Pierwszego toaletowego szoku kulturowego doznałem w Chinach. Było to na dworcu kolejowym w Manzhouli – pierwszym miasteczku przy granicy z Rosją. Chciało mi się siku, więc postanowiłem skorzystać z miejscowej toalety. Po wejściu do łazienki moim oczom ukazał się kucający Chińczyk ze zdjętymi spodniami. Chyba nie muszę w detalach opisywać co robi kucający w toalecie mężczyzna z wypiętymi pośladkami. Facet, bez zbytecznego zażenowania, załatwiał się przy otwartych na oścież drzwiach. Co by się tam miał przejmować, że ktoś go zobaczy – w końcu, zgodnie z renesansową ideą, wszyscy jesteśmy ludźmi i nic co ludzkie nie jest nam obce, prawda? Jak się potem okazało, nie był to w Chinach przypadek odosobniony.
Wracając jednak jeszcze na chwilę do chińskiej kultury wypróżniania się, chciałbym wspomnieć o toaletach publicznych. Plus dla Chin za to, że są, za to, że jest ich naprawdę sporo i że są (uwaga!) bezpłatne. Chińczycy są jednak narodem kolektywnym i wiele rzeczy uwielbiają robić wspólnie. W przypadku toalet publicznych odnosi się to także do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Publiczne toalety w Państwie Środka nie mają bowiem żadnych ścian czy przegród. Wchodzi się do toalety, a tam po prostu zbiór uporządkowanych dziur do kucania i już. Prywatności brak. Dla Chińczyków to normalka, a dla obcokrajowców... no cóż... pewna bariera nie do przeskoczenia. W końcu jak tu się załatwić, gdy ktoś Ci patrzy prosto w oczy lub... na plecy powiedzmy.
Jakoś to przeżyliśmy. Nasze jelita na szczęście ani razu nie zmusiły nas do skorzystania z tego typu toalet. Musieliśmy oczywiście nauczyć się korzystać z ubikacji kucanych, co jednak nie stanowiło dla nas większego problemu. Pozycja „na narciarza” jest bowiem naturalną dla człowieka pozycją załatwiania się. Poza tym (i tu ukłon w stronę kultur azjatyckich) taki typ toalet jest o wiele bardziej higieniczny – naga skóra nie ma kontaktu z potencjalnie brudną powierzchnią sanitariatów używanych wcześniej przez wiele osób (np. w miejscach publicznych).
Gdy dojechaliśmy pierwszy raz do Malezji, w jednym z małych miejsc noclegowych w Kota Bharu zagadał mnie pewien Malaj. Spytał mnie jak sobie radzimy w tak odległych krajach. Odpowiedziałem mu, że zawsze dostosowujemy się do lokalnych zwyczajów. Wypalił wtedy z grubej rury pytanie o to, co robimy w toalecie. Gdy trochę zbity z tropu nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, on opowiedział mi swoją historię o podróży do Australii. Wszedł wówczas za potrzebą do jednej z toalet i po sprawie z przerażeniem stwierdził, że nigdzie nie ma wiadra z wodą ani polewaczki (małej miseczki z uchwytem). W łazience był tylko papier toaletowy. Nie pamiętam jak skończyła się jego historia, ale rozmowa z tym chłopakiem ukierunkowała moją świadomość na toaletowe sprawy Malajów. Wydawało mi się to obrzydliwe, ale za każdym razem starałem się odganiać myśli o azjatyckiej technice podmywania się, gdy wchodziłem na boso do zachlapanej wodą łazienki. Starałem się po prostu o tym nie myśleć.
Prawdziwy wstrząs przeżyłem jednak na samym początku podróży po Indonezji. Podczas jazdy autobusem z Dżakarty do Probolinggo wyświetlany był film dla pasażerów. Komedia. W jednej ze scen bohater wszedł do toalety i w tym momencie staliśmy się świadkami całego procesu załatwiania potrzeby fizjologicznej przez Indonezyjczyka. W całym autobusie wyłącznie my śmialiśmy się, jak po sprawie, facet zamiast podetrzeć się papierem toaletowym zaczął pochlapywać się wodą i czyścić miejsca intymne własną ręką. Reszta pasażerów milczała wtedy jak grób. Dla nich było to coś absolutnie normalnego – codzienność nawet bym powiedział. Rozruszali się dopiero, gdy okazało się, że ubikacja, z której bohater korzystał uległa awarii i wszystko zaczęło rozbryzgiwać się po ścianach łazienki. Mnie jednak najbardziej poruszyła scena, która uświadomiła nam, co tak naprawdę dzieje się w azjatyckich toaletach, jak technicznie te sprawy wyglądają. Azjaci nie używają papieru toaletowego, a substytutem dla nich jest woda i ręka.
Wszystko byłoby jeszcze względnie (bardzo względnie) OK, gdyby po całej sprawie umyć dokładnie dłonie przy użyciu mydła. Halo, wszyscy słyszą? Mydła! Hindusi w całej zabawie idą jednak o krok dalej. Wychodząc z łazienki pochlapują tylko trochę wodą ręce i koniec, funkcjonują dalej normalnie. Pamiętają natomiast doskonale żeby jedząc używać wyłącznie prawej ręki. Lewa zarezerwowana jest do spraw nieczystych. Nieważne, że przygotowując jedzenie używali obydwu, ważne że ostatecznie pokarm na talerzu ma wyłącznie kontakt z prawą ręką. Higiena w Indiach to temat zupełnie nieznany. Dlatego później wielu obcokrajowców dopadają problemy żołądkowe i... mają możliwość głębszej eksploracji indyjskich kibli. Natura kołem się toczy, że tak powiem.
W Birmie i w Indiach widzieliśmy ludzi myjących się po prostu na ulicy (np. w birmańskim Mandalay). Prawdopodobnie ich domy nie są zaopatrzone w węzeł sanitarny, więc codzienną czynność, jaką jest umycie się, wykonują publicznie w specjalnie udostępnionych zbiornikach z wodą. Z takiego rozwiązania korzystają oczywiście także osoby, które domu nie mają wcale. Na wioskach w Kambodży widzieliśmy jak ludzie kąpią się w małych jeziorkach czy innych zbiornikach ze stojącą wodą. Potrzeby fizjologiczne załatwiają pod krzaczkiem czy drzewkiem. Łazienki i toalety na tamtych wioskach po prostu nie istnieją.
W podróży poczyniliśmy jeszcze kilka innych interesujących obserwacji toaletowych. Czułem konsternację, gdy pierwszy raz natknęliśmy się na toaletę, w której widniała informacja, że zużyty papier toaletowy zamiast do ubikacji należy wyrzucić do stojącego obok kosza na śmieci. Zazwyczaj były to hotele czy inne miejsca odwiedzane przez obcokrajowców. Rury kanalizacyjne nie są dostosowane do czegoś więcej niż produkty przemiany materii i woda, więc od papieru często tworzą się zatory. W Indiach natomiast czy Birmie (choć tam mniej) codziennością podróży kolejowych był widok mężczyzn wypinających tyłki i wypróżniających się gdzieś przy torach. Nie szukają specjalnie ustronnego miejsca czy krzaków – kucają gdzie im przyjdzie. Co później robią bez papieru toaletowego czy wiadra z wodą? To pozostałoby ich słodką tajemnicą, gdyby nie fakt, że sam widziałem młodego Hindusa, który po załatwieniu się po prostu wciągnął spodnie i już. W indyjskich pociągach nocnych widzieliśmy jak najczęściej o poranku do toalet udają się pielgrzymki Hindusów w sarongach z własnymi... polewaczkami.
Paweł