Geografia Wietnamu i układ linii kolejowych determinują kierunek podróżowania po tym kraju. Najdogodniej jest przemieszczać się z północy na południe lub na odwrót. Wkraczając do Wietnamu z Chin, naturalne było, że będziemy poznawać go według pierwszego schematu, czyli „od góry do dołu”. Jeszcze przed przyjazdem wiedzieliśmy, że kraj ten słynie z przepięknych nadmorskich plaż. Właśnie z tego powodu planując podróż przez Wietnam uwzględniliśmy w naszym „rozkładzie jazdy” jedne z najbardziej popularnych nadmorskich kurortów w kraju – Da Nang, Nha Trang i Phan Thiet.
Wszystkie trzy miejscowości są wśród białych turystów bardzo popularnymi destynacjami. Lądują w nich wakacjonowicze z biur podróży, które organizują wycieczki na wietnamskie rajskie plaże. W zdecydowanie przeważającej większości są to Rosjanie, których aktywność i występowanie szczególnie skumulowało się w Nha Trang. Trochę przypomniało nam się chińskie Manzhouli, ponieważ wiele miejsc, sklepów, restauracji, czy agencji turystycznych specjalnie dla nich zaopatrzyło się w napisy z cyrylicy. Znacznie spokojniej było w Da Nang, ponieważ ta kurortowa miejscowość jest jednak bardziej popularna wśród Wietnamczyków, którzy właśnie mają zimę (30 stopniowe upały, wietnamska zima w pełni!), czyli byliśmy poza sezonem. Z kolei w Phan Thiet luksusowe hotele ulokowane są poza miastem, więc w „naszych rejonach” aż tak bardzo nie roiło się od białych urlopowiczów.
Szybko przekonałem się, że skwar z nieba i ja to nie do końca idealne dopasowanie. Raczej kompletne niedopasowanie, czyli krótko mówiąc: pogoda nie dla mnie. Na wielkie plażowanie nie mieliśmy zbytnio ochoty. Zresztą nie po to przejechaliśmy z Polski prawie dwadzieścia tysięcy kilometrów żeby smażyć się w słonecznym piekarniku na rajskiej plaży, skoro tyle wokół do odkrycia pięknych miejsc. Postanowiliśmy, jak zwykle, poznać te miejsca na swój własny sposób.
Na trochę dłużej zakotwiczyliśmy w Phan Thiet, w którym spędziliśmy Święta Bożego Narodzenia. Jest to miejscowość usytuowana na południu Wietnamu. Będąc dłużej w jednym miejscu mogliśmy lepiej poczuć jego atmosferę i podpatrywać toczące się codzienne życie. Część kurortowa ciągnie się kilkanaście kilometrów na wschód od miasteczka, aż do rybackiej wioski Mui Ne, którą także odwiedziliśmy, a która słynie z największych w kraju wydm. Spacerowanie po nich przypomina wędrówkę przez pustynię.
Boże Narodzenie w Phan Thiet miało swój niepowtarzalny urok. W miasteczku żyje liczna społeczność katolicka, dla której Święta to oczywiście wyjątkowy czas. Szczególnie spodobała nam się jedna z uliczek niedaleko jednego z kościołów, która cała została przyzdobiona wieloma żłóbkami. Ich twórcami były katolickie rodziny, a żłóbki stały niemal przy każdym domu wzdłuż całej ulicy. Wieczorami rozświetlone - przyciągały wielu odwiedzających. Przy ubogich domostwach często stały duże, piękne, bogate żłóbki – to dodawało dodatkowej magii temu miejscu. Zgodnie stwierdziliśmy, że wybór Phan Thiet na spędzanie Świąt Bożego Narodzenia był strzałem w dziesiątkę.
Kurort, plaża, upał, skwar, tropików żar i wszędobylstwo białych turystów. Tak w skrócie można podsumować te trzy wietnamskie miejscowości. Do tego jeszcze palmy, kokosy i owoce morza. Takie wakacyjne smażalnie grubych ryb. Jednak to, co najpiękniejsze w tych miejscach kryje się daleko od luksusowych hoteli i resortów. Palmy i plaże są piękne, to fakt. My również nie oparliśmy się pokusie wskoczenia do cieplutkiej przesolonej wody. Jednak z każdego z tych miast chcieliśmy wydobyć coś więcej, coś niestandardowego, zobaczyć coś, czego biura podróży nie zapewniają w swojej urlopowej ofercie. Prawdziwe życie toczy się bowiem w tym samym skwarze lecz zupełnie gdzie indziej. Właśnie tego szukaliśmy podróżując po tych miejscowościach - normalnego życia i miejsc z dala od turystycznego kotła. Czy nam się udało? Myślę, że tak. I cieszę się, że nie popłynęliśmy z głównym nurtem leżenia pod palmą z mleczkiem kokosowym w ręku.
Paweł