Planując kolejową podróż w Tajlandii, najlepiej skorzystać z głównej strony internetowej Tajlandzkich Kolei: railway.co.th. Znajduje się tam anglojęzyczna wyszukiwarka połączeń. Po wybraniu stacji początkowej i końcowej można w nowym oknie przejrzeć listę dostępnych możliwości. Pociągi dzielą się na cztery kategorie: Ordinary, Rapid, Express i Special Express. Bardziej dociekliwi są nawet w stanie dowiedzieć się ze strony ile będzie kosztował bilet. My zawsze staraliśmy się wybierać możliwie najtańszą opcję, więc jeździliśmy głównie „ordinarasami” i czasem „rapidami”. Robiąc przekład na język polski potoczny, Ordinary oznacza osobówkę zatrzymującą się na wszystkich, nawet mikroskopijnych stacjach w stylu „może kiedyś była chata, lecz została tylko wiata i pół kwiata”. Trzecia klasa wagonów (w innej nie jeździliśmy) to zazwyczaj, wymalowane na żółto, twarde drewniane ławki lub obite szarym materiałem, bardziej już miękkie, podwójne fotele.
Internetowa wyszukiwarka połączeń daje poza tym możliwość sprawdzenia dokładnego rozkładu jazdy każdego pociągu. Do dowolnie wybranego połączenia można wygenerować plan podróży. Jest to tabela z nazwami miejscowości oraz z odpowiednimi dla nich godzinami przyjazdu i odjazdu. Należy to jednak traktować jako ciekawostkę, ponieważ punktualny pociąg to w Tajlandii gatunek dawno wymarły. Właśnie dlatego podkreśliłem we wstępie, że koleje w tym kraju dopasowują się do azjatyckiej kultury i nadają się wyłącznie dla osobników nigdzie się niespieszących. Pociągi w Tajlandii toczą się bowiem bardzo wolno i mają koszmarne opóźnienia. Takie dwie godzinki to standard. Nawet sami Tajlandczycy, którzy decydują się na wybór takiego właśnie środka transportu, często przychodzą na stacje kolejowe z godzinnym lub większym opóźnieniem. Muszę przyznać, że na północy kraju dość mocno zdziwił nas widok ludzi, którzy schodzili się na dworzec kilkadziesiąt minut czy nawet ponad godzinę po planowym przyjeździe naszego pociągu, a potem wsiadali do tego samego składu co my. Wow! W Polsce koleje też nie grzeszą punktualnością, ale nikt tak nie robi. Jednak tu jest Azja. Tutaj nawet pociąg, który startuje z Bangkoku, może zostać podstawiony na peron godzinę po planowym odjeździe (no chyba, że takie atrakcje funduje się tylko polskim podróżnikom).
Plaga opóźnień to jednak chyba jedyna z takich naprawdę poważnych wad tajlandzkiej kolei. Natomiast jedną z przyjemniejszych jej zalet jest tanie jedzenie sprzedawane przez często i gęsto chodzących po wagonach sprzedawców. Ceny za produkty spożywcze są bardzo atrakcyjne, a niektóre z nich można kupić nawet taniej niż w ulicznych jadłodajniach, czy od ulicznych sprzedawców z wózkami. Asortyment pociągowych handlarzy jest bardzo szeroki i zróżnicowany. Podczas podróży można więc cieszyć podniebienie takimi specjałami jak: kurczaki w panierce, różnie przyrządzane inne rodzaje mięs, mini-szaszłyczki, lokalne tropikalne owoce, przekąski, chrupki, orzeszki, suszone banany, jajka na patyku, itp. Bardzo popularne są także różnego rodzaju zestawy ryżowe z takimi dodatkami jak jajko, mięso i warzywa. Często nawet celowo nie kupowaliśmy żadnego jedzenia na drogę z myślą o zakupieniu na lunch czy obiad przykładowo takiego ryżu z dodatkami. Nie ma oczywiście także problemu z zakupem od chodzących sprzedawców różnego rodzaju napojów. Spragniony podróżny może zatem skusić się na kawę, słodkie gazowane napoje czy po prostu wodę mineralną.
W wagonach bez klimatyzacji zawsze pootwierane są prawie wszystkie okna. Potężne przeciągi są zatem obowiązkową atrakcją wliczoną w cenę biletu. Dodatkowo uczucie powiewającego wiatru potęgują rozwieszone pod sufitem wiatraki. Całokształt wrażeń nie jest jednak aż tak potwornie uciążliwy. Tajlandia to kraj tropikalny, więc zamknięte okna w pociągu, automatycznie zamieniają go w jadący piekarnik. Drzwi wagonów też niemal zawsze są otwarte na świat. Można więc śmiało skakać w trakcie jazdy. Nierzadko Azjaci, korzystając z tej funkcjonalności, podróżują siedząc sobie na schodkach wejściowych. Dla mnie także była to często ulubiona miejscówka. Jest to bowiem najdogodniejsze miejsce do zatrzymywania już na zawsze w aparacie, uciekających egzotycznych krajobrazów. Te należą, jak w Chinach zresztą i w Wietnamie, do zdecydowanie powalających. Muszę przyznać, że pod względem przepięknych widoków, natura hojnie Tajlandię obdarowała. Całość doznać estetycznych uzupełniają urokliwe małe stacje i stacyjki z elegancko zadbanymi roślinnymi dekoracjami.
W ramach ciekawostek chciałbym podzielić się jeszcze kilkoma spostrzeżeniami, jakie poczyniłem podróżując koleją po Tajlandii. Klimatyzacja zamraża. I to naprawdę na poważnie. Wagony są zatem albo pędzącymi trąbami powietrznymi z pootwieranymi oknami, albo pędzącą komorą lodową. Dość nieswojo czułem się, gdy w tropikalnym, upalnym kraju musiałem zakładać bluzę. Tak swoją drogą, jest to odpowiedź na wątpliwości, czy warto w tropiki brać coś z długim rękawem. Pewnie, że warto i to nie tylko ze względu na tajską „sztukę klimatyzowania”. W tajlandzkich pociągach można spotkać wyznaczone miejsca, które są zarezerwowane wyłącznie dla buddyjskich mnichów. Jest to zazwyczaj na samym początku lub na samym końcu składu. Widok podróżującego, ubranego w pomarańczowe szaty, ogolonego na łyso mnicha, to w Tajlandii widok wcale nie nadzwyczajny. W toaletach można spotkać biały miękki papier toaletowy. Zresztą toalety są całkiem bez zarzutu. Zazwyczaj jest w nich czysto i można z nich korzystać bez obaw. Wracając do opóźnień. Raz pociąg nas zaskoczył. Wszystko wskazywało na to, że będzie prawie punktualnie. No ale co? Wjechaliśmy do Bangkoku i klops. Pociąg więcej stał niż się kulał i tak nam pękła ponad godzinka tocząc się kilka kilometrów przez miasto. Azjaci mają nerwy ze stali chyba, choć niektórzy i tak wyskakiwali sobie gdzieś po drodze.
Ostatnią jednak ciekawostkę rozważałbym jednak nawet w kategoriach zjawisk niewyjaśnialnych. Po wyciecze w parku narodowym, przywędrowaliśmy na jedną z malutkich stacji kolejowych na północy kraju. Do planowego przyjazdu/odjazdu naszego pociągu kategorii „Ordinary” było jeszcze trochę czasu, co w rzeczywistości oznaczało trochę plus tak około dwie godziny. Już przed przyjściem na dworzec byliśmy pogodzeni z losem, że przyjdzie nam na stacji spędzić gdzieś tyle czasu właśnie. Gdy chcieliśmy kupić bilety osoba w okienku poinformowała nas, że pociąg jest opóźniony około dwie godziny (chyba zacznę przepowiadać przyszłość!) i czy może chcemy kupić bilety na Special Express, który też jest opóźniony ponad dwie godziny, więc de facto przyjedzie lada chwila. A ile to kosztuje? – spytałem na odczepne. Tyle samo – odpowiedział pracownik stacji. Chwilowy szok, no ale skoro tyle samo to bierzemy. I tak w naszej kolekcji biletów kolejowych z Tajlandii pojawił się Special Express z numerem miejsca „stand” (stojące). A to jeszcze ciekawsze, bo normalnie kupić takich na express nie idzie. No ale to jest Azja, tu wszystko jest możliwe.
Paweł