O tym gdzie aktualnie jesteśmy oraz czym się aktualnie zajmujemy dowiedziecie z bieżącej fotorelacji na Facebooku.
Po tybetańskiej przygodzie podróżowaliśmy autostopem przez Chiny w kierunku północnym. Następnie przyszedł czas na bezkresne stepy i pustynie w Mongolii. Mieszkaliśmy w tradycyjnej mongolskiej jurcie, widzieliśmy renifery na północy i wielbłądy na południu. Po powrocie do Chin wyruszyliśmy na zachód.
O tym gdzie aktualnie jesteśmy oraz czym się aktualnie zajmujemy dowiedziecie z bieżącej fotorelacji na Facebooku.
1 Comment
Kultura Tybetu, pomimo wpływów sąsiednich krajów, w tym Nepalu, Indii i Chin, jest bardzo odrębna. Do jej unikalności przyczyniły się warunki geograficzne, niedostępne tereny górskie i silna tożsamość narodowa. Szczególny wpływ na rozwój tutejszej kultury wywarł buddyzm, który w Tybecie przyjął wyjątkową formę, w związku z silnie zakorzenionymi wierzeniami lokalnymi. Podróżując po historycznym regionie Kham (dzisiejszy zachodni Syczuan), dowiedzieliśmy się, że Tybetańczycy mówią własnym językiem (i to w wielu dialektach), widzieliśmy ich tradycyjne stroje, słuchaliśmy wspaniałej folkowej muzyki, poznaliśmy problemy, z którymi borykają się we współczesnej sytuacji politycznej, podziwialiśmy przepiękne buddyjskie świątynie i klasztory oraz architekturę trapezowych domów. Próbowaliśmy także tutejszych potraw oraz tradycyjnej herbaty z masłem. Pierwszym miejscem po mitycznej Shangri-Li, w którym poczuliśmy prawdziwy „powiew” niezwykłej tybetańskie krainy i zaczęliśmy poznawać lokalne zwyczaje, było miasteczko Xiangcheng. Przybywając do niego, znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Spacerując po ulicach, z ogromnym zdziwieniem przyglądaliśmy się ludziom w kolorowych strojach. Odwiedziliśmy plac w centrum miasta, gdzie znajdują się rzędy tybetańskich młynków modlitewnych, pierwszy raz widzieliśmy z bliska domy, bardzo różniące się od wszystkich, które spotykaliśmy w innych miejscach w Chinach, czy wreszcie spróbowaliśmy tradycyjnych potraw. Będąc w Xiancheng powędrowaliśmy za miasto, w kierunku największego w okolicy buddyjskiego klasztoru. Gdy tylko wyszliśmy poza miejskie zabudowania, naszym oczom ukazały się zieleniące się pagórki, w oddali wyższe góry, a w rozciągającej się tuż za miasteczkiem szerokiej dolinie, z polami uprawnymi przy samej rzece, tradycyjne domy. W tym regionie są to zazwyczaj masywne bryły w białym kolorze z płaskimi dachami. Buduje się je z kamieni, gliny i drewna. Część dachu stanowi czasami balkon, na którym zawieszane są tybetańskie flagi. Bardzo charakterystyczne są ściany nachylone do wewnątrz, które tworzą kształt trapezu. Ma to na celu zabezpieczenie przed częstymi trzęsieniami ziemi w górskich rejonach. Kolejnym przystankiem na naszej trasie było miasto Litang. Położone jest ono na wysokości około 4000 m n.p.m. i uchodzi tym samym za jedno z najwyżej położonych miast na świecie. Będąc w Litang, sporo czasu spędziliśmy na zwiedzaniu tybetańskich świątyń i klasztorów. Zarówno tych w mieście, jak i położonych na wzgórzach poza miastem. Przy świątyniach widzieliśmy wielu Tybetańczyków chodzących dookoła stup i kręcących modlitewnymi młynkami. Młynki modlitewne można spotkać przy każdej świątyni, ale także w innych ważnych dla Tybetańczyków miejscach. Mają kształt walca i zamieszczone są na obrotowej osi. Na ich powierzchni wypisane są mantry. Według wierzeń obracanie młynkiem daje taki sam efekt, jak ustne ich recytowanie, jednak młynek można obracać szybciej niż wypowiadać wersety. Widzieliśmy wiele rodzajów młynków. Czasami bardzo małe, takie, które ludzie mogli trzymać w ręku lub całe rzędy średniej wielkości, które ludzie wprawiali w ruch, obchodząc świątynię dookoła. Widzieliśmy także naprawdę duże młynki, do obracania których potrzeba co najmniej kilku osób, tak jak na poniższym filmie, który nagraliśmy właśnie w świątyni w Litang: Ze wszystkich tybetańskich miast, które odwiedziliśmy, to właśnie w Litang widzieliśmy najwięcej mieszkańców w tradycyjnych strojach. Ich ubiór jest konserwatywny, choć coraz częściej można też spotkać ludzi ubranych w „zachodnią” odzież. Tradycyjnie kobiety noszą suknie w ciemnym kolorze, bluzki z długim rękawem oraz tkane z wełny kolorowe „fartuchy” w paski. Bardzo często mają długie aż do pasa włosy, zaplecione w warkocze. Mężczyźni z reguły noszą charakterystyczne kapelusze. Nawet latem, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, naszą odzież z długim rękawem. Bardzo wiele osób, widząc nas na ulicach, uśmiechało się, okazując tym samym swoją sympatię i radość z zainteresowania obcokrajowców ich kulturą i zwyczajami. Bardzo szybko nauczyliśmy się witać w języku tybetańskim, ponieważ wielu ludzi pozdrawiało nas, mówiąc: „Taszidele”. Tybetańczycy są niezwykle życzliwi i gościnni. Mieliśmy wielkie szczęście i mogliśmy się o tym przekonać w kolejnym mieście, do którego dotarliśmy. Będąc w Garze, wybraliśmy się na wyprawę do świątyń, które były położone nieopodal za miastem, na zielonych wzgórzach. Miejsce, do którego dotarliśmy, było jak z bajki. Wszędzie wokół nas zielone pagórki, a w oddali wysokie, wiecznie ośnieżone szczyty. W drodze między jedną, a drugą, położoną wyżej, świątynią, spostrzegliśmy dużą grupę biesiadujących Tybetańczyków. Gdy tylko nas zauważyli, zaczęli machać do nas, abyśmy podeszli. Tak rozpoczęła się nasza wspaniała przygoda doświadczania lokalnej kultury. Kolejne kilka godzin spędziliśmy razem z nimi. Bardzo żałowaliśmy, że nie mogliśmy z nikim porozmawiać po angielsku. Jednak mimo bariery językowej, wszyscy byli nami żywo zainteresowani, traktowali nas po przyjacielsku i ze wspaniałą gościnnością. Zostaliśmy poczęstowani tybetańską herbatą, lokalnym chlebem i innymi miejscowymi przekąskami. Jednak najważniejszym kulinarnym specjałem było gotowane mięso jaka. Podczas „pikniku” mogliśmy więc poznać bliżej tradycyjną tybetańską kuchnię. Na jej odmienność od kuchni chińskiej, mają wpływ przede wszystkim surowe warunki klimatyczne. Podstawowym składnikiem tutejszej kuchni jest jęczmień. Obecnie szeroko dostępny jest również ryż, jednak jest on głównie importowany z innych obszarów Chin. Od zawsze dostępne zaś było mięso jaków, kóz i owiec. Bardzo popularne są również produkty mleczne, zwłaszcza jogurt, masło i biały ser. Szczególnie interesującym elementem kuchni była tybetańska herbata z masłem, którą mieliśmy okazję próbować w kilku różnych miejscach. Jest ona uważana za narodowy napój Tybetańczyków. Tradycyjnie herbatę miksuje się z masłem z jaczego mleka i dodaje sól. Dzięki zawartości masła jest ona napojem bardzo kalorycznym i rozgrzewającym w surowym, górskim klimacie. Ostatnim miejscem, do którego dotarliśmy, chcąc zagłębić się możliwie jak najdalej w tybetańskie rejony, a jednocześnie nie przekroczyć pilnie strzeżonej przez rząd chiński granicy z Tybetańskim Rejonem Autonomicznym, było miasteczko Dege. Zapamiętamy je przede wszystkim przez pryzmat bardzo uderzającej i smutnej opowieści pewnego Tybetańczyka, którego spotkaliśmy przy jednej z tamtejszych świątyń. Była to dla nas okazja do lepszego poznania problemów, którym muszą każdego dnia stawiać czoła Tybetańczycy w Chińskiej Republice Ludowej. Jednymi z największych skarbów podróży po tybetańskim regionie Kham są spektakularne krajobrazy. Zazwyczaj już kilka kilometrów za każdym miasteczkiem rozpościerają się przepiękne scenerie: wszechobecne góry, zieleniące się pagórki, ośnieżone wysokie szczyty, które często są miejscem kultu Tybetańczyków. Widoki są naprawdę niesamowite. Właśnie dlatego, przybywając do tybetańskich miasteczek, bardzo często wybieraliśmy się na spacery i trekingi po okolicznych górach i pagórkach. Eksplorowaliśmy pobliskie tereny, chcąc odnaleźć ukryte pośród gór majestatyczne buddyjskie klasztory lub malutkie świątynie, czasem zamknięte i jakby zapomniane. Najlepsze krajobrazowo doświadczenia naszej podróży po Tybecie miały miejsce podczas przemieszczania się z jednego miejsca do drugiego. Całą naszą trasę przez Tybet pokonaliśmy autostopem. Tamtejsze drogi nie są ruchliwe, w porównaniu do innych miejsc w Chinach, można by rzec, że są puste. Z tego powodu na autostopowe okazje czekaliśmy nieraz bardzo długo. Często staliśmy zupełnie sami na drodze i mogliśmy rozkoszować się krajobrazami. W trakcie tej podróży kilka razy pokonywaliśmy ogromne przewyższenia. Najwyższym z nich był górski przejazd w drodze do miasta Dege. Jest ono odcięte od reszty zachodniej części prowincji Syczuan przez wysokie pasmo górskie. Najwyższy punkt, przez który wiedzie droga, to Tro-la Pass, która znajduje się na wysokości około 5050 m n.p.m. Po wyboistej drodze, która nie była wyłożona asfaltem, przejeżdżały nawet zapakowane po brzegi ciężarówki. My pokonywaliśmy tę trasę dwa razy. W pierwszą stronę, jadąc do Dege w ulewie, nie mieliśmy szansy na zobaczenie czegokolwiek. Jednak wracając z powrotem mieliśmy piękną, słoneczną pogodę. Widoki były bajkowe. Widzieliśmy wiecznie ośnieżone szczyty, a cały przejazd był podróżniczym fenomenem. Inną, również fantastyczną widokowo trasę, pokonywaliśmy w okolicach malutkiej wioski Tagong. Miało to miejsce na koniec naszej tybetańskiej przygody, gdy zbliżaliśmy się Kangding – ostatniego miasta na wschodzie kulturowo związanego z Tybetem. Wówczas, mijając jedno z najwyższej położonych lotnisk na świecie (na ponad 4000 m n.p.m.), widzieliśmy najwyższy szczyt Syczuanu – majestatyczną górę Gongga Shan, która ma 7556 m n.p.m. Była to najwyższa góra, jaką kiedykolwiek widzieliśmy w życiu. Ten widok był naszym pożegnaniem z tybetańską krainą. Krainą naprawdę magiczną. Magda Więcej zdjęć |
Popularne wpisy:
Kategorie wpisów:
All
Wpisy wg miesięcy:
September 2015
|