Magda i Paweł Kowalscy: Samodzielna długoterminowa podróż była naszym wspólnym marzeniem od bardzo długiego czasu. Zaraz po skończeniu studiów rzuciliśmy więc wszystko, w tym perspektywiczne stanowiska w ciekawych firmach, przewróciliśmy nasze dotychczasowe życie do góry nogami i wyruszyliśmy w drogę. Wiązało się to z podjęciem szeregu odważnych decyzji i konfrontacją z otoczeniem, które w większości uznało nas za szaleńców.
Dlaczego akurat Azja? Jednym z wielu naszych podróżniczych marzeń była kolej transsyberyjska. Poza tym kraje Azji Południowo-Wschodniej, do których później dotarliśmy, uznawane są za całkiem bezpieczne i przyjazne turystom, co miało dla nas olbrzymie znacznie, tym bardziej, że była to dla nas pierwsza w życiu tak długa i daleka podróż. Z Poznania przez Wilno i Rygę dotarliśmy do Petersburga, a potem do Moskwy. Po spędzeniu prawie 90-ciu godzin w kolei transsyberyjskiej, dotarliśmy nad Bajkał. Kolejnym krajem były Chiny, a dalej Wietnam, Kambodża, Tajlandia, Laos, Malezja i Singapur. Odwiedziliśmy także Brunei na wyspie Borneo, Indonezję, Birmę oraz Indie. Nasza podróż trwała ponad rok, dokładnie 14 i pół miesiąca. Wyjechaliśmy 2 października 2012 roku, a do Polski wróciliśmy 17 grudnia 2013 roku.
Czytając Państwa bloga, można odnieść wrażenie, że podróżowali Państwo głównie koleją. Dlaczego akurat ten środek komunikacji? Było to najbardziej praktyczne rozwiązanie… czy może decyzja ta wynikała też z sympatii do kolei?
Nasze zamiłowanie do kolei stanowiło bardzo ważny czynnik decyzyjny, ale nie najważniejszy. Fundamentem stało się postanowienie o podróżowaniu wyłącznie drogą lądową. Bez korzystania z samolotów zajechaliśmy aż na sam kraniec Półwyspu Malajskiego - do Singapuru. Od tamtego momentu zaczęliśmy korzystać także z lini lotniczych, które stanowią najtańszy środek transportu do odwiedzenia niedostępnych drogą lądową rejonów tej części świata, takich jak Borneo czy Indonezja. Podróżując zatem głównie po lądzie, kolej stała się naszym wiernym towarzyszem. Jest wiele czynników, które miały na to wpływ. Przede wszystkim pociągi są niezastąpione na długie odległości - zawsze mają toaletę, której brakuje np. w autobusach, często są bardziej wygodne i szybsze, nie trzęsie na wertepach, choć tu były wyjątki, i nie rzuca na zakrętach. Prosimy sobie wyobrazić jazdę autobusem ponad tysiąc kilometrów – męczarnia. A w Chinach czy Indiach tysiąc kilometrów to jeszcze nie jest dużo.
Oczywiście kolej jest też znacznie bardziej bezpieczna, szczególnie w Azji, gdzie kierowcy jeżdżą jak rasowi szaleńcy. Podróże kolejowe są poza tym znacznie bardziej ekonomiczne niż podróże innymi środkami transportu. Wybierając najniższą klasę zawsze mieliśmy pewność, że w ten sposób uda nam się trochę zaoszczędzić. Nie jest tajemnicą, że podczas długoterminowej podróży, gdy brakuje stałych dochodów, budżet odgrywa kluczową rolę. Są też inne zalety podróżowania koleją. Cenimy kolej za to, że w większości przypadków zawsze dworce kolejowe usytuowane są w centrach miast. Są oczywiście wyjątki, gdzie nawet lotnisko potrafi być bliżej miasta niż dworzec kolejowy, ale normą jest jednak, że pociągiem dojedziemy do centrum. Ma to olbrzymie znaczenie z perspektywy podróżnika, który pierwszy raz wjeżdża do jakiegoś miasta i kompletnie nie zna jego topografii. Autobusy mają swoje przystanki i dworce zazwyczaj gdzieś na obrzeżach lub na przypadkowych ulicach w mieście, co znacznie utrudnia późniejsze poruszanie się czy znalezienie noclegu. Trafiały nam się takie sytuacje i później ciężko było się odnaleźć w labiryntach miejskich ulic. Najbardziej jednak uwielbiamy pociągi za to, że możemy podczas podróży obserwować toczące się w nich normalne życie zwykłych ludzi w odległych kulturach. To jest chyba największa wartość i zaleta podroży koleją.
Zawsze najtańszy, bo bezpłatny, jest oczywiście autostop. Z tej opcji korzystaliśmy wiele razy. Najwięcej autostopowych kilometrów przejechaliśmy w Malezji, zarówno na Półwyspie Malajskim, jak i na Borneo. Kila razy „łapaliśmy stopa” w Tajlandii oraz w Indonezji. Raz nawet udało nam się w Laosie i Birmie. Autostopowa przygoda w Brunei zaowocowała wizytą i spędzeniem nocy w domu hinduskiej rodziny w stolicy kraju. Zresztą... autostop był źródłem wielu ciekawych przygód i zwrotów akcji. Wracając jednak do kolei to zazwyczaj jest ona zaraz na drugim miejscu w hierarchii kosztów środków transportu. Kolej to zwykle najbardziej ekonomiczne rozwiązanie, choć to akurat zależy od konkretnego kraju i przede wszystkim od klasy pociągu.
W jakim państwie pociągi miały najniższy/najwyższy komfort?
Trudno obiektywnie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ ze względu na podróżowanie niskobudżetowe, korzystaliśmy niemal wyłącznie z najniższych klas, a jak wiadomo te z komfortu nie słyną. Gdyby jednak porównać pociągi, którymi podróżowaliśmy, to, wyłączając Rosję, najbardziej komfortowe były pociągi w Indiach. Na długie dystanse najtańszą klasą z możliwością rezerwacji miejsc jest zazwyczaj klasa „Sleeper”. Można więc spokojnie i wygodnie przespać nockę. Najmniej komfortowe były podróże kolejowe w najtańszej klasie po Birmie. Twarde drewniane ławki i ekstremalnie „wyboiste tory” stanowiły całkiem wstrząsające zestawienie.
Jaki azjatycki dworzec szczególnie zwrócił Państwa uwagę?
Olbrzymie wrażenie robi wiele dworców indyjskich. W wielu miejscach, które odwiedziliśmy, są one stylizowane tak, aby pasowały do klimatu miasta, w którym się znajdują. Na przykład w słynącym z hinduistycznych świątyń Khajuraho, nowiuteńki dworzec stylizowany jest na podobną świątynię, a w pustynnym mieście Jaisalmer, wygląd dworca kolejowego doskonale wkomponowuje się w krajobraz zabytkowego miasta.
Poza tym naszą uwagę zwrócił dworzec kolejowy w Kambodży, w stolicy kraju Phnom Penh. Podczas naszej podróży po tym regionie, połączenia pasażerskie w Kambodży były zupełnie zawieszone. Trwała wówczas odbudowa zdewastowanych linii, którą dotował m.in. rząd Australii. Stary, podniszczały dworzec stał w centrum miasta, w sąsiedztwie dwóch nowoczesnych przeszklonych biurowców, a niedaleko powstawała kolejna inwestycja. Przez kraty mogliśmy spojrzeć na przestronną poczekalnię z kasami biletowymi, która przywoływała wyobrażenie dawnej świetności tego miejsca. Czuć było, że ta pusta teraz sala, tętniła kiedyś życiem. Po paru minutach spaceru wzdłuż kolejowego ogrodzenia można natknąć się na przerażający widok, który opisaliśmy na naszym blogu we wstępie wpisu o Phnom Penh, ale nie chcielibyśmy teraz do tego wracać.
Nasza najdłuższa podróż jednym pociągiem trwała 87 godzin i zaczęła się w Moskwie. Była to oczywiście kolej transsyberyjska, a docelowym przystankiem był Irkuck. Jednak ze względu na swoją długość, najbardziej wyczerpująca była podróż z Pekinu do Chengdu, stolicy Syczuanu. W dalekobieżnych pociągach w Rosji zawsze ma się miejsce leżące, więc jest tak naprawdę super komfortowo. Inaczej jest w Chinach. Najtrudniejsza dla nas była podróż, podczas której spędziliśmy jeden dzień i dwie całe noce w wypełnionym po brzegi Chińczykami, strasznie zatłoczonym i głośnym wagonie klasy „hard seat”, czyli na siedzeniach. Podróż trwała ponad 32 godziny, a siedzenia przystosowane są do postury Chińczyków, czyli dla nas były po prostu za małe i odchylały nas do przodu. Z częstotliwością chyba co kilka minut wędrowali sprzedawcy, którzy wydzierali się w niebogłosy, a do tego światła w wagonie nie są w ogóle na noc gaszone. Było duszno i ciasno, gdyż w tej klasie zawsze jest więcej ludzi niż wolnych miejsc. W takich właśnie warunkach przyszło nam spędzić dwie noce pod rząd. Ale i tak mieliśmy lepiej niż niektórzy Chińczycy, którzy całą podróż musieli stać, gdyż nie było już wolnych miejscówek, gdy kupowali bilety.
Zdarzały się jakieś awarie pociągów lub jakieś niemiłe zdarzenia podczas podróży?
Chyba najbardziej spektakularna przygoda z awarią w tle wydarzyła się w Birmie. Podczas jazdy pociągu, część wagonów się po prostu odczepiła. Było spore zamieszanie, część pasażerów w „dryfujących” wagonach przeżyła pewnie chwile grozy, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Wagony ponownie złączono i jechaliśmy dalej. Nie mogliśmy jednak wyjść z podziwu dla pomysłowości Birmańczyków, którzy odczepione wagony postanowili po prostu związać drutami. Na naszym blogu można obejrzeć film z tej przezabawnej sytuacji. Inna historia wydarzyła się na Borneo. Nasz pociąg musiał przymusowo skrócić trasę ze względu na to, że w dżungli nastąpiło osuwisko, więc w pewnym miejscu całe tory kolejowe przykryła olbrzymia warstwa ziemi i obalonych drzew. Nasza przygoda kolejowa nie zakończyła się wówczas na stacji, na której nasz pociąg przedwcześnie skończył swój bieg. W dalszą drogę udaliśmy się wagonikiem technicznym pracowników kolei. Wówczas nawet nie pomyśleliśmy, że utkniemy na dobre w środku lasu równikowego.
„Bamboo train” to popularna atrakcja turystyczna w okolicach kambodżańskiego miasta Battambang. Kiedyś był to dość powszechny środek transportu, jednak obecnie jest to głównie forma rozrywki czy ciekawostki dla odwiedzających Kambodżę obcokrajowców. Dla nas, miłośników kolei, był to oczywiście obowiązkowy punkt podróży po tym kraju, tym bardziej, że jeszcze na długo przed wyjazdem oglądaliśmy w Internecie materiały video o bambusowym pociągu i marzyliśmy wówczas, by też kiedyś przejechać się takim pojazdem. Słowo „pociąg” jest w tym przypadku trochę na wyrost i stanowi raczej kalkę językową od angielskiego określenia „train”. Kambodżański „Bamboo train” jest bowiem pojazdem, składającym się z bambusowej platformy i dwóch żelaznych osi z kołami. Dawniej napęd stanowiła drewniana tyczka, którą ludzie używali analogicznie do wiosła i po prostu się nią odpychali. Dzisiaj do bambusowej platformy przymocowuje się silnik spalinowy, który napędza całą konstrukcję.
Dość istotnym elementem całej zabawy jest konfrontacja dwóch „wagoników” jadących z przeciwnych kierunków - tor bowiem jest tylko jeden. W takiej sytuacji następuje kilkusekundowy całkowity demontaż jednego z pojazdów, a drugi wówczas może swobodnie przejechać. Kiedyś, gdy „bamboo train” był powszechnie używany, demontowano tę konstrukcję, na której podróżowało mniej osób. Uprzedzając komentarze Czytelników - nie mam pojęcia, co się działo w sytuacji, gdy jechała dokładnie taka sama liczba osób. Może do rachunku wliczano ilość towarów, zwierząt czy motorów - należy bowiem pamiętać, że bambusowe platformy były wówczas przeładowane do granic możliwości i jechało nimi wszystko. Obecnie, jako że jest to już wyłącznie turystyczna atrakcja, demontowane są „wagoniki” jadące w pierwszą stronę, ponieważ powroty są często organizowane grupowo, po kilka wagoników. Jest to oczywiście czysta frajda, zobaczyć jak w mgnieniu oka mężczyźni demontują „cały nasz bambusowy pociąg”, a potem składają go na nowo. Bambusowa platforma jest dosyć duża, jej wymiary to około 3 na 2 metry. Przed podróżą warto się jednak zastanowić, na ile delikatne są nasze pośladki, ponieważ „bamboo train” to również kumulacja nieustannych podskoków na złączeniach szyn - czasem naprawdę potrafi zaboleć.
Czy kolej w poszczególnych Państwach jest dobrze skomunikowana z innymi środkami transportu?
Żeby właściwie odpowiedzieć na to pytanie musimy rozważyć dwa osobne rodzaje środków transportu. Pierwszym niech będą autobusy dalekobieżne do innych miast czy inne dalekobieżne środki transportu; drugim natomiast niech będzie komunikacja miejska czy środki transportu w obrębie miasta i do okolicznych miejscowości. Odpowiedź na pytanie w przypadku wariantu pierwszego jest prosta i brzmi: nie. Dworce kolejowe są zwykle w centrach miast, podczas gdy dworce autobusowe zlokalizowane są na obrzeżach lub gdzieś w mieście przy siedzibie biura transportowego. Wówczas trzeba przyjrzeć się bliżej wariantowi drugiemu, a wtedy odpowiedź na pytanie brzmi: to zależy.
Są miasta, w których publiczna komunikacja miejska po prostu nie istnieje. I wbrew pozorom takich miejscowości jest całkiem sporo. Nie mówimy tu oczywiście o Bangkoku, Kuala Lumpur, Hanoi czy innych wielkich metropoliach, w których komunikacja miejska jest czasem znacznie bardziej rozwinięta niż w wielu dużych miastach Polski. W mniejszych i mniej znanych miejscowościach zawsze w obwodzie pozostają taksówki, tuk-tuki, pick-upy, riksze czy inne wehikuły, jednak za „białą twarz” cena skacz ze trzy, cztery razy w górę. We wszystkich krajach Azji Południowo-Wschodniej z komunikacją jest tak samo, zwykle zależy to od wielkości miasta. Inaczej jest w Malezji, która jest naprawdę bardzo rozwiniętym krajem i w wielu, nawet mniejszych miastach, instytucja autobusów miejskich funkcjonuje doskonale. Perfekcyjnym i sprawdzonym środkiem transportu, który w dodatku pozwala przyjrzeć się z bliska życiu ulicy i nieturystycznym zakątkom, są własne nogi. Ten „środek transportu” często był naszym faworytem.
Podróżowanie pociągami w krajach Azji to niekończące się źródło interakcji z lokalną ludnością. Zawsze wiele osób nas obserwuje, wiele osób stara się nas o coś zagadać, zapytać chociaż „skąd pochodzisz”, „dokąd jedziesz” czy „jak się masz”. Zresztą nie jest to domena wyłącznie Azji. Rosjanie również są bardzo towarzyscy i przyjaźnie nastawieni do „inostrańców”. Jeśli chodzi o ciekawe spotkania to jedno było szczególnie wyjątkowe. Podróżując koleją przez las deszczowy na Borneo poznaliśmy Icę, dziewczynę mieszkającą wraz z rodziną w drewnianym domku we wiosce w dżungli. Znajomość zaowocowała zaproszeniem do jej domu na posiłek oraz zaprzyjaźnieniem się z całą rodziną. Kilka tygodni później wróciliśmy do nich w odwiedziny, udaliśmy się wspólnie na piknik do dżungli i spędziliśmy w ich domu noc. Były to naprawdę niezapomniane doświadczenia. Obie historie opisaliśmy dokładnie na naszym blogu we wpisach „Stacja Dżungla” oraz „Przyjaciele z Borneo”.
Na swoim blogu zamieszczali państwo liczne zdjęcia współtowarzyszy podróży koleją. Zgadzali się bez problemu na to, by robić im zdjęcia?
W azjatyckich krajach, które odwiedziliśmy, podejście do fotografowania jest trochę inne niż w krajach kultury zachodniej. Azjaci kochają nowoczesne technologie. Zwłaszcza wśród młodych ludzi tablety, smartfony i inne gadżety to „ryż powszedni”. W chińskich pociągach ludzie potrafili bez pytania przyłożyć nam aparat do twarzy żeby pstryknąć nam fotkę. Nie widzieli w tym nic niewłaściwego.
Takie rzeczy na szczęście nie działy się często w Azji Południowo-Wschodniej, choć np. w Indonezji młode osoby licznie prosiły nas o zrobienie sobie wspólnego zdjęcia. Najgorzej było na jednym z jawajskich wulkanów, gdzie cała wycieczka indonezyjskich uczniów chciała zrobić sobie z nami zdjęcie. Na co dzień gdy ludzie spostrzegli, że robimy im zdjęcia, często pozowali, uśmiechali się i pokazywali tzw. „króliczki”, czyli dwa palce wyciągnięte w kształcie litery v. To była zresztą ich przypadłość wszędzie, nie tylko na kolei. Chcąc wiec uniknąć wymuszonych uśmiechów i owych „króliczków” oraz żeby umieścić w kadrze prawdziwe życie, naturalne postawy i zachowania ludzi, musieliśmy często fotografować z ukrycia lub z zaskoczenia. Nie było to problemem na dworcach, na których często panował spory tłum i nikt nie zwracał uwagi na nasz aparat. Trudniej w sytuacjach, w których chcieliśmy sfotografować pojedynczą osobę.
Bazary kolejowe w Tajlandii, ze sławnym Maeklong na czele, to bardzo interesujące i egzotyczne zjawisko. Nie są to typowe miejsca turystyczne, ponieważ dla lokalnych społeczności jest to coś absolutnie zwyczajnego. Nic więcej jak zwykły bazar, na którym robi się codzienne zakupy. To, że jest coś nadzwyczajnego w tym, że przez sam jego środek przejeżdża pociąg, musieli odkryć dopiero docierający tam obcokrajowcy. Tego typu miejsca stają się więc coraz bardziej popularne wśród turystów. Gdy my jechaliśmy tym pociągiem, udało nam się dostać do kabiny maszynisty, dzięki czemu przez przednią szybę nakręciliśmy dostępny na naszym blogu filmik. Widać na nim jak warzywa i owoce są niemal rozjeżdżane przez żelazne koła, ponieważ leżą bezpośrednio przy szynach. Na filmiku widać także sporą grupę fotografujących turystów. Każdy chce ująć w kadr ten legendarny obraz przejeżdżającego przez bazar składu kolejowego. Po przejeździe pociągu momentalnie wszystko wraca „na właściwe tory” i po chwili trudno sobie wyobrazić, że przez bazar właśnie przetoczył się masywny pojazd. Ta błyskawiczna metamorfoza bazaru robi chyba największe wrażenie, to, że sprzedawcy w kilka sekund potrafią zwinąć swoje stragany, by po chwili rozstawić je na nowo i dalej normalnie funkcjonować. No i ta egzotyka. Naprawdę można poczuć się jak w innym świecie.
Uliczka kolejowa w Hanoi to rzeczywiście bardzo urokliwe i fotogeniczne miejsce. Nie jest to popularna destynacja turystyczna w stolicy Wietnamu, więc masy obcokrajowców się tam nie zapuszczają, a co za tym idzie nie ma kramów, sprzedawców pamiątek i naganiaczy. Toczy się tam normalne życie tej raczej mniej zamożnej części społeczeństwa. W Wietnamie prywatność ma trochę inne granice niż w Europie i wiele osobistych czynności wykonuje się publicznie. Dlatego na uliczce kolejowej można spotkać np. kobiety myjące włosy, piorące ubrania lub siekające warzywa. Ludzie tam nie mówią po angielsku, więc poza przyjacielskim uśmiechem, nie było innego języka, w którym moglibyśmy się skomunikować.
Czy w azjatyckich krajach popularne są miejscówki?
One nie są popularne. Inne rozwiązanie po prostu nie istnieje. Nawet drewniane ławki w najtańszych klasach w Wietnamie czy Birmie mają swój numer i tylko posiadacz biletu z tym numerem miejsca ma pełne prawo do jego zajmowania. W żadnym kraju Azji Południowo-Wschodniej nie odgrywają się znane Polakom sceny z rozwścieczonym biegającym po peronie tłumem, którego przedstawiciele wskakują nawet do wagonów przez okna, byle tylko zająć miejsce siedzące i nie stać na korytarzu. Każdy kraj o jakim pomyślimy, Chiny, Wietnam, Birma, Indonezja, Tajlandia – wszędzie w pociągach były miejscówki.
Jak wypada porównanie kolei w Polsce i w krajach azjatyckich? Czy jest ono w ogóle możliwe?
Czytając komentarze Czytelników Rynku Kolejowego pod naszymi artykułami, które Państwo publikowali, można odnieść wrażenie, że takie porównanie jest całkiem możliwe i czasem nawet zabawne - większość komentujących twierdzi, że polska kolej przy azjatyckiej wypada mizernie. Szczerze powiedziawszy prawda leży gdzieś pośrodku.
Do chińskiej kolei nie dorównamy raczej przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Perfekcyjny porządek i organizacja, w poczekalniach darmowe toalety i dyspozytory z darmowym wrzątkiem, bezpieczeństwo na najwyższym poziomie. Dokładny opis funkcjonowania chińskich kolei można znaleźć na naszym blogu.
W krajach Azji Południoiwo-Wschodniej jest różnie. Wiadomo, że komfort jazdy na drewnianych ławkach w wietnamskich czy birmańskich pociągach trudno porównywać nawet do naszych EN57. Prędkość też pozostawia wiele do życzenia. Tory kolejowe często są w opłakanym stanie. Podróż z byłej stolicy Birmy do miasteczka Pyay zajęła nam 13 godzin, a było to zaledwie 260 kilometrów. I jeszcze się wagony po drodze odczepiły. W Tajlandii nie jest lepiej – pociągi jadą raczej wolno, też można trafić na drewnianą ławkę i do tego mają potężne opóźnienia. Nigdy nie byliśmy tam planowo, nawet sam przejazd przez Bangkok potrafił trwać ponad godzinę.
Polska zdecydowanie wygrywa jeśli chodzi o gęstość sieci kolejowej. Nie ma co ukrywać, że to olbrzymi plus naszej kolei. W Tajlandii połączone są wyłącznie najważniejsze miasta, w Indonezji podobnie, w Birmie kolej ma zasięg bardzo ograniczony, a w Wietnamie w zasadzie funkcjonuje tylko jedna nitka północ-południe. Plusem dla Azji są, wspomniane już, miejscówki. Właściwie nie można kupić biletu bez rezerwacji miejsca. Poza tym wszystkie kraje, które odwiedziliśmy są dla nas bardzo egzotyczne. Cóż… w Polsce nie spotkamy raczej spacerującej po dworcu kolejowym krowy. Choć możemy się założyć, że któryś z Państwa czytelników napisze w komentarzu, że taką krowę widział na dworcu głównym u siebie w mieście.
Lokalni sprzedawcy to nieodzowny element podróży kolejowych po krajach w Azji Południowo-Wschodniej. Nie tylko w trakcie postojów, ale głównie podczas jazdy. Trudno powiedzieć coś konkretnego o ich ofercie, bo tak naprawdę było można kupić u nich wszystko. Oferta jedzeniowa była niesłychanie szeroka - od prostych lokalnych przekąsek, poprzez orzeszki, chrupki, jajka, owoce tropikalne i dania z proszku, na gotowych daniach głównych kończąc. Do picia też wszystko – kawa, herbata, napoje gazowane, woda mineralna, itp. Bardzo często korzystaliśmy z ich usług, ponieważ jedzenie było świeże, tanie i smaczne. Nie stroniliśmy też od kawy czy herbaty.
Jednak „handel pociągowy” wykracza daleko poza artykuły spożywcze. W pociągach podróżny może kupić dosłownie niemal wszystko. Najciekawiej pod tym względem było chyba w Indonezji. Podczas podróży kolejowych po tym kraju sporządzaliśmy sobie notatki. Wśród naszych zapisków znalazły się: portfele, paski, zabawki dla dzieci, kolorowanki, torebki, okulary przeciwsłoneczne, chusteczki, książki, jakieś intensywnie pachnące maści, cążki do paznokci, lusterka, grzebienie, migoczące podkładki, duże noże kuchenne i wiele innych. Hitem była tarka do warzyw! Tych drobiazgów już oczywiście nie kupowaliśmy, ale o dziwo, towar schodził bardzo dobrze.
Jakie widoki z pociągu zapadły w Państwa pamięci?
Bardzo trudne pytanie, ponieważ w każdym kraju widoki były fenomenalne. Gdyby jednak wskazać jedno państwo to zwyciężą Chiny. Każda podróż chińską koleją obfitowała w fantastyczne widoki, przede wszystkim góry, a konkretniej mnóstwo przepięknych pasm górskich. Niezapomniana była jazda pociągiem, podczas której mogliśmy przez okna podziwiać Wielki Mur Chiński. Wspaniałe były wietnamskie i birmańskie wioski, na których czas jakby dawno temu zatrzymał się we miejscu. Coś z magii miały w sobie pustynie w Radżastanie. Przecudne były przyrodnicze krajobrazy na Sumatrze. Poza tym zniewalające widoki z okna mieliśmy podczas jazdy pociągiem przez środek równikowej dżungli na Borneo.
Jakich rad mogliby Państwo udzielić osobom podróżującym koleją po Azji?
Najważniejsze to być cierpliwym i pozytywnie nastawionym do otoczenia. Cierpliwość w krajach Azji jest bardzo ważna, nie tylko na kolei, bowiem czas płynie tam w zupełnie innym rytmie. Gdy ktoś mówi, że będzie za chwilę, zwykle poczekamy na niego ze dwie godziny. Spóźnienia pociągów to także nierozłączny element podróży kolejowych, więc sporo cierpliwości się przyda. W Tajlandii pasażerowie czasem przychodzą na dworzec godzinę po planowanym odjeździe, bo i tak wiedzą, że zdążą.
Pozytywne nastawienie i uśmiech przyda się w każdej sytuacji. W wielu azjatyckich krajach, obcokrajowiec w pociągu to dla wielu ludzi z miasteczek i wiosek wciąż olbrzymie zjawisko, więc będą się patrzeć, komentować, pokazywać na nas palcami. Często patrząc na nas będą się ewidentnie z czegoś śmiać, ale nie można się na to obrażać, tylko przyjąć to, jako część ich kultury i odwzajemnić uśmiech. Najlepszą radą jaką możemy dać, to nie popadać w panikę w żadnej sytuacji i dostosować się do lokalnych zwyczajów. Jeśli ktoś na przykład rzuca nam pod nogi swój bagaż lub kładzie nam na kolana towar, który sprzedaje, to znaczy, że w tym kraju po prostu tak właśnie się robi.