Wzgórza z okolic Yangshuo są na tyle charakterystyczne i piękne, że krajobraz rzeki Li z górami w tle znajduje się na chińskim banknocie 20 yuanów. Na rewersie oczywiście, ponieważ na awersie każdego chińskiego banknotu widnieje twarz Mao Zedonga – nie żyjącego już chińskiego przywódcy komunistycznego. Po rzece pływają dziesiątki łódek i stateczków. My także podziwialiśmy krasowe wzgórza z perspektywy rzeki, płynąc jednego dnia bambusową tratwą. Wieczorem góry dookoła Yangshuo są specjalnie podświetlane, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić krajobraz. Mimo, że wygląda to trochę sztucznie i hollywoodzko-kiczowato, to i tak robi wrażenie.
Dzięki wspaniałej lokalizacji, miasto jest popularną destynacją nie tylko wśród turystów chińskich, ale także wśród obcokrajowców. W Yangshuo znajduje się również wiele szkół językowych. Aby uczyć się języka angielskiego, zjeżdżają tu ludzie, nawet z dalekich zakątków Chin. Atrakcyjność tego miejsca przyciąga także wielu zagranicznych nauczycieli, którzy chcą tam mieszkać i pracować. Zatem pełna symbioza. My w Yangshuo zatrzymaliśmy się, korzystając z programu wolontariatu szkoły językowej Omeida. Standardowo program ten trwa miesiąc, jednak my uczestniczyliśmy w nim tylko ponad tydzień. Codziennie w godzinach popołudniowo-wieczornych mieliśmy dwie godziny indywidualnych konwersacji ze studentami. Szkoła zapewniła nam zakwaterowanie w domu studenckim i wyżywienie w kantynie. Dzięki temu, że tam się stołowaliśmy, mieliśmy znów okazję spróbować nowych potraw, także takich, których sami z obawy przed ich wyglądem nigdy byśmy nie kupili, a niektóre z nich okazywały się bardzo smaczne.
W Chinach jest ogromne zapotrzebowanie na język angielski. W Omeida poznaliśmy wielu Chińczyków w różnym wieku, którzy przyjechali do szkoły na kilka lub kilkanaście miesięcy. Chcąc zmienić swoje życie, musieli zrezygnować z dotychczasowej pracy. Są przekonani, że znając dobrze angielski, znajdą zatrudnienie na zdecydowanie lepszych stanowiskach. Omeida uczy studentów bardzo intensywnie. Dzięki temu, ludzie po kilku miesiącach nauki nabywają realną umiejętność komunikowania się w języku angielskim.
Na drugi dzień po przyjeździe, z samego rana poszukiwaliśmy wejścia na TV Tower. W związku z tym, obeszliśmy całą górę dookoła, krążyliśmy wąskimi uliczkami, ale ostatecznie wejścia nie udało nam się znaleźć. Kolejnego dnia z nowymi siłami, po otrzymaniu kilku wskazówek od studentów, mimo deszczu, znów staraliśmy się zaleźć wejście – bezskutecznie. Z przemoczonymi butami, zrezygnowani wróciliśmy do domu.
Po dwóch dniach pogoda trochę się poprawiła, więc po uzyskaniu kolejnej instrukcji, tym razem z naszkicowaną mapką i chińskimi napisami na karteczce: „Chcemy wejść na TV Tower”, podjęliśmy trzecią próbę podejścia na szczyt. Do trzech razy sztuka, niech zwyciężą wytrwali! Wystartowaliśmy z samego rana. Tym razem musi się udać – powtarzaliśmy sobie. Szliśmy wąskimi uliczkami, skręcając raz w lewo raz w prawo. Gdy domy mieszkalne zaczęły się kończyć, przed nami ukazała się już tylko wąska ścieżka – to musi być szlak na górę! Udało się! Szliśmy wyżej i wyżej, samo podejście na szczyt zajęło nam już tylko około pół godziny. Szczęśliwi stanęliśmy na szczycie i podziwialiśmy widoki. Jednak ku naszemu rozczarowaniu, mogliśmy podziwiać je tylko z jednej strony, ponieważ z drugiej stał wysoki płot, który otaczał wieżę telewizyjną i budynek techniczny.
Nagle zza płotu zaczął do nas krzyczeć pracownik wieży. Byliśmy pewni, że zaraz nas stąd wyrzuci. Podeszliśmy do niego, a on zagadnął nas (oczywiście po chińsku, ale w połączeniu z mową ciała zrozumieliśmy się perfekcyjnie), czy nie chcemy zobaczyć widoków na rzekę z drugiej strony. Oczywiście, że byśmy chcieli – pomyśleliśmy. Chińczyk dał nam do zrozumienia, że jak mu damy 10 yuanów to nas wpuści. Byłam oburzona propozycją zapłacenia mu łapówki. Odeszliśmy na bok, ale po krótkiej analizie, wróciliśmy do niego, z chęcią zapłacenia haraczu. Tym razem stawka się podwoiła, okazało się, że 10 yuanów to kwota za jedną osobę. Po zdecydowanym przeczącym pokiwaniu głową, stanęło jednak ostatecznie na 10 yuanach. I tak za około 2,50zł na osobę otrzymaliśmy wstęp do wspaniałych widoków po drugiej stronie góry. Szczęśliwi siedzieliśmy na szczycie wpatrując się w krajobrazy, byliśmy jedynymi turystami na górze. A gdy zeszliśmy na dół, na samym początku ścieżki spotkaliśmy „białą twarz” obcokrajowca. „Czy wiecie, którędy dojść na TV Tower?” – zapytał. „Tędy, jesteś na dobrej drodze” – wskazaliśmy z nieukrywaną satysfakcją. Jego twarz rozpromieniła się i szczerze zaśmiała. „Dziękuję, od trzech dni próbują znaleźć to wejście.” – odpowiedział nam. Ale mieliśmy radość, ufff, czyli nie jest z nami aż tak źle. Tak więc dla wszystkich, którzy przypadkiem będą w Yangshuo, co by nie musieli szukać trzy dni wejścia na TV Tower, zamieścimy wkrótce instrukcję jak tam dotrzeć.
Poza naszym wymarzonym wejściem na szczyt góry, jedną z ciekawszych aktywności, na jakie warto poświęcić czas w Yangshuo, to wydostać się poza miasteczko rowerem lub pieszo (wypróbowaliśmy obydwu opcji), by podziwiać okoliczne tereny. Na wycieczce rowerowej po okolicy, widzieliśmy tradycyjne obyczaje ślubne w małej wiosce, którą mijaliśmy. Przyszły pan młody szedł do domu swojej narzeczonej, a za nim kolorowy korowód: kobiety przebrane za smoka, dźwięki talerzy i bębna, a do tego wystrzały z petard. Eksplorując okolicę pierwszy raz w życiu widzieliśmy naturalnie rosnące drzewka mandarynkowe. Pierwsza próba zjedzenia mandarynek okazała się nieudana. Owoce, mimo, że były pomarańczowe miały kwaśno-gorzki smak. Dopiero za drugim razem udało nam się zjeść dojrzałe owoc, były bardzo słodkie i soczyste.
No i to koniec opowieści o Yangshuo. Po tygodniu spędzonym w miasteczku z dwudziesto-yuanówki wyruszyliśmy dalej na południe.
Magda