więc wysoki na prawie trzy tysiące metrów sumatrzański wulkan Marapi postanowiliśmy zdobyć. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Pociągi na Jawie i Sumatrze
Nasza przygoda z pociągami w Indonezji zaczęła się w Dżakarcie. W stolicy przekonaliśmy się, że podczas wakacji letnich w tym kraju i jednocześnie przed zbliżającym się ramadanem, wszystkie bilety na popularne połączenia mogą być wyprzedane nawet z ponad tygodniowym wyprzedzeniem. Niełatwo nam było pogodzić się z koniecznością rezygnacji z pociągu na rzecz wielogodzinnej podróży autobusem. Po tym doświadczeniu, priorytetem było dla nas zakupienie na najbliższym dworcu biletów na wszystkie nasze następne trasy na Jawie. Bilety na pociąg na Sumatrze mogliśmy kupić jedynie w większym mieście, którym w naszym przypadku była Yogyakarta. Po pobraniu „numerka” w biurze sprzedaży biletów, okazało się, że przed nami w kolejce czeka około 150 innych osób. W praktyce wyszły z tego dwie godziny czekania. Pierwszą zatem impresją o pociągach w Indonezji jest to, że jest na nie duży popyt. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Krajobrazy Sumatry
Sumatra Zachodnia zachwyciła nas swoim pięknem. Nie da się tego opisać słowami. Tym razem więc słów nie będzie. Niech nasze wspomnienia z tej części Indonezji przedstawią obrazy: ZOBACZ CAŁOŚĆ |
Dzień Świra
Podczas naszej podróży zawsze staramy się zrozumieć lokalną kulturę i zwyczaje. Dokładamy wszelkich starań, żeby się do nich dostosować. W praktyce oznacza to, że często, mimo wielkiego zmęczenia, pięknie się uśmiechamy, aż bolą nas buzie. Nie kłócimy się w miejscach publicznych ani nie zaczynamy kłótni z innymi, z radością odpowiadamy na setne „hello”. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Powrót na kontynent
Długie wieczorne oczekiwanie na prowizorycznym przystanku autobusowym w obstawie masy dzieciaków, stojącej około metr przed nami i gapiącej się na nas bez krępacji, oraz dwudniowy pobyt w portowym miasteczku Dumai były ostatnimi akcentami na naszym indonezyjskim szlaku. Drogą morską obraliśmy kurs na Półwysep Malajski, czyli... wróciliśmy do Malezji. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Pierwsza miesiączka po indyjsku
Miesiączka, menstruacja, pierwszy w życiu okres... To tematy kobiece. Jednak czy tylko dla kobiet? To sprawy raczej prywatne. Jednak właściwie dlaczego? Dlaczego by nie obwieścić tego wszystkim członkom rodziny? A może jeszcze powiadomić przyjaciół i sąsiadów? Dlaczego by nie wyprawić z tej okazji wielkiego przyjęcia? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Hari Raya, czyli wielkie świętowanie
Będąc w Indonezji mogliśmy obserwować jak praktykowany jest ramadan. Jednak większą część postnego miesiąca muzułmanów spędziliśmy w Malezji, gdzie dzięki społecznościom chińskim i hinduskim nie był on dla nas aż tak bardzo odczuwalny. Właśnie tam doczekaliśmy się także jego końca. Na zakończenie ramadanu wyznawcy islamu z całego świata obchodzą święto dziękczynienia Id al-Fitr. W każdym z krajów muzułmańskich świętowanie wygląda trochę inaczej. W Malezji nazywane jest ono Hari Raya Aidilfitri i trwa dwa dni. Wszyscy mają wtedy wolne od pracy. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Zaręczyny bez narzeczonego
Co kraj to obyczaj – głosi znane powiedzenie. Gdy tylko mamy możliwość, z wielkim zainteresowaniem przyglądamy się, jak wygląda życie w innych kulturach. Nie tylko to codzienne, ale także niecodzienne. Sposoby świętowania ważnych wydarzeń czasem bardzo nas zaskakują. Bo jak to możliwe, żeby zaręczyny bez narzeczonego były? A możliwe. W mieście Ipoh uczestniczyliśmy w tradycyjnych obchodach malajskich zaręczyn w muzułmańskiej rodzinie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Moje odcienie Bangkoku
„Wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, dla mnie tooo... mało!” – Tymi słowami powitał nas Bangkok. Tak, tak, do mnie też dopiero po chwili dotarło, że w stolicy Tajlandii król Julian śpiewa do mnie po polsku. Szczerze powiedziawszy, to dopiero Magda zwróciła mi na to uwagę, podczas gdy ja obojętnie przeszedłem obok głośnika, powtarzając jedynie w głowie słowa popularnej piosenki. A owe ciało rzucało się w oczy śmiało, zwłaszcza, że nie było go wcale tak mało. Po kilku miesiącach spędzonych w krajach muzułmańskich (Malezja, Indonezja, Brunei), roznegliżowana Tajlandia była dla nas czymś w rodzaju małego szoku kulturowego. Tajskie dziewczyny w krótkich spódniczkach przykuwały uwagę. Były dla nas czymś... nowym? I tak i nie do końca. Była to bowiem podczas tej podróży już nasza trzecia wizyta w Bangkoku. Pierwszy raz dotarliśmy do tego miasta prosto z Kambodży. Nie zostawiliśmy sobie wówczas zbyt wiele czasu na poczucie klimatu miasta i zwiedziliśmy je w jeden dzień, skupiając się niemal wyłącznie na popularnych turystycznych atrakcjach i miejscach do odwiedzenia. Za drugim razem nie spędziliśmy w Bangkoku nawet jednej doby. Była to wtedy nasza stacja przesiadkowa pomiędzy Laosem, a destynacjami w południowej części kraju - rano przyjechaliśmy pociągiem i wieczorem ruszaliśmy dalej. Trzeci raz był już znacznie dłuższy i bardziej niestandardowy. Mieliśmy czas na bliższe poznanie miasta, jego różnorodnych barw i odcieni... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kolejowe bazary w Tajlandii
Nadjeżdża pociąg. Trzeba dobić ostatniego targu i zacząć zwijać stragan. Bez zbędnego pośpiechu - wszak pociąg też się zbytnio nie spieszy. Nie szkodzi, że warzywa wciąż zalegają na torowisku. Niech sobie tam leżą, to nic nowego, że żelazne koła niemal je rozjeżdżają. OK, jedzie. Mozolnie, majestatycznie, jak król przez swoje włości, skład kolejowy przetacza się przez bazar ku uciesze fotografującej gawiedzi. Mija poskładane na tę okoliczność bazarowe stragany i stoiska. Po kilkunastu sekundach wszystko ustawia się z powrotem. Sprzedawcy na nowo rozkładają swoje kramy i zaczynają dalej sprzedawać świeże produkty. Bazarowe życie wraca na właściwe tory... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Tajlandzka wioska
Po przebyciu prawie 900 kilometrów i spędzeniu ponad osiemnastu godzin w pociągu z Bangkoku, dotarliśmy do małego miasteczka Phatthalung. Wysiedliśmy o poranku wprost na tętniącą życiem stację. Widzieliśmy jak przygotowywane są paczki do załadowania do kolejnego pociągu, po peronach przechadzali się handlarze z lokalnymi przekąskami. Całe ławki znudzonych pasażerów oczekiwały na swój pociąg. Wielu z nich ożywiło się, gdy zobaczyło wyskakujących z pociągu obcokrajowców. Phatthalung nie było jednak naszym celem. Była to tylko stacja przesiadkowa w drodze do malutkiej wioski NaPru położonej o około 5 kilometrów dalej. Pad, u którego mieliśmy się zatrzymać, przyjechał po nas razem ze swoją żoną na motocyklach. Zapakowaliśmy się z plecakami i wyruszyliśmy przez pola uprawne. Jadąc w pełnym słońcu, mijaliśmy pola ryżowe, palmy kokosowe i bananowce. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Na wschodnim wybrzeżu
Po wizycie w Tajlandii wracaliśmy do Malezji trochę tak, jak byśmy wracali do domu. W końcu w żadnym innym państwie podczas naszej podróży nie spędziliśmy aż tyle czasu, co właśnie w Malezji. Tym razem chcieliśmy skupić się na wschodnim wybrzeżu, dlatego trasę naszej podróży skierowaliśmy prosto do miasta Kota Bharu. Pół roku wcześniej spędziliśmy w tym mieście ponad tydzień, gdy świętowaliśmy tam Wielkanoc. Wracając do znanych nam miejsc tym bardziej czuliśmy się, jakbyśmy wracali do domu. Prosto z tajskiego pociągu przesiedliśmy się na autostop, który był naszym głównym środkiem transportu podczas podróży po wschodnim wybrzeżu Malezji. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Malezyjskie smakowitości
Ze wszystkich państw, które dotąd odwiedziliśmy, najwięcej czasu spędziliśmy w Malezji. To także właśnie w tym kraju najwięcej zjedliśmy. I mimo, że tęsknimy za białym serem, jogurtami, kiszoną kapustą i chlebem z masłem, to możemy powiedzieć, że pokochaliśmy tutejszą kuchnię. Jest ona symfonią smaków malajskich, chińskich i indyjskich, ale to nie wszystko. Po wizycie w Indonezji dostrzegliśmy w niej również wpływy indonezyjskie, a na kuchnię północnej Malezji oddziałują też wpływy tajskie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Podróże autostopowe
Łapać stopa czy nie łapać? – zastanawialiśmy się trzymając w ręku odliczoną kwotę na autobus. Zanim podjęliśmy decyzję o tym, co zrobić, machnąłem ręką na pierwszy nadjeżdżający samochód. Kierowca popatrzył na nas, zwolnił, zjechał na pobocze i zatrzymał się. „Czy jedziesz do Kota Bharu?” – spytałem przez okno. „Tak” – padła odpowiedź. „Możemy jechać z Tobą?” – kontynuowałem. „Tak, OK” – oznajmił kierowca zapraszając nas do środka. Zawiózł nas do centrum miasta, wysadził na głównym dworcu autobusowym, a po drodze kupił jeszcze dla nas tradycyjne lokalne słodkości. Tak właśnie wygląda typowy scenariusz naszych podróży autostopowych po Azji. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Co to za kraj, w którym nie jada się chili?
Czy zdarzyło Wam się kiedyś, że w szkole lub na uczelni odwiedzili Was obcokrajowcy? W moim przypadku była to wczesna podstawówka, gdy do mojej szkoły przyjechała cała ekipa z Kamerunu. Biegałem wtedy od jednego Afrykanina do drugiego i zbierałem od nich autografy. Do dzisiaj gdzieś w domu trzymam tę kartkę z ich podpisami. Pamiętam poza tym jak na uczelni poszedłem na wykład jakiegoś Koreańczyka. Nie pamiętam już na jaki temat było spotkanie, ale zapamiętałem, że mówił po angielsku z bardzo dziwnym jak dla mnie wówczas akcentem. Taki chiński ten angielski – myślałem wtedy. Nie przypuszczałem, że za parę lat to ja będę dziwnym przybyszem z egzotycznego kraju, który będzie stał na środku sali przed grupą studentów o azjatyckich buziach i prowadził dla nich po angielsku wykład... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Obniżanie kosztów podróży
Długoterminowa podróż wymaga częstego znoszenia niewygód. Praktycznie zawsze, gdy szukamy noclegu, robimy najpierw wycieczkę z plecakiem po mieście, aby mieć pewność, że śpimy w najtańszej noclegowni. Poruszamy się najtańszymi środkami transportu, co oznacza czasem noce spędzane w zatłoczonym pociągu, wiele godzin w autobusowej duchocie i ścisku czy stanie w upale w oczekiwaniu na autostop. Przy ciągłym przemieszczaniu się bez wypakowywania rzeczy z plecaka, niepewności gdzie zatrzymamy się na kolejną noc, gdzie kupimy jedzenie oraz czy mamy wystarczające zapasy wody, czasami czujemy się zwyczajne zmęczeni. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Komedia na Langkawi
- Kurczak! Gdzie jest kurczak? Zamawiałem kurczaka żeby przygotować kolację! - No przecież kupiłam rano kurczaka, jest w lodówce. - Sprawdzaliśmy, tam nie ma. - Jak to nie ma? To gdzie jest? - Czekajcie... a co mama przyrządziła dzisiaj na lunch? Parę godzin później... - Garnek! Gdzie jest garnek? Mówiłem, że potrzebuje dużego garnka żeby przygotować zupę dla siedemdziesięciu osób! - No przecież masz tu garnek. - Ale ja mówiłem, że ten jest za mały. - OK, to jadę kupić! CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Lecimy do Birmy
Birma była moim marzeniem jeszcze przed wyruszeniem w podróż. Przez wiele lat zamknięta na obce wpływy, odizolowana, dopiero niedawno zaczęła być bardziej dostępna, otwarta na świat. Relacje osób, które odwiedziły ten kraj, zanim jeszcze my wyruszyliśmy z Polski na wschód, były mniej więcej zbieżne. Birma była dziewicza i nieodkryta, Birma była biedna i zacofana, Birma była obrazem Azji sprzed wielu lat, jakby czas w tym kraju dawno temu zatrzymał się w miejscu. Czytając wtedy te relacje czułem, że kraj ten bardzo mnie pociąga, że jakaś siła ciągnie mnie ku tej nietkniętej ziemi. Chyba już wtedy podświadomie czułem, co tak naprawdę w podróży będzie mnie najbardziej fascynować. Docierać tam, gdzie dotarło niewielu lub nikt najlepiej, omijać utarte szlaki, poznawać ludzi, którzy nigdy w życiu nie widzieli białej twarzy, przeżyć autentyczną przygodę. Taka była Birma moich marzeń. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Rangun – pierwsze wrażenia z Birmy
Noc była ciężka. Właściwie była jedną z najcięższych w naszej podróży. Próbując nie przejmować się przechodzącymi tuż nad naszymi głowami podróżnymi, rozłożyliśmy śpiwory na podłodze jednej z hal lotniska i próbowaliśmy spać. Spóźnić się na samolot nocując na lotnisku? To dopiero byłaby ironia losu. Mimo, że wstaliśmy sporo wcześniej przed zamknięciem naszych bramek, przeceniliśmy trochę sprawną obsługę lotniska w Kuala Lumpur. Nadanie bagażu, kontrola celna i paszportowa – wszędzie kolejki. Do tego nie obyło się bez drobnych problemów przy weryfikacji dokumentów. Dosłownie na chwilę przed zamknięciem bramek złapaliśmy nasz samolot. Tym razem pożegnaliśmy Malezję ostatecznie. Po nieco ponad dwóch godzinach wylądowaliśmy w zupełnie innym świecie. Wylądowaliśmy w Birmie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kolej dookoła Rangunu
Rangun, największe miasto Birmy, to nie tylko złote, skrzące się w słońcu buddyjskie świątynie, bogata historia oraz tętniące życiem bazary i ulice. Rangun ma do zaoferowanie także coś ekstra dla miłośników kolei. Coś co jest codzienną rutyną dla tysięcy Birmańczyków, obcokrajowcy rozpatrują w kontekście turystycznej atrakcji. Linia kolejowa dookoła Rangunu to alternatywny i oryginalny sposób na zwiedzanie miasta z dosyć nietypowej perspektywy. Zresztą nie tylko miasto i jego okolice zasługują na uwagę. Niemniej interesujące jest bowiem toczące się w pociągu i na stacjach kolejowych lokalne birmańskie życie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Birmańskie wioski - tam, gdzie zatrzymał się czas...
Spacerowaliśmy sobie po niewielkim miasteczku. Było późne popołudnie, a my szliśmy akurat bez żadnego konkretnego celu jedną z głównych jego ulic. W pewnym momencie miasteczkowy krajobraz zaczął się zmieniać. Murowane domy zaczęły przeplatać się z drewnianymi, zabudowa robiła się coraz mniej gęsta. Zaczęło przybywać coraz więcej drewnianych i coraz mniejszych domków. Nie jeździły żadne samochody. Większość ludzi szła piechotą lub jechała na rowerze dzwoniąc co chwilę rowerowymi dzwonkami. Sporadycznie śmigały pojedyncze motorynki. Każdy nasz krok do przodu był jakby krokiem w przeszłość. Coraz bardziej odległą. Idąc przemieszczaliśmy się w czasie. Egzotycznie wyglądający ludzie przyglądali się nam ze zdziwieniem i zdumieniem, szczerze odwzajemniając do nas uśmiechy. Dzieci albo dębiały na widok dziwnym stworów, albo zaczynały się przed nami popisywać. Przeszliśmy przez drewniany most i znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie, w zupełnie innej rzeczywistości. Jakbyśmy wysiedli właśnie z wehikułu czasu. Oczom naszym ukazał się widok jak z bajki - piaskowa droga, bambusowe i drewniane domki. Niejeden z nich stał gdzieś odosobniony w polu. Chłopaki ubrani wyłącznie w przepaski grali w piłkę na piaskowym niby-boisku. Dookoła wiele się działo. Był to czas powrotów – mężczyźni i kobiety wracali do domostw po całym dniu pracy spędzonym w miasteczku lub w polu. Mamy wyczekiwały z dziećmi na swoich mężów, a oni wracali z zakupionym na bazarze jedzeniem. To była tętniąca życiem, prawdziwa birmańska wieś... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Bagan - niezwykłe miejsce na mapie świata
Bagan to jedna z wizytówek Birmy. Magia tej nazwy przyciąga i to bardzo. Wszyscy, którzy przyjeżdżają do tego kraju, odwiedzają Bagan. A jeżeli z jakichś względów ktoś tam jeszcze nie był, to przynajmniej rozważa, czy by tam nie pojechać. My także rozważaliśmy. Czy warto jechać do najbardziej turystycznego miejsca w kraju, kiedy dopiero co zachwycaliśmy się prawdziwą, zwyczajną Birmą i jej wspaniałymi ludźmi? Ostatecznie postanowiliśmy. My także tam pojedziemy. Starożytne miasto położone w środkowej części kraju, po którym zachowało się do dzisiaj ponad dwa tysiące świątyń, stup i innych obiektów religii buddyjskiej, nas także przyciągnęło do siebie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Mandalay po naszemu
Wysiedliśmy z pociągu na dworcu kolejowym w Mandalay. Od razu po nadepnięciu na peron osaczyli nas taksówkarze. Uprzejmi jak nigdzie, natrętni jak wszędzie. Nie pozwolili nam nawet spokojnie rozejrzeć się po dworcu. No cóż... ostatecznie odpuścili. Jak zawsze. Pierwsze chwile w mieście o tak magicznej nazwie zwiastowały dobitnie, że może nam się tu bardzo nie spodobać. Nie mogliśmy nawet swobodnie poszukać noclegu w centrum, ponieważ co krok słyszeliśmy ofertę podwózki. Wszyscy chcieli nas wywieźć pod „najtańszy” hotel, pod pałac królewski, albo na Mandalay Hill. Oferowali taksówki, motory, riksze. Zabrakło chyba tylko jeszcze, żeby nas w lektyce chcieli ponieść albo „na barana” wziąć. Ruch uliczny był okropny - smród spalin, warkot motorynek, klaksony wszędzie i na wszystko. Do tego każdy hotel drogi koszmarnie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Gościnność po birmańsku
Naszą kolejną birmańską destynacją, po odwiedzeniu Mandalay, było małe miasteczko o nazwie Kyaukme. Wybraliśmy je w nadziei, że będzie to miejsce spokojne, nieturystyczne i niemal zupełnie nieodwiedzane przez obcokrajowców. Zaraz po wyjściu z pociągu, usłyszeliśmy od stojącego na peronie Birmańczyka, najczęściej słyszane przez nas w podróży pytanie - skąd jesteście? Gdy odpowiedzieliśmy, że z Polski, facet momentalnie wyciągnął swój notes i zaprezentował nam swoje referencje. Po polsku. Od Polaków. To znaczy, że z usług miejscowego przewodnika, organizatora trekkingów po okolicznych terenach, korzystali kiedyś jacyś Polacy. Tu, w Kyaukme. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Buddyjski festiwal światła
W samym sercu Birmy, geograficznie prawie dokładnie w centrum kraju, leży małe miasto Meiktila. Usytuowane jest malowniczo nad dwoma jeziorami. Dwa razy dziennie, przez torowisko ułożone na wąskim moście na jeziorze, przejeżdża pociąg. W centrum, jak to zazwyczaj bywa, znajduje się ogromny, tętniący życiem bazar. Jak na rozmiary miasteczka, zadziwia ono ilością znajdujących się w nim buddyjskich świątyń i klasztorów. Meiktila to jedno z miasteczek, o którym można by powiedzieć, że wiele takich w Birmie, jednak dla nas stało się miejscem niezwykłym. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Podróże kolejowe po Birmie
Dziewczynka krzątała się przy nas już podczas kupowania biletów. Bacznie obserwowała co dziwne stwory robią na stacji kolejowej, pesząc się i uciekając, gdy tylko na nią spojrzeliśmy. Gdy przed odjazdem pociągu chodziłem po peronie w poszukiwaniu ciekawych fotograficznych ujęć, odważnie do mnie podeszła. Dała mi w prezencie jabłko. Tak po prostu. Wypowiadając szybko słowa „cze-zu-tim-ba-de” („dziękuję” po birmańsku) ukryłem swoje zaskoczenie i zakłopotanie. Nieczęsto bowiem zdarzało mi się w życiu, żeby obca mała dziewczynka wręczała mi jabłko na peronie kolejowym w Birmie. Ja dałem jej w zamian wszystko to, co w takiej sytuacji mogłem jej dać - usiadłem przy niej żeby wymienić kilka słów po angielsku. Spytałem jak ma na imię i ile ma lat, pomogłem jej odpowiedzieć na oba pytania. Dziewczynka dzielnie powtarzała. Przez cały czas nie przestawałem się do niej uśmiechać. Przed odjazdem wręczyłem jej pocztówkę z Polski. Mimo, że podróżujemy już ponad rok, trochę nam ich się jeszcze ostało. Wszyscy w okolicy byli żywo zainteresowani moim podarkiem. Również pasażerowie pociągu koniecznie chcieli zobaczyć nowy skarb małej dziewczynki. Kilka chwil przed odjazdem ciągle do nas machała zza okna. Gdy pociąg ruszył ustawiła się z mamą w najbardziej dogodnym miejscu do pomachania nam na pożegnanie. Tak rozpoczęła się nasza pierwsza przygoda z dalekobieżną koleją w Birmie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wioski na wodzie
Naszym ostatnim przystankiem w Birmie przed powrotem do Rangunu było jezioro Inle. Jest to olbrzymi zbiornik wodny usytuowany na płaskowyżu i ze wszystkich stron otoczony górami. Co, oprócz fantastycznych krajobrazów, jest tak magicznego w tym miejscu, że ściągają do niego turyści tak samo tłumnie jak do Bagan czy Mandalay? Jezioro bowiem żyje. Żyje swoim życiem. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Nocne szaleństwo
„Sama sama” – odpowiedziały mi stewardessy, gdy opuszczając pokład samolotu powiedziałem do nich: „Selamat jalan, termia kasih”. Tymi pięknymi słowami w języku malajskim ostatecznie i definitywnie pożegnała nas Azja Południowo-Wschodnia. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kalkuta – pierwsze zderzenie z Indiami
Pierwsza noc w Kalkucie uzmysłowiła nam dobitnie, że wylądowaliśmy w zupełnie innym świecie. Świecie bardziej... drapieżnym, bezwzględnym. Już nie każdy pomoże tak chętnie jak w Azji Południowo-Wschodniej, nie każdy będzie krzyczał „hello” na widok obcokrajowca jak w Chinach. Tutaj trzeba bardziej liczyć na samego siebie. Skończyły się azjatyckie uśmiechy, przyjacielskie spojrzenia. Hindusi mają srogie miny, znacznie chłodniejsze wyrazy twarzy. Ich wzrok już nie jest serdeczny i zainteresowany, a raczej niechętny i podejrzliwy – jakby chcieli powiedzieć: „czego tu białasie szukasz?”. Oczywiście nie wszyscy i nie wszędzie, ale takie jest jakby ogólne pierwsze wrażenie o tym kraju. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Człowiek
Wyszliśmy z dworca kolejowego. Jasne słońce, zakurzona droga, wszędzie pełno śmieci. W powietrzu unosił się ich zapach zmieszany z zapachem moczu. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
W cieniu buddyjskich świątyń
Tajlandia, Birma, Laos, Wietnam, Kambodża... Co łączy ze sobą te kraje? Nie tylko to, że każdy z nich odwiedziliśmy podczas naszej podróży. W każdym z tych państw dominuje bowiem ta sama religia. Buddyzm to nasz wierny kompan. Od czasu wyjazdu z Rosji towarzyszy nam niemal nieprzerwanie. Jest on nawet drugą siłą w muzułmańskiej Malezji (ze względu na praktykujących buddyzm Chińczyków, drugą po Malajach największą w kraju grupą etniczną). Przez ponad rok podróżowania naoglądaliśmy się więc sporo buddyjskich świątyń - w różnych formach, rozmiarach i stylach. Każdy kraj z osobna charakteryzuje się swoim własnym stylem budowania buddyjskich miejsc kultu. Centralną postacią, która skupia wokół siebie wszystkich wyznawców buddyzmu, jest oczywiście Budda. Znany wcześniej jako książę Siddhartha Gautama, założył on swoją religię około 2500 lat temu. Gdzie miało miejsce najważniejsze wydarzenie jego życia? Gdzie są korzenie jednej z największych religii świata? Gdzie są korzenie drzewa, pod którym Budda osiągnął oświecenie? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Varanasi – miasto zjawisk osobliwych
Przybyliśmy nad Ganges. Przyjechaliśmy do miasta, gdzie zjeżdżają miliony wyznawców hinduizmu, aby zanurzyć się w świętej rzece. Zabudowa nad samą rzeką oraz oddzielone od siebie wąskimi uliczkami kamienice w starej części miasta zrobiły na nas olbrzymie wrażenie. Jednak Varanasi to znacznie więcej... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Magia indyjskiego ślubu
To będzie historia egzotycznych zaślubin. Ślubu jak z krainy baśni – kolorowego i urzekającego. Będzie to podróż do świata hinduskich tradycji. Otrzymaliśmy zaproszenie na indyjskie wesele. Na kilka dni zostaliśmy zabrani do Indii, jakich jeszcze nie znaliśmy. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kamasutra bez cenzury
Naszym następnym przystankiem po opuszczeniu Allahabadu było Khajuraho. Każdego dnia odwiedzają to miejsce rzesze turystów. Zjeżdżają się oni głównie po to, żeby odwiedzić tamtejsze świątynie. Świątynie te są bowiem nietypowe. Nietypowe na skalę światową. Wybudowane około tysiąc lat temu obiekty przyciągają bogactwem rzeźb o charakterze erotycznym. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Cisza pustyni
Siedziałem na dachu, zapatrzony w pustynny horyzont. Po lewej stronie spoglądałem na miasto w kolorze piasku, które z tej perspektywy wyglądało jakby jednolity dywan. Po prawej zaś widziałem zlewającą się z horyzontem pustynię Thar. Gdzieś blisko mnie chłopiec puszczał latawiec. Pustynny wiatr delikatnie owiewał moją twarz. To był jeden z najpiękniejszych krajobrazów Indii. Patrzyłem w dal, a myśli moje hulały po tych pustynnych bezdrożach. To był mój Radżastan, moja chwila zadumy, moja pustynia... To była moja podróż... Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Wszystko inne przestało jakby na chwilę istnieć. Byłem tylko ja i pustynny bezkres... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Miasta Radżastanu
Zanim dojechaliśmy do Jaisalmer i Khuri, odwiedziliśmy wcześniej trzy inne miasta w tej części Indii. Naszym pierwszym przystankiem w Radżastanie był Udaipur. Dojechaliśmy do niego jednym pociągiem bezpośrednio z Khajuraho. Droga była bardzo długa – przemierzyliśmy ponad tysiąc kilometrów, spędzając prawie 22 godziny w wagonie. Udaipur uchodzi za najbardziej romantyczne miasto w Indiach. Usytuowane jest malowniczo nad jeziorem Pichola. Olbrzymie wrażenie robi Pałac Miejski. Wybudowany nad brzegiem jeziora tworzy przepiękną kompozycję z otaczającymi go budynkami zabudowy miejskiej. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Tadż Mahal – konfrontacja z legendą
Ten wizerunek znam od dziecka. Na hasło Tadż Mahal zawsze miałam przed oczami widok pięknej fotografii z błękitnej okładki albumu o cudach świata. Pisząc ten wpis, także widzę Tadż Mahal. Już nie na fotografii. Siedzę na tarasie widokowym oddalonym około pół kilometra od tego obiektu. Widzę codzienny ruch wąskich uliczek pode mną, widzę dachy z blachy falistej, widzę kilka brudnych kamienic z odpadającym tynkiem. Pomiędzy dwiema z nich jest i on - sławny Tadż Mahal. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Toaletowe szoki kulturowe
Wchodzicie do standardowej toalety w Polsce i co? Czego się tam spodziewacie? Patrzycie zazwyczaj czy aby może deska sedesowa jest czysta i sucha, denerwujecie się, gdy przed Wami ktoś nie spłukał wody, w zależności od potrzeby rozglądacie się czy jest papier toaletowy i czy na pewno w wystarczającej ilości. Mydło przy zlewie obecnie jest już normą. Nikt nawet nie zaprząta sobie głowy takimi drobiazgami jak blokada drzwi czy istnienie spłuczki – to przecież oczywiste elementy typowej toalety. Ba! Nikt przed pójściem za potrzebą nie zastanawia się, czy na miejscu aby na pewno będzie muszla klozetowa, albo czy aby na pewno w pomieszczeniu będą cztery ściany. Albo jedna przynajmniej, albo przegroda chociaż. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Kolej w Indiach
Około sześćdziesiąt pięć tysięcy kilometrów tras, około siedem i pół tysiąca stacji kolejowych, ponad dwadzieścia pięć milionów pasażerów każdego dnia, jeden z największych pracodawców świata z liczbą zatrudnionych sięgającą niemal półtora miliona pracowników. Oto indyjska kolej. Kolej legenda. Kolej zjawisko. Kolej fenomen. Gdy pierwszy raz wędrowaliśmy przez długi na kilkaset metrów peron na dworcu w Kalkucie, nie mogliśmy uwierzyć w to, że już za chwilę wyruszymy w drogę pociągiem, o którym kiedyś tylko czytaliśmy, o którym oglądaliśmy kiedyś film dokumentalny. Kilkanaście minut później rozpoczęła się nasza kolejowa przygoda, o której kiedyś mogliśmy sobie tylko pomarzyć. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
No to jak w tych Indiach było – czyli o Hindusach garść refleksji
Po Indiach podróżowaliśmy ponad półtora miesiąca. Zaczęliśmy niedaleko granicy z Bangladeszem, w stolicy Bengalu Zachodniego. Przemieszczając się następnie na zachód, dotarliśmy aż pod granicę z Pakistanem, by na koniec odbić na południe i z Indiami pożegnać się w Mumbaju. Przemierzyliśmy w ten sposób ponad 5 tysięcy kilometrów i odwiedziliśmy sześć różnych stanów. Spotkaliśmy tym samym wielu, mniej lub bardziej przypadkowych, ludzi. A to właśnie oni, mieszkańcy kraju, są tym czynnikiem, który w głównej mierze kształtuje nasze podróżnicze wrażenia. To właśnie element ludzki jest w naszej podróży najcenniejszy. I niestety, nie ma co się szczypać i owijać w bawełnę, w tym aspekcie Indie rozczarowały nas zupełnie. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Mumbaj - inne Indie
Wyszliśmy ze stacji kolejowej i... przeżyliśmy szok. Halo? Czy ten pociąg wywiózł nas aby może do innego kraju? A może to już zupełnie odrębny kontynent? Czysto, świeżo, przyjemnie. Albo inaczej – nie śmierdzi, nie ma krowich kup... w ogóle nie ma krów. Kilkaset metrów dalej w słonecznych promieniach skrzą się wysokie przeszklone biurowce i wielkie galerie handlowe. No nie... niemożliwe! To nie są Indie! To nie mogą być Indie! Czyżby? A jednak. Witamy w stolicy indyjskiej kinematografii. Witamy w największym mieście kraju. Witamy w Mumbaju. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Powrót do Polski
Nadszedł dzień, do którego wiele razy w ostatnim etapie podróży wędrowały nasze myśli. Od dawna wiedzieliśmy, że to właśnie z Mumbaju rozpocznie się nasza droga do domu. To był dzień, o którym wiele razy myślałam z przyspieszonym biciem serca. Co poczuję, gdy znów staniemy na polskiej ziemi? Jaki będzie powrót do naszej Ojczyzny? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Liczymy na Wasze wsparcie
Nadszedł czas, w którym potrzebujemy Waszego wsparcia. Zgłosiliśmy naszą stronę do konkursu "Blog Roku 2013" w kategorii Podróże. Do kolejnego etapu przechodzi 10 blogów z najwyższą ilością głosów. Myślicie, że mamy szansę? CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Koleją przez Azję - wywiad dla portalu Rynek Kolejowy
Magda i Paweł Kowalscy: Samodzielna długoterminowa podróż była naszym wspólnym marzeniem od bardzo długiego czasu. Zaraz po skończeniu studiów rzuciliśmy więc wszystko, w tym perspektywiczne stanowiska w ciekawych firmach, przewróciliśmy nasze dotychczasowe życie do góry nogami i wyruszyliśmy w drogę. Wiązało się to z podjęciem szeregu odważnych decyzji i konfrontacją z otoczeniem, które w większości uznało nas za szaleńców. CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Nasza podróż nigdy się nie skończy
Powrót do Polski. Od tego czasu minęły już ponad trzy miesiące. Cała nasza podróż trwała nieprzerwanie ponad rok, dokładnie czternaście i pół miesiąca. Rozpoczęła się 2 października 2012 wyjazdem do Wilna, a zakończyła 17 grudnia 2013 roku przyjazdem z lotniska w Berlinie. Choć… Tak naprawdę w naszej głowie podróż rozpoczęła się znacznie wcześniej (plany, przygotowania). I tak naprawdę do jej końca jeszcze daleko... CZYTAJ CAŁOŚĆ |
Wspomnienia z azjatyckiej podróży - wywiad
2 października 2014 roku. Dzisiaj mija równo dwa lata od wydarzenia, które na zawsze odmieniło nasze życie. Dokładnie dwa lata temu, 2 października 2012 roku, wyjechaliśmy z Poznania, wyruszając tym samym w naszą wymarzoną podróż do Azji. Z tej okazji publikujemy wywiad, który jakiś czas temu z nami przeprowadzono, ale który ostatecznie nigdy nie ujrzał światła dziennego... CZYTAJ CAŁOŚĆ |