Są też jednak cuda natury bardziej dostępne dla przybyszów odwiedzających Borneo. Będąc w tej części świata zdecydowaliśmy się jeszcze na dwie interesujące dla nas „atrakcje”. Jedna związana z człowiekiem pierwotnym, druga z „człowiekiem leśnym”.
Po odwiedzeniu Brunei wybraliśmy się jeszcze dalej w kierunku zachodnim do malezyjskiego stanu Sarawak. Tam zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Batu Niah. Około sześć kilometrów od niego w parku narodowym znajduje się Jaskinia Niah. Ogromna jaskinia w samym sercu dżungli. Lokalne źródła podają, że ma ona największe wejście na świecie. Jest ona interesująca z jeszcze innego powodu. Znaleziono tam ślady bytności człowieka, z których najstarsze datuje się na 40 tysięcy lat temu.
Aby do niej dotrzeć wyruszyliśmy pieszo z miasteczka. Maszerowaliśmy najpierw ścieżką między drewnianymi chatkami. Następnie drogą na skraju dżungli. Potem, już na terenie parku narodowego, przepłynęliśmy małą łódeczką rzekę. Dalej szliśmy po drewnianych kładkach, na podmokłych terenach. Wyprawa po raz kolejny przez las deszczowy i podziwianie wciąż na nowo zadziwiającej przyrody było dla nas atrakcją samą w sobie. Mijaliśmy ogromne rozłożyste drzewa, wielkie grzyby rosnące przyczepione do pni i zwisające liany.
Po około dwugodzinnej wędrówce dotarliśmy do jaskini. Wejście do niej było naprawdę spektakularne. Stojąc w gigantycznej grocie z jednej strony widać było ciemność z kładką prowadzącą w głąb, a z drugiej strony las deszczowy „zaglądający” do wnętrza pomiędzy stalaktytami. Aby zwiedzać jaskinię potrzebne są latarki, bowiem była ona nieoświetlona. Wewnątrz latały lub przesiadywały zawieszone pod sufitem niezliczone ilości nietoperzy. Niestety z powodu renowacji, nie udało nam się wejść do tej części jaskini, na której znajdowały się malowidła ścienne, pozostawione przez ludzi pierwotnych, mieszkających tutaj wieki temu.
Lokalne społeczności do dzisiaj, tak jak w przeszłości, korzystają z jaskini. Pozyskują tam ptasie gniazda, z których przyrządza się zupę. Przysmak ten należy do bardzo ekskluzywnych i drogich dań. Gniazda są zrobione z wydzieliny gruczołów ślinowych bardzo rzadkich gatunków ptaków. Mają wartość ponad 1000 USD za kg za najlepszą jakość i są używane do produkcji zupy z ptasich gniazd w Chinach.
Sama nazwa Orangutan, z języka malajskiego oznacza „człowiek leśny” (Orang Hutan). W naturalnym środowisku można je znaleźć jedynie w lasach deszczowych na Borneo i na Sumatrze. Niemal całe życie spędzają na drzewach, poruszając się pomiędzy koronami. Widzieliśmy głównie młode orangutany, ale dorosłe osobniki osiągają wysokość około 1,5 metra.
Dotarliśmy na miejsce tak, aby trafić na porę karmienia. Daje to szansę podejrzeć ich życie z bliska. Dołączyliśmy do zebranej już sporej grupy obserwatorów, żeby także przyglądać się jak zwierzaki w zgrabny sposób wcinają śniadanie. Staliśmy na drewnianej ogrodzonej platformie, która była dość daleko od miejsca karmienia, tak aby nie zakłócać swoją obecnością rutynowej pracy centrum. Dowiedzieliśmy się, że orangutany, są jednym z gatunków, którego młode najdłużej są uzależnione od matki, to znaczy przez około 6-8 lat. Właśnie dlatego utrata rodzicielki jest tak bolesna dla przetrwania gatunku. Pracownicy centrum przez cały ten czas przystosowują niedojrzałe osobniki do powrotu do normalnego życia.
Obserwowaliśmy, jak duże, puchate orangutany przychodziły po linach na karmienie. Podziwialiśmy jak zręcznie chwytają miskę, obierają banany i pałaszują owocowe smakołyki. Słyszeliśmy też, że nie zawsze jest szansa na zobaczenie orangutanów. Gdy nie przychodzą w porze karmienia, dla pracowników jest to pozytywny znak, że zwierzęta same znajdują pożywienie. Orangutany wygłupiały się z karmiącym je pracownikiem: skakały z liny, kładły się, wieszały się na linach do góry nogami. Jedna samica przyszła z małym przywieszonym do siebie. Potem na wyżerkę zeszły się inne małpy. Były zdecydowanie mniejsze niż orangutany i dość agresywne. Jadły w pośpiechu, wyrywając sobie nawzajem jedzenie. Było ich całe mnóstwo. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tyle osobników na raz. Gdy orangutany skończyły śniadanie my także zebraliśmy się do powrotu.
Sepilok był ostatnim punktem na naszej trasie podróży po Borneo. Wróciliśmy stamtąd pokonując ponad 300 km autostopem, przez większą część trasy z miłym Pakistańczykiem, do naszego stałego punktu przerzutowego, czyli do Kota Kinabalu.
Magda