Przygoda ta zaczęła się już na dworcu kolejowym w Manzhouli. Pierwsze podejście do kupna biletów na przejazd okazało się totalną katastrofą (co w reakcji przyczynowo-skutkowej zaowocowało koniecznością spędzenia nocy w naszym ulubionym przygranicznym miasteczku i szukania na gwałt noclegu). Nie muszę wyjaśniać, że językiem chińskiej kolei jest język mandaryński. To oczywiste. Na dworcu o jakichkolwiek wyrazach składających się ze znanych nam liter można zapomnieć. Nie było to dla nas zaskoczeniem, gdyż nie spodziewaliśmy się przecież innego stanu rzeczywistości. Na tę okoliczność przygotowaliśmy sobie (a w zasadzie przygotowała nam nasza rosyjska koleżanka Żanna, której należą się za to olbrzymie podziękowania) specjalne karteczki z chińskimi słowami i wolnymi polami na wypełnienie daty, numeru pociągu, destynacji, rodzaju miejsca, itp. Wyrazy na karteczkach zawierają tłumaczenia na język rosyjski, więc możemy się w nich połapać. Pięknie wypełnioną karteczkę podaliśmy pani z okienka, pokręciła tylko poziomo głową i odrzuciła ją nam z powrotem. Zgłupieliśmy. Zmieniliśmy na karteczce datę na następny dzień, lecz osiągnęliśmy identyczny skutek. Pani pokiwała głową na nie i odrzuciła karteczkę. Spuściliśmy głowy i odeszliśmy od okienka zdezorientowani i bez nadziei.
Po wizycie w kafejce internetowej i sprawdzeniu rozkładu pociągów na anglojęzycznej stronie powróciliśmy na dworzec pełni wiary. Staliśmy dobre kilkadziesiąt minut gapiąc się w chińskojęzyczne tablice elektroniczne, z których staraliśmy się połapać, który pociąg jest nasz i jakie miejsca są dostępne. Wypełniliśmy nową karteczkę na inny pociąg niż wcześniej, wpisaliśmy datę na następny dzień i wio do okienka. Hurra! Udało się. Wymarzone bilety do Pekinu stały się naszą własnością.
W chińskiej kolei obowiązują cztery rodzaje miejsc + możliwość kupienia miejsca stojącego. Są to: Soft sleeper, hard sleeper, soft seat i hard seat. Przekładając na język polski będą to odpowiednio: miejsce leżące w bardziej komfortowych warunkach, miejsce leżące w mniej komfortowych warunkach, miejsce siedzące w bardziej komfortowych warunkach i miejsce siedzące w mniej komfortowych warunkach. Kolejność oczywiście od najdroższego do najtańszego. Nasze ponad 30 godzin w pociągu przyszło nam spędzić w wagonie hard seat. To właśnie tam najpełniej można przeżyć i poczuć (czyt. odczuć na własnej skórze) podróż chińskim pociągiem.
Byliśmy dla pozostałych pasażerów olbrzymią sensacją i atrakcją. Prawie wszyscy Chińczycy bez absolutnie żadnej krępacji patrzyli się na nas ostentacyjnie, ewidentnie nas obgadywali i wytykali na nas palcami. Mało tego, oni bez żadnych oporów robili nam zdjęcia telefonami komórkowymi. Mogliśmy poczuć się jak małpy w cyrku. Niektórzy starali się nas zagadywać po chińsku, ale moją jedyną odpowiedzią było: „Możemy porozmawiać po polsku, my po chińsku nie rozumiemy”. Oczywiście w ojczystej mowie, bez zbytecznych angielskich wygibasów. Dla nich jedno i drugie to była taka sama egzotyka. Każdy nasz ruch był wnikliwie śledzony, zdejmowanie kurtki, zmiana pozycji na za małym fotelu, wrzucanie bagażu na półki, czy nalewanie wrzątku do kubka (podobnie jak w Rosji, tak i w Chinach w każdym wagonie jest boiler z wrzącą wodą) było nachalnie obserwowane. Wyjście do toalety w wagonie wypełnionym samymi chińczykami było jak przemarsz po wybiegu dla dziwolągów.
Jeden z młodych autochtonów podszedł do mnie i zagadał: „łer ju”. Po kilku powtórkach tego zdania zrozumiałem, że chciał zapytać: „where are you come from”, czyli „skąd pochodzisz”. Oczywiście słowo „Poland” niewiele mu mówiło. A na zdanie: „from Europe”, odpowiedział: „New York?”. Kilka chwil wymienialiśmy tak słowa i gesty, a na koniec rozmowy chłopak zamurował mnie tekstem: „you have beautiful blue eyes”, co znaczy: „masz przepiękne niebieski oczy”. Podziękowałem i uciekłem do toalety. Zrozumiałem wtedy, że rzeczywiście muszę być dla Azjatów dziwadłem. Blond włosy, blond bródka (dość długo zresztą nie strzyżona wówczas), wielki kinol, wysoki jak dla nich wzrost (Chińczycy są niscy), biała skóra, to jeszcze niespotykane u nich niebieskie oczy. Z pewnością jestem lokalnym dziwolągiem. Po wyjściu z łazienki mój rozmówca zaatakował mnie jeszcze smartfonem, żeby mu wstukać nazwę mojego kraju w tłumacza. Jak przeczytał chińskie znaczki to chyba zrozumiał.
Chińczycy w pociągu strasznie śmiecą. Rzucają śmieci po prostu na podłogę. Do tego głośno mlaskają i siorbią pijąc te swoje chińskie zupki. W wagonie jest tłum i hałas. Bilety można kupić na miejsce siedzące, ale można też kupić miejsce stojące. Można więc teoretycznie stać 30 godzin w pociągu. W praktyce właściciele takich biletów wciskają się na zarezerwowane miejsca i udają głupich. Na to wszystko z częstotliwością co 10 minut (bez przesadzania) jechał pracownik obsługi z wózkiem sprzedając różne jedzenie lub napoje i oczywiście wydzierając się na całe gardło, bo nikt go przecież nie zauważy jak się przeciska przez tabun ludzi.
Oprócz wzbudzania zainteresowania samą naszą obecnością Magda zrobiła coś, co jeszcze bardziej zaszokowało Chińczyków. Tu akurat nie ma się co dziwić, bo w Polsce również wglądałoby to dziwacznie. Z tą różnicą, że w Europie spojrzenia i ewentualne komentarze byłyby dyskretne. Zaczęliśmy jeść szyszki. Szyszki wyglądające jak takie zwyczajne z lasu (stąd oczywiste zamieszanie wśród naszej publiczności). Różnica polegała na tym, że były to jadalne szyszki syberyjskie, które dostaliśmy od naszej rosyjskiej koleżanki Mariji. Najpierw obiera się ziarna z łupin szyszki, potem ziarna zalewa się wrzątkiem (wydziela się piękny aromat lasu) i po chwili można je zajadać ze smakiem. Chińczycy przyglądający się temu rytuałowi przeżyli wstrząs.
Również nasi współtowarzysze podróży, siedzący całą drogę na fotelach twarzą w twarz z nami, co jakiś czas starali się nas coś zagadać po chińsku. Byli nami żywo zainteresowani i było widać, że bardzo chcą z nami jakkolwiek się skomunikować. Na kilka godzin przed końcem podróży postanowiliśmy więc wyciągnąć nasze magiczne dwie kartki ze słówkami i zdaniami polsko-chińskimi. I dopiero się zaczęło. Mogliśmy pokazać, że pochodzimy z Polski, jak mamy na imię i ile mamy lat. Bardzo się ucieszyli, że mogą z nami porozmawiać i że chociaż odrobinę się rozumiemy. Zleciało się pół wagonu i otoczyli nas ze wszystkich stron. Nasz chiński rozmówca tak się ucieszył z możliwości porozmawiania z nami i poznania się, że poszedł do wagonu restauracyjnego i nakupił dla nas chińskiego jedzenia, czipsów i piwa. Drugi dołożył ciastka, a my od siebie postanowiliśmy wyłożyć sucharkowe chlebki (z Moskwy) z dżemem śliwkowym (z Babuszkina). Urządziliśmy więc solidną ucztę. Nasz nowy chiński kolega poczęstował mnie jednym z przysmaków, którym zajadali się miejscowi. Było to jakieś zwierzątko, miało pyszczek jak u małej świnki i oczy. Generalnie było obślizgłe, tłuste, pokryte jakąś galaretką i w ogóle nie wyczułem w tym mięsa. Magda stwierdziła, że wygląda to jak świnka morska. Rzeczywiście było to coś w ten deseń. Nie mogłem odmówić jak specjalnie dla mnie nasz chiński rozmówca to kupił, ale nie powiem, żebym zajadał się tym z takim zapałem jak czynili to inni Chińczycy. Na szczęście nie miałem żadnych problemów żołądkowych. Dostaliśmy też od nich w prezencie mapę Pekinu. Cała po chińsku, więc nazbyt przydatna się nie okazała. Po dojechaniu do stolicy drugi z naszych nowych znajomych pomógł nam się ogarnąć i złapał dla nas taksówkę.
Pierwsza podróż chińską koleją była dla nas niezwykłym przeżyciem i z pewnością zapamiętamy ją na bardzo długo. Mieliśmy okazję oglądać życie, kulturę i zachowania zwykłych Chińczyków jadących pociągiem. Choć przejazdy chińską koleją w wagonie hard seat należą do kategorii hard-core to daliśmy radę i szczęśliwie dotarliśmy do Pekinu.
Paweł