Na obszarze jeziora Inle powstały malownicze wioski na wodzie. Ludzie poruszają się po nich i między nimi na łódkach. Wokół wiosek mieszkańcy posiadają na wodzie także pola uprawne. Swoich upraw doglądają pływając pomiędzy nimi na malutkich łódeczkach. W bardziej otwartej części jeziora rybacy łowią ryby. Inni pływają ze swoimi zbiorami i różnymi towarami na targ do pobliskiego miasteczka. Na wodzie powstały nawet buddyjskie świątynie. Całe ludzkie życie toczy się więc na wodze.
Nie mogąc dojechać do jeziora, postanowiliśmy skręcić w jedną z bocznych polnych dróg. Jadąc lekko błotnistą drogą przez wioskę odnaleźliśmy opuszczone stare świątynie. Stylem budowy przypominały te z Bagan, ale nie miały aż tak znamienitych rozmiarów. Pozostawały do tego zaniedbane. Po ich zwiedzeniu kierowaliśmy się dalej w stronę gór. Nasza droga zrobiła się dość stroma. Po wjechaniu na pewną wysokość i po obróceniu się za siebie, naszym oczom pierwszy raz ukazało się jezioro Inle. Im wyżej wjeżdżaliśmy tym więcej było go widać – choć z tej perspektywy wyglądało raczej jak olbrzymia kałuża.
Nasza droga pod górkę powiodła nas do buddyjskiego klasztoru. Mogliśmy tam odpocząć w cieniu złotej stupy i delektować się widokiem jeziora otoczonego górami. Mmm... pięknie. Gdy zjeżdżaliśmy tą samą polną drogą, poszły mi w rowerze hamulce. Nie trudno sobie wyobrazić jak wyglądało dalsze zjeżdżanie. Żeby się nie zabić, musiałem co kilka sekund hamować stosując patent Freda Flintstone’a. Tak dojechaliśmy do wioski przy głównej asfaltowej drodze. Stamtąd, jak się okazało, szeroka droga prowadziła do jeziora. Aha, czyli jednak można. Podążyliśmy tą drogą i dojechaliśmy do długiego drewnianego pomostu. Sternicy łódek zagadywali nas, czy nie chcemy może popłynąć łodzią na drugą stronę jeziora. My jednak woleliśmy przejść się po tym pomoście i zobaczyć naszą pierwszą wioskę na wodzie. Na rowerach, ja bez hamulców, wróciliśmy następnie do Nyaungshwe.
Odwiedziliśmy dwa rodzaje wiosek. Pierwszy typ to wioski, w których domy wybudowane są na gruncie (ale bez połączenia z brzegiem jeziora). Pomiędzy domami można się przemieszczać pieszo korzystając ze ścieżek i mostów. Do przemieszczania się pomiędzy skupiskami domostw służą wodne kanały, które można by porównać do ulic. Drugi typ to wioski całkowicie na wodzie. Domy wybudowane są na palach zanurzonych w jeziorze. Nigdzie nie ma trwałego gruntu, więc jedynym sposobem na pożyczenie soli od sąsiadki jest skorzystanie z łodzi. Zarówno na wioskach pierwszego typu, jak i drugiego, łódź jest podstawowym wyposażeniem każdego gospodarstwa domowego. Niczym motor czy rower – choć tak naprawdę łódź na tych wioskach to coś jak „drugie nogi” każdego człowieka. Łodzie często są „garażowane” pod wiatami.
Po dopłynięciu do jednej z pracowni rzemieślniczych, w której wyrabia się wyroby ze srebra, wyruszyliśmy na eksplorację wioski. W pewnym momencie zostaliśmy zaproszeni przez jedną z miejscowych gospodyń do odwiedzenia jej domu. Był to jeden z wielu zwyczajnych, zwykłych domów. Ze względu na specyfikę miejsca (mega turystyczne) mieliśmy pewne obawy, co do zamiarów tej kobiety. Spodziewaliśmy się, że zaraz spróbuje nam coś sprzedać. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jej intencje są całkowicie bezinteresowne. Zostaliśmy poczęstowani na wejściu chińską herbatą, otrzymaliśmy do zjedzenia duże wafle ryżowe. Birmanka oprowadziła nas po swoim domu, pokazała jak wspólnie z inną, znacznie starszą kobietą, w tradycyjny sposób wyrabiają w swoim domu tkaniny. Nie padła natomiast jakakolwiek oferta zakupu. Był to dla nas pewnego rodzaju szok, że w tak ekstremalnie turystyczny miejscu, w zasadzie po sąsiedzku z główną pracownią na jeziorze Inle, którą każdego dnia tłumnie odwiedzają zagraniczni turyści, znalazła się lokalna kobieta, która po prostu zaprosiła nas bezinteresownie w gości do swojego domu. Było to dla nas coś niesamowitego. Doskonale to obrazuje, jak Birmańczycy potrafią być otwarci i przyjacielscy.
Na innej wiosce, przy sklepie z pamiątkami, spotkaliśmy kobiety z mniejszości etnicznej, zwanej popularnie „długie szyje”. Mimo, że panie są piękne i pełne kolorów, sama ich obecność nastraja raczej smutno. Dlaczego? Ponieważ prawdopodobnie nie siedzą tam dla przyjemności z własnej nieprzymuszonej woli. Mimo iż pochodzą z zupełnie innego stanu, przesiadują całe dnie przy sklepie z pamiątkami, zagadują turystów, uśmiechają się do nich, chętnie pozują i robią sobie z nimi zdjęcia. Tak naprawdę są wyłącznie turystyczną atrakcją – żywym wabikiem do sklepu z pamiątkami. Postanowiliśmy trochę z nimi porozmawiać. Dowiedzieliśmy się, że kręgi, które zakładają na szyję, stanowią w ich kulturze element dekoracyjny, podkreślenie kobiecego piękna. Taki kołnierz ze złotych kręgów jest bardzo ciężki. Trzymałem go we własnych rękach. Pierwsze kręgi są zakładane dziewczynkom w wieku 9 lat. Ostatecznie dorosła kobieta ma na szyi 24 kręgi. Coś co potocznie nazywa się „wydłużaniem szyi” jest w rzeczywistości deformacją ciała, polegającą na obniżaniu się kości obojczykowej pod wpływem dużego ciężaru złotych kręgów. Nasza całodniowa wycieczka po jeziorze Inle zakończyła się podziwianiem zachodu słońca – słońca chowającego się za okalające jezioro góry.
Paweł