Zaślubiny w Indiach są bardzo długie. Składają się z wielu ceremonii przedślubnych, ślubnych i poślubnych. W różnych częściach kraju mogą diametralnie się różnić. Wszystko zależy od regionu, a także od własnych tradycji danej rodziny. Ślub, w którym uczestniczyliśmy, trwał sześć dni. Byliśmy gośćmi od strony pana młodego, który pochodzi z rodziny o bardzo wysokim statusie społecznym. Staliśmy się zatem świadkami głównie jego przygotowań. Oprócz zgłębiana tajników indyjskich tradycji, była to dla nas (a zwłaszcza dla mnie) okazja do wystrojenia się w eleganckie indyjskie szaty. W uroczystościach uczestniczyło około pół tysiąca osób. Każdego dnia miały miejsce inne ceremonie i obrzędy. W Indiach relacje rodzinne i znajomości są bardzo ważne, dlatego liczba gości była oszałamiająca. Spora część rodziny zjechała się także z zagranicy.
Podczas uroczystości ślubnych, przez kilka dni mieszkaliśmy z przyjaciółmi brata pana młodego w pięknym po brytyjskim pałacu z dużym ogrodem. Był on odgrodzony wysokim murem od szarej rzeczywistości większości indyjskiego społeczeństwa. Zazwyczaj wyjeżdżaliśmy z posesji klimatyzowanym samochodem z własnym kierowcą. Cały zgiełk ulicy, bosych ludzi, rikszarzy, biegające brudne dzieci, widzieliśmy wówczas tylko zza szyby. Gdy pierwszy raz chcieliśmy wyjść z ich posesji na pieszo, strażnicy stojący przy bramie, byli szczerze zdumieni. Pomyśleliśmy, że skoro byliśmy aż takim zjawiskiem, to pewnie nikt stamtąd od dawna na pieszo nie wychodził.
Dzień pierwszy
Pierwszego wieczoru, prawie prosto z pociągu, wpadliśmy w wir wieczornej zabawy. Szybkie przystrojenie się w tradycyjny churidar i już mogłam wtopić się w tłum kolorowo ubranych kobiet. Teren, gdzie odbywały się uroczystości, był udekorowany kolorowymi kwiatami i światłami. Obrzędy rozpoczęły się od modłów i błogosławieństwa hinduskiego kapłana dla najbliższych członków rodziny pana młodego oraz brata pani młodej. Siedzieli oni na specjalnie przygotowanej scenie. Następnie miała miejsce wymiana prezentów międzi rodzinami. Podkreślało to wagę więzi i symbolizowało wkupienie się w łaski drugiej rodziny.
Dzień drugi
Drugiego dnia w godzinach około-południowych, w domu pana młodego, odbywały się kolejne obrzędy. Przygotowano mieszanki przypraw. Pan młody ubrany w białe szaty, usiadł na środku pokoju, a wokół niego zebrała się cała rodzina. Najpierw wszystkie kobiety, a potem wszyscy mężczyźni podchodzili do niego i „malowali” go kolorową mieszkanką od stóp aż do głowy. Niektórzy tylko delikatnie, a niektórzy solidnie, smarowali stopy, nogi, dłonie, ramiona, twarz i czubek głowy. Obecnie ma to znaczenie symboliczne, jednak w przeszłości taka mieszanka była stosowana do oczyszczenia skóry i nadania jej ładniejszego wyglądu na ślub. Było przy tym mnóstwo śmiechu. Jedynie pan młody nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego. Na koniec, żeby osłodzić trochę jego los, dostał do zjedzenia kawałek słodkiego przysmaku, a zaraz potem oblano go z dzbana.
Po nałożeniu henny trzeba czekać około godzinę, aż wyschnie. Był to zatem czas na babskie pogaduchy. Mężczyźni grali natomiast w karty i przesiadywali w męskim gronie. Aby utrwalić wzór, po wyschnięciu, dłonie należy wysmarować olejkiem. Misterne wzory początkowo mają ciemny, prawie czarny kolor. Po wysuszeniu i zdrapaniu otrzymuje się dekorację dłoni w kolorze jasnobrązowym.
Ceremonie ślubne rozpoczęły się wieczorem. Dołączyliśmy do długiego, kolorowego i bardzo hałaśliwego korowodu. Poruszał się bardzo powoli. Na początku jechała platforma z muzyką. Była ona tak głośna, że czułam jakby rozsadzała mi głowę. Za nią tańczyli mężczyźni w kolorowych turbanach i kobiety w bogato zdobionych kolorowych sari. Wtopiliśmy się w tłum gości, którzy szli ulicą, odgrodzeni sznurkami od ulicznego życia. Razem z korowodem, po obu stronach szedł rząd osób, które niosły na głowach latarnie, mające rozświetlać paradę. Oprócz tego, od czasu do czasu, na niebie rozbłyskiwały fajerwerki.
To co szczególnie utkwiło mi w pamięci, to ubogie, brudne, bose dzieci, wbiegające ukradkiem pod sznurkami do pochodu i próbujące żebrać. Jeden mężczyzna bijąc je po głowie, wyrzucał maluchy na zewnątrz. Szliśmy w blasku oświetlających korowód latarni. Patrząc jednak dalej poza nie, w ciemności ulicy, mogłam zobaczyć, jak wzdłuż krawężników siedziały bezdomne rodziny. Rozkładali się na skraju chodnika i szykowali do nocy. Patrzyli na ludzi, którzy w ten jeden wieczór, nie mijali ich w samochodzie z przyciemnianymi szybami, ale szli ulicą, tuż obok nich. Jednych i drugich dzielił tylko sznurek ogradzający cały korowód.
Korowód zamykał samochód wiozący pana młodego. Tradycyjnie pan młody powinien jechać na koniu. Widzieliśmy to na innych paradach weselnych, na ulicach w różnych miejscach kraju. Ten pan młody był jednak bardziej nowoczesny.
Pochód szedł bardzo powoli ulicami miasta, aż doszliśmy do hotelowego ogrodu, w którym odbywały się główne ceremonie. Tam czekała na gości wspaniała uczta. Samo przejście wszystkich stołów z wystawionymi daniami zajmowało sporo czasu. Były dania już gotowe i były także takie, które kucharze przygotowywali na oczach gości. Wybór potraw był ogromny - wiele dla nas nowych z różnych regionów Indii, a także kuchnie z innych zakątków świata. Próbując porównać przyjęcie weselne do tradycyjnego polskiego wesela, zwróciliśmy uwagę, że po pierwsze na weselu nie był serwowany alkohol, a po drugie wszystkie dania były wegetariańskie. Nie było ani jednego dania z mięsem. Jest to związane z hinduizmem.
Główne ceremonie odbywały się na scenie. Najpierw pojawił się pan młody. Następnie dołączyła do niego pani młoda, która została wprowadzona przez swojego brata. Tradycyjnym kolorem na ślub jest czerwony lub jego odcienie. Sari pani młodej było bogato zdobione w kolorach czerwonych i purpurowych. Punktem kulminacyjnym było wzajemne narzucenie na siebie długich wieńców z kwiatów. Pan młody na panią młodą i odwrotnie. Ta tradycja wywodzi się podobno ze starych czasów, gdy pani młoda spośród rzędu kandydatów narzucała wianek na tego jedynego wybranka. Obecnie symbolizuje to wzajemną akceptację małżeństwa.
Następnie był czas na prezenty i wspólne fotografie. Sporo po północy rozpoczynała się ceremonia błogosławieństwa z udziałem kapłana. Na tej części została już tylko najbliższa rodzina.
Czy kilka dni uroczystości weselnych zwieńczonych finalnym dniem zaślubin wystarczy? Okazuje się, że nie. Ostatniego wieczoru miało miejsce kolejne przyjęcie. Tym razem bardziej kameralne. Kameralne na tutejsze warunki, w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół, których zebrało się łącznie chyba około sto osób.
Wieczorem przyjechaliśmy do pięknie przystrojonego ogrodu obok domu pana młodego. Tam ustawiona była udekorowana scena i przygotowane miejsca na widowni. Gdy zebrali się wszyscy goście z nowożeńcami na czele, rozpoczęła się uczta dla zmysłów. Każda kobieta była przedstawiana nowożeńcom, po czym miała swój występ na scenie. Byłam pełna podziwu dla występujących pań. Nie były to zawodowe tancerki, a po prostu ciotki, kuzynki i przyjaciółki rodziny. Hinduski mają chyba taniec we krwi.
Magda