Rozległy teren, powszechnie nazywany Bagan, składa się z trzech części. W Old Bagan znajdują się największe, najpiękniejsze i najlepiej zachowane świątynie. Właśnie z tego powodu są najbardziej oblegane przez turystów. New Bagan to miasteczko, do którego w latach 90-tych zostali przesiedleni mieszkańcy Old Bagan, aby lepiej zachować i utrzymać teren świątynny. Nyaung U to małe miasteczko położone na wschód od Old Bagan. Znajduje się tam tętniący życiem bazar, na który zjeżdżają ludzie z okolicznych wiosek. Jest tam także największy wybór miejsc noclegowych w całej okolicy, dlatego zatrzymaliśmy się właśnie w Nyaung U.
Do Bagan dojechaliśmy (chyba pierwszy raz nam się to zdarzyło) o wiele za wcześnie. Gdy w czasie długiej i męczącej podróży autobusowej, mimo głośno włączonego telewizora, udało nam się w końcu zasnąć, około godziny 3 nad ranem pan autobusowy obudził nas oznajmiając, że dojechaliśmy właśnie do Nyaung U. Rozejrzeliśmy się dookoła, a tam ciemność i pustkowie. Tuż przy autobusie, pośrodku niczego, czekało trzech mężczyzn na motorynkach. Oprócz nas i innego obcokrajowca, nikt z autobusu nie wysiadał. Było dla nas bardziej niż oczywiste, co oznacza wyrzucanie z autobusu trzech obcokrajowców wprost w ramiona czekających trzech kierowców motorynek - ukartowaną wywózkę do prawdopodobnie jednego z droższych hoteli w mieście. Nasz współpasażer wysiadł i odjechał, jednak my nie chcieliśmy dać się wyrzucić z autobusu. Na wpół śpiący, próbując wymyślić jakąś sensowną lokalizację, powiedzieliśmy, że chcemy wysiąść przy bazarze. To zazwyczaj centralny punkt każdego miasteczka. Ku wielkiej konsternacji taksówkarzy na motorynkach, autobus ruszył powoli dalej z nami na pokładzie.
Nie było nam jednak dane dojechać do centrum. Po chwili namysłu autobusowy powiedział, że autobus skręca dalej do innego miasta. Nie mieliśmy zatem wyjścia. Wysiedliśmy. Autotobus odjechał dalej prostą drogą w kierunku miasteczka, zostawiając nas na środku nieoświetlonej drogi. Pojawiły się już pierwsze zabudowania, także mieliśmy nadzieję, że do centrum nie jest już tak daleko. Dwóch uprzejmych motorynkarzy nie poddając się, jechało nadal za autobusem. Oczywiście nie byliśmy zainteresowani podwózką do oferowanego przez nich, ani żadnego innego hotelu, gdy była już trzecia rano. Usiedliśmy na pierwszej bambusowej ławeczce. Postanowiliśmy przespać się na niej do rana i wówczas rozejrzeć się za noclegiem. Tak przywitało nas Bagan.
Po krótkiej drzemce, gdy zaczęło świtać, wyruszyliśmy w kierunku centrum miasteczka. Nasze domysły, jak działa tu turystyczna machina i jak bardzo turystyczne jest to miejsce, po nocnej historii tylko się potwierdziły. Zastanawialiśmy się czy słynne Bagan będzie aż tak zatłoczone jak kambodżańskie Angkor Wat. Na szczęście nie było. Od zagranicznych turystów odwiedzających Bagan pobierana jest opłata rządowa, która ostatnio wzrosła i wynosi obecnie 15 USD. Z tego co się dowiedzieliśmy, pobierana jest na pewno na lotnisku i na terminalu portowym. Być może kierowca lokalnego autobusu, który wyrzucił nas w nocy przed miasteczkiem, wyświadczył nam przysługę i dzięki temu żadna opłata wstępu nie została od nas pobrana.
Kolejnego dnia z samego rana wypożyczyliśmy rowery i wyruszyliśmy na naszą podróż po krainie ponad dwóch tysięcy buddyjskich świątyń. Mijając rzędy mnichów i mniszek zbierających od wyznawców buddyzmu jałmużnę, wyruszyliśmy w zupełnie przeciwnym kierunku niż najpopularniejsze Old Bagan. Gdy odjechaliśmy kilka kilometrów od miasteczka Nyaung U, poczuliśmy się jak bohaterowie baśni. Jadąc polnymi drogami mijaliśmy większe i mniejsze świątynie. Stały czasem przy drodze, a czasami gdzieś pośrodku pola. Zatrzymywaliśmy się przy niektórych, podziwialiśmy z bliska, a także wchodziliśmy do środka. Aby dostać się do wielu z nich, trzeba dosłownie przedzierać się przez krzaki i zarośla. W prawie każdej znajdował się posąg Buddy. Na ścianach widniały malowidła, czasem dobrze zachowane, a czasem tylko ich pozostałości. Jadąc mijaliśmy ludzi pracujących w polu, pasących krowy, kozy. Życie toczy się tam najzwyczajniej na świecie. Około południa upał był już ogromny, ale wśród drzew i w cieniach świątyń było całkiem przyjemnie. Przez całe przedpołudnie, gdy jeździliśmy po polach i odkrywaliśmy dalekie świątynie, nie spotkaliśmy ani jednego turysty. Mijaliśmy tylko lokalnych mieszkańców wiosek.
Zmęczeni, ale szczęśliwi, wracaliśmy powoli do Nyaung U. Paweł jechał już prawie na samej feldze. Zatrzymaliśmy się przy jednej z pagód, żeby chwilę odpocząć. Nie wyróżniała się ona niczym szczególnym „w tłumie” innych. Skoro już się zatrzymaliśmy, weszliśmy także do środka. Świątynia nie należała do tych dobrze zachowanych. Wewnątrz było ciemno i duszno. Nagle Paweł wypatrzył w ciemności mały korytarzyk, za którym kryły się wąskie schody. W świątyniach, które odwiedzaliśmy wcześniej, widzieliśmy takie schody prowadzące na piętro, ale za każdym razem były one zakratowane. Wdrapaliśmy się z latarką po malutkich stopniach prosto na dach świątyni. Naszym oczom ukazał się wspaniały widok. Było spokojnie i cicho. Wszędzie wokół, z rozciągającego się „zielonego dywanu”, wystawały co kawałek czubki świątyń. Siedzieliśmy i patrzyliśmy przed siebie. To było nasze Bagan. Nasza panorama. Byliśmy urzeczeni. Wróciliśmy tam także drugiego dnia, aby na zawsze zapamiętać ten krajobraz .
Magda