Szczyt sezonu turystycznego przypada na lipiec i sierpień. My, wybierając się do tego bałkańskiego kraju na początku drugiej połowy września, uniknęliśmy największych tłumów, choć w niektórych miejscach i tak było dosyć tłoczno. Pierwszą miejscowością, do której zawitaliśmy i która przez pierwsze kilka dni stanowiła naszą bazę wypadową do zwiedzania okolicy, była Budva – jedna z dwóch najbardziej turystycznych miejscowości w kraju. Swoją popularność z pewnością zawdzięcza nie tylko urokliwej starówce i malowniczemu położeniu nad morzem u zboczy gór. Podstawową zaletą Budvy jest jej lokalizacja – niemal samo centrum ciągnącego się na ponad sto kilometrów wybrzeża. Wszędzie zatem jest blisko – i do plaży i w góry i do stolicy (60 km) i do Chorwacji (56 km) i do Albanii (70 km).
Droga była długa, czego oczywiście się spodziewaliśmy. Z Poznania wyjechaliśmy przed godziną dziewiętnastą, a do Budvy zajechaliśmy na następny dzień wieczorem. Kierowca, z którym jechaliśmy, wybrał drogę przez Sarajewo, stolicę Bośni i Hercegowiny. Od tamtego miejsca trasa aż do samej Budvy wiodła niemal w całości krętymi drogami przez góry. Krajobrazy były fantastyczne – tak bardzo nas zauroczyły, że obiecaliśmy sobie wrócić kiedyś w ten rejon Bałkanów. Granicę do Czarnogóry przekraczaliśmy… w górach. I to dosłownie. Dokumenty na pożegnanie z Bośnią i Hercegowiną sprawdzał nam celnik z zapalonym papierosem w ręku i otwartą puszką piwa w prowizorycznej budce. Chwilę później wjechaliśmy na oddzielający oba kraje wąski most, zawieszony wysoko nad rwącą rzeką, a naszym oczom ukazał się taki oto widok:
Najpierw, korzystając z autostopu, dojechaliśmy do miasteczka Cetinje, dawnej siedziby czarnogórskich władców. Stamtąd, także autostopem, wyruszyliśmy w kierunku parku narodowego. Dobrym miejscem do rozpoczęcia pieszej wycieczki jest wioska o nazwie Ivanova Korita. Sympatyczna Czarnogórka Milena, która akurat jechała tam do pracy, podwiozła nas nawet trochę dalej – do ostatniego rozstaju dróg, w którym droga z Cetinje łączy się z drogą do Kotoru. W tym punkcie rozpoczęliśmy naszą wędrówkę na Jezerski vrh. Marsz asfaltową drogą nie jest może tym, co w górach cenimy najbardziej, niemniej jednak widoki już od samego początku były zachwycające.
Następnego dnia wybraliśmy się do Baru. Ale nie... nie do takiego przydrożnego na piwo. Nic z tych rzeczy. Bar to nazwa kolejnego interesującego miasta w Czarnogórze. Zlokalizowany jest na południowy-wschód od Budvy. Szczególnego znaczenia miastu nadaje największy w kraju port morski. W Barze znajduje się też końcowa stacja kolejowa łącząca to miasto ze stolicą Serbii - Belgradem. Większość turystów przyjeżdża do Baru jednak z zupełnie innego powodu... Stary Bar - to zabytkowa część miasta wzniesiona na zboczach gór, która stanowi wizytówkę tej części adriatyckiego wybrzeża.
Nie chciałbym jednak tak kończyć tego wpisu. Czarnogóra to kraj naprawdę fantastycznych, przyjaznych i pomocnych ludzi. Wracając z Baru autostopem do Budvy jechaliśmy trzema różnymi autami. Jadąc pierwszymi dwoma mieliśmy okazję do przypomnienia sobie trochę naszej znajomości języka rosyjskiego. Ostatni raz w tym języku rozmawialiśmy chyba... dwa lata temu w Rosji. Czarnogórcy i Serbie zwykle znają przynajmniej podstawy rosyjskiego, a często nawet dosyć dobrze nim władają. Sympatyczna rozmowa z lokalnym mężczyzną w pierwszym aucie była tylko rozgrzewką przed gimnastyką w drugim, w którym trafiliśmy akurat na parkę z Rosji. Trzeci kierowca sam dla nas się zatrzymał, gdy tylko doszliśmy na przystanek autobusowy. Chyba nawet nie zdążyliśmy wyciągnąć ręki. Zawiózł nas do samej Budvy. Na więcej opowieści o podróżach autostopowych w Czarnogórze i o jej pomocnych mieszkańcach zapraszamy wkrótce...
Paweł
Czarnogóra, część 2: Dookoła Zatoki Kotorskiej
Czarnogóra, część 3: Tylko autostopem