Ale może zamiast od końca, to zacznę od początku...
Nigdy wcześniej nie wyjechaliśmy na tak długo i tak daleko. Chyba nikogo nie zaskoczę pisząc, że nasze wcześniejsze podróże sp rowadzały się do wyjazdów urlopowych, wyjazdów weekendowych czy po prostu wyjazdów wakacyjnych – w końcu nie tak dawno byliśmy jeszcze studentami. Odkrywaliśmy wówczas głównie piękno naszej ojczyzny i piękno naszych polskich gór. Cały czas uważamy, że Polska to fantastyczny kraj do podróżowania. Nie mieliśmy za to zbytniego doświadczenia w wyjazdach zagranicznych. Jednym z niewielu takich zagranicznych wojaży była samodzielna dziesięciodniowa podróż do Irlandii w 2011 roku.
Podróż na Zieloną Wyspę na pewno miała wpływ na nasze myślenie o samodzielnych podróżach. Magda od dawna marzyła o wyjeździe do Irlandii, marzenie się spełniło. Wyprawę wspominamy znakomicie. Dlaczego zatem nie iść dalej, nie spełniać kolejnych marzeń?
Nawet nie wiemy, w którym momencie mgliste wyobrażenia o dalekich podróżach przemieniły się w planowanie podróży do Azji. Przyznam, że Magda od początku była do tego wyjazdu bardziej przekonana niż ja. Ostateczna decyzja nie zapadła ot tak - długo dojrzewała i trudno nawet nam wskazać moment, w którym już wiedzieliśmy, że na pewno jedziemy. Kupując pierwsze bilety autobusowe z Poznania do Petersburga, wciąż biliśmy się z myślami, że cały czas możemy jeszcze zrezygnować i nic się przecież nie stanie.
Czas płynął bardzo szybko i wszystko toczyło się swoim torem. Wizy, szczepienia, nowe plecaki, wypowiedzenia w pracy, pakowanie całego dobytku w kartony, wynajęcie mieszkania, domykanie formalności w urzędzie skarbowym... Czuliśmy powoli, że nie ma już odwrotu. Nie było łatwo – mówiąc delikatnie, nikt nas do wyjazdu nie zachęcał, mało kto nas dopingował. Wszyscy uważali nas za szaleńców i choć nikt tego głośno nie powiedział, większość liczyła na to, że bardzo szybko wrócimy, że przylecimy niedługo jakimś samolotem. Tak się jednak nie stało.
Wsiadając w Moskwie do kolei transsyberyjskiej przestaliśmy być „tylko turystami”. Oceniając rzeczy z perspektywy czasu uważam, że to właśnie tam zaczęła się nasza prawdziwa podróż. Dotarliśmy na Syberię. Nad Bajkałem w przemiłej atmosferze spędziliśmy tydzień. Opuszczając Rosję czuliśmy już, że to, co najpiękniejsze w podróży, te najwspanialsze chwile, zawdzięcza się nie tyle odwiedzonym miejscom, co napotkanym po drodze ludziom. Pamiętam, że już chodząc ulicami Pekinu, mówiłem, że prawdziwa podróż to nie miejsca, że prawdziwa podróż to ludzie.
Nasz brak doświadczenia po raz kolejny uwidocznił się zaraz po przyjeździe z Manzhouli do Pekinu. Przyjechaliśmy późnym wieczorem do wielkiego miasta, a nie zarezerwowaliśmy sobie wcześniej żadnego noclegu i nie przygotowaliśmy się na jego poszukiwanie. Skończyło się na tym, że całą noc szwendaliśmy się po ulicach stolicy Chin, szukaliśmy bezowocnie noclegu (wszystko „full”), jeździliśmy taksówkami. Nie było wtedy tak, jakbyśmy sobie wymarzyli, ale takie właśnie przygody uczą, tak się właśnie zdobywa podróżnicze doświadczenie. Dziś wspominamy to jako jedną z ciekawszych nocnych przygód i nie żałujemy. Jakie bowiem mieliśmy widoki! Zatopione w mroku przeszklone biurowce centrum finansowego, żołnierze wartownicy stojący nieruchomo pod osłoną nocy czy ekipy sprzątające pucujące na błysk Plac Tiananmen na zawsze pozostaną w naszej pamięci jako symbole pierwszej nocy w Pekinie. No i może jeszcze ten McDonald’s, w którym kimaliśmy nad ranem.
Brak dalszych planów zaowocował tym, że w Pekinie spędziliśmy tydzień. Byliśmy tak zafascynowani nowym otoczeniem, że zamiast skupić się na poczynieniu planów, w pełni oddaliśmy się zwiedzaniu. Któregoś kolejnego dnia w stolicy usiedliśmy w końcu i postanowiliśmy dowiedzieć się, co jeszcze w tych Chinach chcemy zobaczyć. Zszedł nam na to cały dzień. W podjęciu ostatecznej decyzji, dokąd jechać dalej, szybko pomogła nam Han Han, która zaprosiła nas na tydzień do miasta Leshan. Jak się później okazało, był to jeden z najwspanialszych tygodni naszej podróży.
Mrozy na Syberii i zimne listopadowe Chiny spotęgowały w nas chęć dotarcia do egzotycznych plaż z palmami, gdzie będzie cieplutko i słonecznie. Zresztą obiecaliśmy sobie przed podróżą, że takowe odwiedzimy. Największe marzenie podróżnicze większości świata - plaża z palmą, kokosy, ciepła woda, leżenie pod parasolką, miało stać się wkrótce rzeczywistością. Dodajmy jeszcze tylko, że są to sztuczne marzenia i sztuczne potrzeby, które kreują w ludziach biura podróży. I niestety… Głównie pod tym kątem zaplanowaliśmy sobie nasz Wietnam. Skończyło się na tym, że jeździliśmy od kurortu do kurortu i poza tymi egzotycznymi plażami przeżyliśmy niewiele. A do tego Wietnamczycy w tych miejscach dali nam się poznać jako naciągacze i oszuści. Musieliśmy dotknąć skalanych masową turystyką miejsc, żeby poczuć, że dla nas to jednak nie to.
Na początku 2013 roku zawitaliśmy do Kambodży. Rozpoczęliśmy tak samo jak Chiny i Wietnam – od zwiedzania stolicy. Dopiero wyjazd na kambodżańską wieś był w naszej podróży pewnym momentem zwrotnym – dotarliśmy do miejsc, do których turyści nie docierają, do miejsc z dala od utartych szlaków, z dala od obszarów turystycznych. Byliśmy wtedy najbliższej prawdziwego życia. Najbliższej jak tylko się da. Pamiętam jak mówiłem wtedy do Magdy, że po to właśnie wyjechaliśmy w podróż, żeby docierać do takich właśnie miejsc. To uczucie uderzyło mnie jak piorun, gdy będąc na kambodżańskiej wsi, rozglądałem się wokoło i widziałem prawdziwe toczące się tam życie, prawdziwy świat.
To, że nasza przygoda z kambodżańskimi wioskami zakończyła się dla nas dramatyczną ucieczką, nie zraziło nas do tego, by właśnie motyw "wsi" był jednym głównych wątków naszej dalszej podróży. W końcu głównie tam można najpełniej doświadczyć prawdziwego życia, być najbliżej ludzi. Później, świadomie już, ominęliśmy zachwalane w przewodnikach jezioro Tonle Sap, do którego obcokrajowcy przybywają masowo, świadomie odwiedziliśmy jeszcze jedną, głęboko schowaną przed światem, zwykłą kambodżańską wieś, i w pełni świadomie pojechaliśmy zwiedzić najsłynniejszy obiekt tej części świata - kompleks świątynny Angkor.
Później była Tajlandia. Wiedzieliśmy już doskonale, że bardzo nie lubimy dużych miast i że musimy ich unikać. Dlatego na Bangkok poświęciliśmy tylko jeden dzień. Chcieliśmy, mówiąc brzydko, "zaliczyć" i jechać dalej do miejsc z dala od tłumów. Akurat w przypadku Bangkoku trochę tego później żałowaliśmy, ponieważ stolica kryje w sobie prawdziwą magię Tajlandii (kilka miesięcy później tam wróciliśmy). Po odwiedzeniu dwóch mniej znanych miasteczek i jednego z parków narodowych, dotarliśmy do Chiang Mai, kolejnej mega-turystycznej tajlandzkiej destynacji. Zakotwiczyliśmy tam na ponad tydzień, bynajmniej nie dlatego, żeby świętować tam Chiński Nowy Rok, ale głównie dlatego, że Magda zachorowała i dalsza podróż nie wchodziła w rachubę. Po raz drugi w podróży doceniliśmy ubezpieczenie, które pokrywa koszty leczenia za granicą (pierwszy raz, gdy w Hanoi miałem zabieg w klinice dentystycznej). Cóż... Podróż jest jak życie – nie zawsze jest kolorowo. Zatem zamiast trekkingów po okolicznych górach i wycieczek do okolicznych wiosek, mieliśmy przymusowy postój i przez tydzień nie robiliśmy nic.
W podróży po Laosie skupiliśmy się na poszukiwaniu kolejnych miejsc poza utartymi szlakami, poza głównymi bazami turystów i podróżujących "niskobudżetowo" obcokrajowców z zachodu. Dzięki temu udało nam się zobaczyć prawdziwy Laos, odwiedzić obszary nieskalane turystyką i doświadczyć prawdziwej laotańskiej gościnności.
W przeddzień wylotu na wyspę Borneo siedzieliśmy sobie już chyba drugą godzinę w parku pod wieżami Petronas w Kuala Lumpur. W pewnym momencie spostrzegliśmy, że do stojącej niedaleko nas strażniczki podchodzi osoba, która przekazuje jej portfel bardzo podobny do naszego. Nagłe uderzenie gorąca – to przecież nasz portfel! Podbiegłem szybko do strażniczki i wytłumaczyłem jej, że to moja zguba. Fakt jest taki, że ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale sam Pan Bóg chyba miał nas w opiece, że ta strażniczka stała w zasięgu naszego wzroku, że osoba, która znalazła portfel okazała się uczciwa, że przekazała go w czasie, w którym jeszcze siedzieliśmy w parku i że w sumie siedzieliśmy już w nim chyba prawie dwie godziny w błogiej nieświadomości. Gdyby nie zadziałał jakikolwiek składnik tej układanki, byłoby po portfelu. Wewnątrz mieliśmy ważne dokumenty i m.in. karty bankomatowe. Następnego dnia mieliśmy wylot - chyba nie muszę wyjaśniać, że gdyby nie cudowny zbieg okoliczności, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Bieg podróży zmieniłyby się diametralnie. Zresztą, aż boję się myśleć o tym „co by było gdyby”.
Birma nas oczarowała. Przed podróżą marzyłem o odwiedzeniu tego kraju. Czytając o Birmie i oglądając materiały viedo, jeszcze w Polsce czułem, jak silnie ten kraj mnie pociąga. Nie zawiedliśmy się. Uważam, że mimo różnorodnych niedogodności formalnych wprowadzonych przez tamtejszy rząd oraz znacznych ograniczeń w infrastrukturze turystycznej, Birmę zaplanowaliśmy doskonale. Oprócz planów mieliśmy także sporo szczęścia i nieprzewidzianych zwrotów akcji, które przyczyniły się do tego, że podróż do tego kraju udała nam się wręcz fenomenalnie.
I co dalej? Czy to koniec naszej podróży życia?
Powrót do Polski z pewnością zakończył proces naszego przemieszczania się w wymiarze materialnym. Wróciliśmy już do naszego mieszkania, spotykamy się ze znajomymi, czas pytań i zainteresowania naszą podróżą już powoli mija. Przechodzimy na tryb codziennych spraw. Żyjemy tak, jak przed wyjazdem. Myślimy o obiadach, zakupach, pracy, co porobić sobie w weekend. Nasza podróż stała się dla nas jak sen, przybrała postać jakby bajki, którą ktoś nam kiedyś opowiedział, a my wczuliśmy się tylko w jej głównych bohaterów. Czy na zakończenie powiemy: „żyli długo i szczęśliwie”?
Nasza podróż jeszcze się nie skończyła. Nasze serca i cząstki naszych dusz nie wróciły z nami do domu. Zostały tam. W tropikalnej puszczy na Borneo, w wiejskich domach Birmy i Kambodży, w górach Laosu, na indonezyjskich wulkanach, na Wielkim Chińskim Murze, w toniach Bajkału, w buddyjskich świątyniach, na tajlandzkich i wietnamskich plażach, na pustyni w Indiach i u boku wielu fantastycznych ludzi, których spotkaliśmy na naszej drodze. Wielu ludzi, którzy stali się naszymi przyjaciółmi. Nasze myśli, nasze serca wciąż podróżują, wciąż błąkają się w dalekim świecie, zostały zaklęte w wiecznej podróży i nigdy już nie wrócą. Zostały tam na zawsze. I właśnie dlatego... nasza podróż... nigdy się nie skończy...
Paweł