mpk poland
  • RELACJA
  • AZJA 2015
  • AZJA 2012 / 2013
  • MAŁE PODRÓŻE
  • GALERIA
  • O NAS
  • KONTAKT

Da Nang, Nha Trang, Phan Thiet – czyli rajska plaża z palmą

28/12/2012

3 Komentarze

 
Picture
Dworzec kolejowy w Da Nang powitał nas podmuchem rozgrzanego powietrza i widokiem mokrych białych turystów. Mimo późnej wieczornej pory było bardzo ciepło i duszno. Po całodniowej podróży pociągiem z Hanoi poczuliśmy, że klimat się zmienił. Po syberyjskich październikowych mrozach przyszedł czas stawić czoła tropikalnym grudniowym upałom.

Geografia Wietnamu i układ linii kolejowych determinują kierunek podróżowania po tym kraju. Najdogodniej jest przemieszczać się z północy na południe lub na odwrót. Wkraczając do Wietnamu z Chin, naturalne było, że będziemy poznawać go według pierwszego schematu, czyli „od góry do dołu”. Jeszcze przed przyjazdem wiedzieliśmy, że kraj ten słynie z przepięknych nadmorskich plaż. Właśnie z tego powodu planując podróż przez Wietnam uwzględniliśmy w naszym „rozkładzie jazdy” jedne z najbardziej popularnych nadmorskich kurortów w kraju – Da Nang, Nha Trang i Phan Thiet.

Wszystkie trzy miejscowości są wśród białych turystów bardzo popularnymi destynacjami. Lądują w nich wakacjonowicze z biur podróży, które organizują wycieczki na wietnamskie rajskie plaże. W zdecydowanie przeważającej większości są to Rosjanie, których aktywność i występowanie szczególnie skumulowało się w Nha Trang. Trochę przypomniało nam się chińskie Manzhouli, ponieważ wiele miejsc, sklepów, restauracji, czy agencji turystycznych specjalnie dla nich zaopatrzyło się w napisy z cyrylicy. Znacznie spokojniej było w Da Nang, ponieważ ta kurortowa miejscowość jest jednak bardziej popularna wśród Wietnamczyków, którzy właśnie mają zimę (30 stopniowe upały, wietnamska zima w pełni!), czyli byliśmy poza sezonem. Z kolei w Phan Thiet luksusowe hotele ulokowane są poza miastem, więc w „naszych rejonach” aż tak bardzo nie roiło się od białych urlopowiczów.

Szybko przekonałem się, że skwar z nieba i ja to nie do końca idealne dopasowanie. Raczej kompletne niedopasowanie, czyli krótko mówiąc: pogoda nie dla mnie. Na wielkie plażowanie nie mieliśmy zbytnio ochoty. Zresztą nie po to przejechaliśmy z Polski prawie dwadzieścia tysięcy kilometrów żeby smażyć się w słonecznym piekarniku na rajskiej plaży, skoro tyle wokół do odkrycia pięknych miejsc. Postanowiliśmy, jak zwykle, poznać te miejsca na swój własny sposób.

Picture
W Da Nang poszliśmy na długi spacer wybrzeżem w stronę gór. Zupełnie przypadkowo udało nam się dotrzeć do buddyjskiego miejsca kultu z pięknym ogrodem, w którym stoi największy w Wietnamie posąg Buddy. W Nha Trang wypożyczyliśmy jednego dnia rowery i uciekliśmy za miasto. Tam znaleźliśmy między innymi niedokończoną budowę kompleksu hotelowego na kształt wioski. Wszystko opuszczone i zarośnięte. Przedzieranie się przez gęstwinę i zwiedzanie tego kompleksu było dla nas niezłą frajdą. Tym samym mogliśmy odetchnąć od dzikich (rosyjskich) tłumów w plażowym centrum miasta.

Na trochę dłużej zakotwiczyliśmy w Phan Thiet, w którym spędziliśmy Święta Bożego Narodzenia. Jest to miejscowość usytuowana na południu Wietnamu. Będąc dłużej w jednym miejscu mogliśmy lepiej poczuć jego atmosferę i podpatrywać toczące się codzienne życie. Część kurortowa ciągnie się kilkanaście kilometrów na wschód od miasteczka, aż do rybackiej wioski Mui Ne, którą także odwiedziliśmy, a która słynie z największych w kraju wydm. Spacerowanie po nich przypomina wędrówkę przez pustynię.

Boże Narodzenie w Phan Thiet miało swój niepowtarzalny urok. W miasteczku żyje liczna społeczność katolicka, dla której Święta to oczywiście wyjątkowy czas. Szczególnie spodobała nam się jedna z uliczek niedaleko jednego z kościołów, która cała została przyzdobiona wieloma żłóbkami. Ich twórcami były katolickie rodziny, a żłóbki stały niemal przy każdym domu wzdłuż całej ulicy. Wieczorami rozświetlone - przyciągały wielu odwiedzających. Przy ubogich domostwach często stały duże, piękne, bogate żłóbki – to dodawało dodatkowej magii temu miejscu. Zgodnie stwierdziliśmy, że wybór Phan Thiet na spędzanie Świąt Bożego Narodzenia był strzałem w dziesiątkę.

Kurort, plaża, upał, skwar, tropików żar i wszędobylstwo białych turystów. Tak w skrócie można podsumować te trzy wietnamskie miejscowości. Do tego jeszcze palmy, kokosy i owoce morza. Takie wakacyjne smażalnie grubych ryb. Jednak to, co najpiękniejsze w tych miejscach kryje się daleko od luksusowych hoteli i resortów. Palmy i plaże są piękne, to fakt. My również nie oparliśmy się pokusie wskoczenia do cieplutkiej przesolonej wody. Jednak z każdego z tych miast chcieliśmy wydobyć coś więcej, coś niestandardowego, zobaczyć coś, czego biura podróży nie zapewniają w swojej urlopowej ofercie. Prawdziwe życie toczy się bowiem w tym samym skwarze lecz zupełnie gdzie indziej. Właśnie tego szukaliśmy podróżując po tych miejscowościach - normalnego życia i miejsc z dala od turystycznego kotła. Czy nam się udało? Myślę, że tak. I cieszę się, że nie popłynęliśmy z głównym nurtem leżenia pod palmą z mleczkiem kokosowym w ręku.


Paweł


Da Nang w naszym obiektywie

Nha Trang w naszym obiektywie

Phan Thiet w naszym obiektywie

Mui Ne w naszym obiektywie

3 Komentarze

W poszukiwaniu polskich śladów

25/12/2012

2 Komentarze

 
Picture
Picture
Picture
Picture
Picture
„Skąd jesteście?” – to pytanie słyszymy w naszej podróży najczęściej. Zazwyczaj jest to pytanie numer jeden, które zadają nam napotykani przez nas ludzie. Odpowiedź „Poland” zwykle niewiele im mówi, dlatego też zawsze staramy się nauczyć nazwy naszego kraju w języku danego państwa. W Rosji była to Polsza, w Chinach Bo Lan, a w Wietnamie jest Ba Lan. Odkąd opuściliśmy Rosję i wjechaliśmy do Chin wszędzie staram się wypatrywać polskich akcentów. Robię to oczywiście, że tak powiem, dorywczo, przy okazji, podczas zwiedzania nowych dla nas miejsc. Na myśli mam te małe ślady, które pozostawili po sobie podróżujący po tych samych krainach Polacy, przedmioty, które ktoś z Polski przywiózł, czy po prostu inne akcenty kojarzące się z Polską.

Podróż przez Rosję, a przez Syberię w szczególności, to w zasadzie nieustanne konfrontowanie się ze śladami polskości. Wiele okresów w historii obydwu państw sprzyjało temu, by na terenie dzisiejszej Federacji Rosyjskiej można było często napotykać na polskie akcenty. Sytuacja diametralnie zmienia się po przekroczeniu granicy z Chinami. Tam natknięcie się na polski ślad to już nie lada wyzwanie. Począwszy od Manzhouli, znajdywanie polskich akcentów jest dla mnie jeszcze większą radością.

Pierwszy kontakt z Polską w Chinach mieliśmy w Pekinie. Odwiedziliśmy wówczas dwukrotnie polską Ambasadę. Dla mieszkających tam Polaków co tydzień w niedzielę organizowana jest msza święta z polskim księdzem. Po niej pekińska polonia we wspólnym gronie organizuje sobie spotkania „na kawę”. Były więc to dla nas odwiedziny przy okazji niedzielnych mszy świętych, po których także zostawaliśmy na poczęstunku. Bardzo miło było znów usłyszeć polski język. Mała społeczność polonijna w Pekinie przyjęła nas bardzo ciepło i żywo była zainteresowana nami oraz naszą podróżą. Mogliśmy też posmakować przywiezionego z Polski chleba z masłem i żółtym serem.

Kolejne polskie akcenty spotkaliśmy dopiero na południu Chin w Yangshuo. Spośród wielu zatrudnionych w szkole językowej obcokrajowców, w której byliśmy wolontariuszami, jeden był Polakiem. Spotkaliśmy się tylko raz i to na krótką chwilkę między jego zajęciami. Ale usłyszenie zdania „o, mówicie po polsku” również było bardzo miłe. Kilku chińskich studentów, z którymi rozmawialiśmy podczas naszych konwersacji, kojarzyło z Polską niektóre fakty. Jeden powiedział mi, że zna polskiego piłkarza – Lewandowskiego, a inny, z którym rozmawiała Magda, kojarzył z Polską katastrofę smoleńską, w której zginął prezydent. W porównaniu do innych studentów to i tak dużo, ponieważ niektórzy studenci w ogóle nie wiedzieli gdzie leży Polska, a niektórzy (i to nawet nie jeden) myśleli, że nasz kraj był kiedyś częścią Związku Radzieckiego. Miałem wówczas ciekawy temat do konwersacji w ramach akcji „misja uświadamiająca”. Poza tym w Yangshuo, przy jednym z hosteli, spośród wielu innych wypatrzyłem drogowskaz z polską flagą. Właśnie wypatrywanie takich drobiazgów sprawia mi największą frajdę.

Podczas naszego pobytu w wietnamskim Hanoi w niemałe osłupienie wprowadził mnie widok starego polskiego banknotu. Spacerując jedną z wielu wąskich uliczek stolicy, kątem oka wypatrzyłem znajomy wizerunek na frontowej ścianie jednego z tych dziwacznych sklepików. Był to stary banknot o nominale 50 zł, który zdobił sklep (chyba) jakiegoś kolekcjonera. Widok generała „Waltera”, zagorzałego komunisty i nałogowego alkoholika, który stał na czele Armii Czerwonej w walce przeciwko Wojsku Polskiemu, mimo wszystko przysporzył mi sporo radości – w końcu to banknot z mojego ojczystego kraju, który mogłem zobaczyć „gdzieś na końcu świata” w stolicy Wietnamu. Towarzystwo miał nie mniej doborowe: Ho Chi Minh – komunistyczny przywódca Wietnamu Północnego, Ernesto Guevara – kubański rewolucjonista i Saddam Husajn – iracki dyktator.

Bardzo miła sytuacja spotkała nas w Haiphongu. Przed katedrą katolicką rozmawiał z nami wietnamski ksiądz. Gdy na pytanie „skąd jesteście?”, odpowiedzieliśmy mu, że z Polski, od razu powiedział, że z tego kraju pochodził Jan Paweł II i że spotkał się z nim w 2003 roku. Wizerunek polskiego papieża wypatrzyliśmy też na ścianie w jednym ze zwykłych wietnamskich domów w Phan Thiet, w którym mieszkała katolicka rodzina.

Od pewnego momentu w naszej podróży (nie potrafię określić dokładnie od kiedy) namiętnie poszukiwałem czegoś jeszcze. Rzeczy, którą najłatwiej byłoby mi znaleźć w Polsce, ale będąc jeszcze w ojczyźnie o tym nie pomyślałem. Chodzi mianowicie o flagę Polski. Podróżując po azjatyckiej ziemi, koniecznie chciałem mieć możliwość manifestowania swojego pochodzenia. Przez całe Chiny mimo usilnego poszukiwania nie udało mi się znaleźć biało-czerwonej flagi. Tradycją stało się powtarzanie przeze mnie na głos w każdym kolejnym mieście zdania: „no gdzie jak nie tu?”

Dojechaliśmy do Hanoi. Tam zgodnie ze zwyczajem wzdychałem z nadzieją: „no gdzie jak nie tu?”. Magda żartowała sobie, że na pewno uda mi się znaleźć całą uliczkę w Hanoi, na której będą sprzedawać same flagi. Będąc w Wietnamie zauważyliśmy bowiem regułę, że jak przy jednej ulicy znajduje się sklep z czymś, to bardzo często na całej tej ulicy stoją sklepy, które sprzedają to samo coś. Na przykład cała uliczka ze sklepikami obuwniczymi, cała uliczka kawiarenek, itp. Jakie było nasze wielkie zaskoczenie i niedowierzanie, gdy udało nam się w Hanoi znaleźć uliczkę, przy której znajdowały się sklepiki z flagami, proporcami i chorągiewkami. Przy jednej ulicy kilka pracowni sprzedawało różnego rodzaju i różnej wielkości flagi! No i kupiliśmy - dwie biało-czerwone naszywki.

Magda obie przyszyła do naszych plecaków i od tego czasu możemy z dumą manifestować naszą polskość za każdym razem gdy mamy je ubrane na siebie. Jest to dla nas wielka chluba i radość, że flaga Polski, flaga naszej ojczyzny, całemu światu obwieszcza nasze polskie pochodzenie.


Paweł
2 Komentarze

Życzenia świąteczne

23/12/2012

4 Komentarze

 
Wszystkim odwiedzającym naszą stronę życzymy rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia z chwilą refleksji i zadumy.

Magda i Paweł
Picture
Jeden z wielu żłóbków przed domami katolickich rodzin w Wietnamie
Picture
Ludzie gormadzą się przy żłóbku
4 Komentarze

Poczuć wietnamski wiatr we włosach

23/12/2012

0 Komentarze

 
Picture
Określenie, że motorynkowy ruch w Hanoi to szaleństwo, jest moim zdaniem zbyt mało wymowne. Paweł szybko przystosował się do tego wiariackiego ruchu ulicznego. Jednak ja miałam z tym problem - bo jak przejść na drugą stronę jezdni, gdy motory i samochody bez ustanku pędzą w obydwu kierunkach i naprawdę nie ma szans, żeby coś się zatrzymało? Nasz znajomy z Hanoi dał mi następującą radę: „Zamknij oczy i idź bardzo powoli, a będą cię omijać.” Połowicznie zastosowałam się do tej rady, tzn. miałam otwarte oczy, ale nie patrzyłam z przerażeniem w lewo i w prawo, gdy szliśmy przez uliczną dżunglę. Faktycznie zadziałało. Instrukcja przechodzenia przez jezdnię jest następująca: iść powoli, równym tempem. Mimo wrażenia, że zaraz coś mnie przejedzie, nie zatrzymywać się. Motocyklista, widząc pieszego oszacuje, z której strony go ominąć. Za to naprawdę niebezpieczne jest nagłe zatrzymanie się lub przyspieszenie kroku.

Po względnym opanowaniu umiejętności przedzierania się przez motorynkową dżunglę, przyszła pora coś więcej – posmakowanie ruchu drogowego z perspektywy dwóch kółek. Okazja nadarzyła się szybko. Naszym kolejnym przystankiem po Hanoi był Haiphong – najważniejsze portowe miasto w kraju. Byliśmy w nim goszczeni przez naszą wietnamską rówieśniczkę. Chau mieszka w peryferyjnej części miasta. Przyjechaliśmy wieczornym pociągiem. Nasza koleżanka przyjechała po nas na dworzec kolejowy motorem! Właśnie tym środkiem transportu zabrała nas do siebie do domu. Ja jechałam razem z nią, a Paweł z motorynkowym taksówkarzem. Okazało się, że nie taki diabeł (motor) straszny, jak mogłoby się wydawać. Mimo wieczornego dużego natężenia ruchu, było to łatwiejsze niż przechodzenie przez ulicę, zwłaszcza, że byliśmy tylko pasażerami. Jadąc na dwóch kółkach poruszaliśmy się razem z całą motorynkową rzeką, a nie przecinaliśmy jej w poprzek.

Kolejną okazję do jazdy na motorze (w roli pasażera oczywiście) mieliśmy gdy Chau i jej przyjaciółka zabrały nas na wycieczkę do oddalonej o około 20 km od Haiphongu nadbrzeżnej miejscowości Do Son. Jazda bez bagażu na plecach i po pustej drodze, a nie przez centrum miasta, była naprawę przyjemna i atrakcyjna. Dziewczyny oprowadziły nas po okolicy, a potem zawiozły na wietnamski targ. Po krótkiej lekcji jak małym nożykiem wydłubać ślimaka ze skorupki, jedliśmy je w wersji gotowanej i smażonej. Ślimakową ucztę urządziliśmy w „jadłodajniowej” części bazaru.

W Haiphongu wieczory spędzaliśmy w ogrodzie przed domem naszej koleżanki, daleko od centrum miasta. Po hałaśliwym Hanoi była to dla nas miła odmiana. Dzięki Chau mogliśmy także spróbować tradycyjnych potraw, które jedliśmy wietnamskim zwyczajem, siedząc na rozłożonej macie wokół wspólnej tacy z jedzeniem.

Po kilku dniach spędzonych w Haiphongu wróciliśmy do Hanoi, by stamtąd wyruszyć pociągiem dalej na południe.


Magda


Haiphong i Do Son w naszym obiektywie

0 Komentarze

21 grudnia 2012 - koniec świata

21/12/2012

2 Komentarze

 
Picture
Picture
My już przeżyliśmy koniec świata. Wietnam zamienił się w Saharę. A jak tam koniec świata w Polsce?
2 Komentarze

Zatłoczone i gwarne Hanoi

21/12/2012

2 Komentarze

 
Picture
Hanoi to stolica i drugie co do wielkości miasto Wietnamu. Wysiedliśmy z autobusu w samym jego centrum i od razu mogliśmy pełną parą poczuć klimat miasta. Ponieważ nasz autobus nie dojeżdżał do dworca, znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy, wpadając prosto w wir ruchu drogowego. Doświadczenie nabyte w Chinach, jak poruszać się po ulicy, nie poszło w las. Jednak tutaj i to było niewystarczające. Ruch był po prostu przytłaczający.

W mieście nie ma dobrze rozwiniętego transportu publicznego. Nie ma metra, nie ma tramwajów, nie ma wielu linii autobusowych, nie ma nawet wielu samochodów. Za to jest mnóstwo motorynek.

Jeżdżą na nich wszyscy - począwszy od rolnika obładowanego wielkimi koszami, na pani w czerwonej sukience i w szpilkach skończywszy. To najtańszy i najwygodniejszy środek transportu Wietnamczyków, a w dodatku w tutejszym klimacie można go używać cały rok.

Hanoi posiada urokliwe stare miasto, z francuską architekturą kolonialną i z widocznymi wpływami chińskimi. Zabudowa miejska jest kolorową mieszanką ciasnych uliczek, wysokich i wąskich domów, tętniących życiem lokalnych jadłodajni, przytulnych kawiarenek i różnorodnych sklepów i sklepików.

Stolicę Wietnamu postanowiliśmy zwiedzić po swojemu. Chcieliśmy poczuć klimat miasta. Jaki on jest? Przede wszystkim gorący – choć jeszcze nie tak jak na południu Wietnamu. Atmosfera miasta jest naprawdę magiczna. Wąskie zatłoczone uliczki, hałas, gwar. Widzieliśmy mnóstwo ulicznych sprzedawców, nie tylko tych stacjonarnych w budkach i sklepikach, ale także tych obwoźnych. Ludzie ze sklepów na kółkach (na rowerze lub motorze) sprzedają najróżniejsze rzeczy. Oprócz warzyw i owoców, oferują także zastawy stołowe czy klatki z ptakami. Widzieliśmy nawet rower z kwiaciarnią i z rybkami akwariowymi. W Hanoi zaleźliśmy ślady zbilżających się Świąt Bożego Narodzenia, głównie w komercyjnym wydaniu, tzn. przy centrach handlowych, większych sklepach i hotelach. Zatem choinkę oprószoną sztucznym śniegiem tuż przy palmie również uznajemy jako atrakcję.

Oprócz zwiedzania stolicy, spędziliśmy trochę czasu na wieczornych pogawędkach z wietnamską rodziną. Poruszyliśmy wiele tematów, dowiedzieliśmy się między innymi co nieco o wietnamskiej kuchni oraz o pięknych tradycyjnych wietnamskich strojach kobiecych. „Ao dai” jest to długa, często jedwabna tunika, noszona na luźnych spodniach. Może być prosta, a może być też bogato zdobiona wyhaftowanymi kwiatami. Wietnamki noszą ją na ważne wydarzenia, przy okazji świąt lub uroczystości rodzinnych. Widzieliśmy też zastosowanie tego stroju jako szkolne mundurki dla dziewczynek.

Przechodząc do wietnamskich tematów kulinarnych - na śniadanie najczęściej jada się zupę z makaronem z ryżu „pho”. Jest ona zupełnie inna niż ta w wersji chińskiej. Wietnamska jest moim zdaniem smaczniejsza. „Pho” przygotowuje się na bazie aromatycznego bulionu z kilkoma małymi kawałkami mięsa. Może to być wołowina lub kurczak. Jako dodatki podaje się kiełki fasoli, paprykę chili, a także czosnek i świeże zioła, które wrzuca się samemu według uznania. Do gotowego dania wyciska się limonkę. W kuchni wietnamskiej widoczne są również wpływy kuchni francuskiej. Stęsknieni za pieczywem po pobycie w Chinach, z radością rzuciliśmy się na bagietki.

Picture
Atrakcją, o której nie pisze się w przewodnikach, był dla nas spacer „uliczką kolejową”. Jest to wąska uliczka, przy której toczy się zwykłe życie. Po jednej i drugiej stronie stoją kamieniczki. Jednak od wszystkich innych różni ją jedna rzecz - zamiast asfaltu, środkiem biegną tory kolejowe, po których kilkanaście razy dziennie przejeżdża pociąg. Tuż przy torach, a czasem także na torach, wszyscy poświęcają się swoim codziennym czynnościom. Można by rzec, życie biegnie swoim torem. Tylko na ten moment przejazdu pociągu, wszyscy usuwają się z torowiska. Zadziwiające jest to, tym bardziej, że jest to trasa głównej linii kolejowej Wietnamu.

Po kilku dniach spędzonych w Hanoi właśnie tą drogą, siedząc w wagonie na drewnianych ławkach, pociągiem opuściliśmy stolicę.


Magda


Hanoi w naszym obiektywie

2 Komentarze
<<Poprzednia
    Obraz
    Kącik Kolejowy

    Obraz
    Skarbiec Kultur

    Obraz
    Egzotyczne Wioski



    Popularne wpisy:

    • Stacja Dżungla
    • Zapomnieć czas
    • Pociągi w Chinach
    • Przyjaciele z Borneo
    • Na kambodżańskiej wiosce
    • Transport w Laosie
    • Smak Indii w sercu Brunei
    • Co w plecakach mamy
    • Laotańskie górskie wioski
    • Tajemnicze sanktuarium
    • Wietnamska kawa
    • Zamieszani w dziwne przedsięwzięcie
    • Podróże autostopowe
    • Birmańskie wioski

    Kategorie wpisów:

    Wszystkie
    Birma
    Borneo
    Brunei
    Chiny
    Czarnogóra
    Indie
    Indonezja
    Kambodża
    Laos
    Litwa
    Łotwa
    Malezja
    Norwegia
    Polska
    Przygotowania Do Podróży
    Rosja
    Rozmaitości
    Rozmaitości
    Singapur
    Tajlandia
    Tybet
    Wietnam

    Wpisy wg miesięcy:

    Wrzesień 2015
    Sierpień 2015
    Lipiec 2015
    Czerwiec 2015
    Maj 2015
    Kwiecień 2015
    Marzec 2015
    Grudzień 2014
    Listopad 2014
    Październik 2014
    Sierpień 2014
    Czerwiec 2014
    Kwiecień 2014
    Marzec 2014
    Luty 2014
    Styczeń 2014
    Grudzień 2013
    Listopad 2013
    Październik 2013
    Wrzesień 2013
    Sierpień 2013
    Lipiec 2013
    Czerwiec 2013
    Maj 2013
    Kwiecień 2013
    Marzec 2013
    Luty 2013
    Styczeń 2013
    Grudzień 2012
    Listopad 2012
    Październik 2012
    Wrzesień 2012

Wspierane przez Stwórz własną unikalną stronę internetową przy użyciu konfigurowalnych szablonów.