Najwspanialsza przygoda autostopowa przytrafiła nam się na Borneo. Przemieszczaliśmy się wtedy przez Sarawak w kierunku Sabahu. Robiło się coraz później, więc zaczęło realnie zagrażać nam utknięcie w Brunei. Mogło być one bardzo bolesne w skutkach, ponieważ w ogóle nie byliśmy na taką ewentualność przygotowani. Z pomocą przyszło nam wówczas hinduskie małżeństwo, które oprócz tego, że zabrało nas na stopa, zaprosiło do restauracji, to jeszcze przygarnęło nas do swojego domu na noc. To wydarzenie było dla nas na tyle niesamowite i ważne, że poświęciliśmy mu cały odrębny wpis.
Gdy wsiadamy do czyjegoś samochodu zwykle jednym z pierwszych pytań jakie słyszymy jest: „Dlaczego nie weźmiecie autobusu?” lub „Dlaczego nie weźmiecie taksówki?”. Czy to nie dziwne, że kierowca zadaje takie pytanie autostopowiczowi? No właśnie. W Europie autostop jest po prostu alternatywnym środkiem transportu dla oszczędnych, jednak w Azji Południowo-Wschodniej autostop jest ideą niemal kompletnie nieznaną. Jak zatem wytłumaczyć komuś, kto zupełnie tego nie rozumie, że jedziemy autostopem, właśnie dlatego, że nie jedziemy autobusem? Szersze wyjaśnienia na ten temat są więc koniecznością. Być może nasze wywody na temat autostopu poszerzyły horyzonty poznawcze niektórych azjatyckich kierowców, ale z pewnością znajdą się i tacy, którzy bardziej utwierdzili się tylko w przekonaniu, że jesteśmy totalnymi dziwolągami. Przecież każdy białas jest bogaty, to dlaczego się oni tak katują w tym upale, maszerują z plecakami, czekają i jeszcze machają na wszystkich?
Facet skomplikował nam wtedy sprawę, ponieważ musieliśmy wymaszerować parę kilometrów z centrum miasta na wylotówkę. Nie wspominając już o tym, że zmarnowaliśmy czas i zwiększył nam się dystans do pokonania. Jakby tego było mało – później w tym samym dniu spotkało nas niemal dokładnie to samo. Jedna miła pani nie chciała nas wysadzić na rondzie, tylko zawiozła nas do centrum miasteczka na terminal autobusowy, skąd musieliśmy wędrować z powrotem do ronda. Dziś jesteśmy już trochę bardziej doświadczeni, w podobnych sytuacjach bardziej walczymy o swoje i nie dajemy się na dworce autobusowe wywozić, jednak podróż autostopowa z Gua Musang do Cameron Highlands oraz z Cameron Highlands do Kuala Lipis były tak naprawdę naszymi autostopowymi początkami i zbieraliśmy dopiero doświadczenie.
Co wynika z tej historii? Po pierwsze – większość spotkanych przez nas Azjatów nie rozumie autostopu, nie mają pojęcia co to jest ani jak to działa. Skoro nie wiedzą o co chodzi, to dlaczego się w ogóle zatrzymują? Ponieważ (i to jest moje „po drugie”) są oni chętni do niesienia pomocy, a machający pośrodku niczego obcokrajowiec jak najbardziej kwalifikuje się do osób mogących owej pomocy potrzebować. Po trzecie - Azjaci czują się odpowiedzialni za swoich pasażerów. Naszemu kierowcy Chińczykowi, podobnie jak wielu innym kierowcom po nim, nawet przez myśl by nie przeszło, by wysadzić nas gdzieś byle gdzie, z dala od cywilizacji, na jakimś skrzyżowaniu, na pustkowiu, w polu lub w lesie, gdzie nie ma ani taksówki ani autobusu.
Takie są właśnie znamiona autostopu w Azji Południowo-Wschodniej, które czasem nam znacznie podróż ułatwiają, czasem utrudniają, a czasem są po prostu źródłem zabawnych i ciekawych historii. Nie sądzę bowiem, by w Europie dla autostopowicza zatrzymał się na przykład samochód wypełniony po brzegi ludźmi. A w tej części świata się to zdarza. Co tu zrobić w sytuacji, gdy machaliśmy do kogoś ręką, ktoś się zatrzymał i cała rodzinka siedząca w ścisku wytrzeszcza teraz na nas oczy ze zdziwienia, a kierowca pyta niepewnie czy potrzebujemy pomocy? Parę razy nam się to zdarzyło. Cokolwiek się wtedy nie powie, zawsze wyjdzie się na głupka...
Ta historia bardzo dobrze pokazuje jakie podejście do autostopu mają azjatyccy kierowcy. Generalnie w Azji Południowo-Wschdniej (i to zauważyliśmy już dawno) nikt nie lubi chodzić. To nie jest zwykłe lenistwo – to ich styl życia, część kultury. Wyjście na zakupy, do pobliskiej kawiarni czy do sąsiada oznacza wpakowanie się w auto, albo przynajmniej na motor. Dlatego też, dla każdego kierowcy, z którym podróżujemy na stopa, naturalne jest, że musi nas zawieźć jak najbliżej naszego celu, najlepiej pod same drzwi (a jak nie wprost do celu, to koniecznie przynajmniej na autobus lub taksówkę). Powyższa historia doskonale wpasowuje się w tą konwencję. Przemiły facet postanowił sobie, że zabierze nas dokładnie na ulicę, którą mu podaliśmy, a wiedząc, że synek kończy zajęcia w przedszkolu, zabrał nas tam ze sobą najpierw. Akurat w tym przypadku pewnie autobusem bylibyśmy szybciej, ale czas w Azji nie liczy się tak bardzo jak chęć pomocy i niechęć do chodzenia.
Innym elementem azjatyckiej kultury jest gościnność. Wchodząc do czyjegoś samochodu stajemy się od razu czyimiś gośćmi, tak samo jakbyśmy wchodzili do czyjegoś domu. Kierowca-gospodarz jeżeli tylko ma w samochodzie coś, czym może nas poczęstować, zazwyczaj to robi. Zdarzyło nam się parę razy, że kierowcy zatrzymywali się przy przydrożnym straganie czy sklepiku żeby coś dla nas kupić – owoce, słodycze, itp. Często podczas jazdy pada poza tym pytanie będące zaproszeniem: „Czy jedliście już śniadanie/lunch/obiad?”. Kilka razy lądowaliśmy więc z naszymi kierowcami na wspólnym posiłku w restauracji lub małej jadłodajni, za który nie pozwalali nam zapłacić. Tak wspaniałej gościnności nie da się chyba opisać żadnymi słowami.
Innym razem zamierzaliśmy dojechać na stopa z Baling do miasteczka Jeniang (inna sprawa, że chyba żadne autobusy w tych rejonach nie jeżdżą, a nawet jeśli, to pewnie byśmy szybciej na piechotę zaszli, niż cokolwiek się o nich dowiedzieli). Staliśmy zatem gdzieś w polu na przystanku autobusowym. Chłopak, który się nam zatrzymał, jechał zupełnie w innym kierunku, ale postanowił, że po prostu nas do Jeniang zawiezie (około 40 km). Tak po prostu, z chęci pomocy. Wcześniej miał jednak do załatwienia parę spraw. Pojechaliśmy więc razem z nim najpierw gdzieś w zupełnie inną stronę, żeby odebrać jego mamę ze szkoły (była prawdopodobnie nauczycielką) i zawieźć ją potem do domu. Następnie (podobnie jak z panią od plaży) nie mogliśmy ominąć najciekawszej okolicznej atrakcji – wodospadu. Zaraz po dojechaniu na miejsce usiedliśmy w jadłodajni niedaleko wodospadu, żeby nasz kierowca zjadł lunch (my byliśmy już po, więc przypadły nam desery lodowe i kawa). Po odwiedzeniu wodospadu udaliśmy się do domu jego dziewczyny, żeby ją także zabrać. Przy okazji chłopak dowiedział się od nas po drodze, że z Jeniang jedziemy tego dnia jeszcze dalej do innej dużej miejscowości oddalonej o kolejne 60 km. Na krótko więc przed dojechaniem do Janieng wypalił, że on też właśnie tam jedzie (!). Na poczekaniu wymyślił, że chce tam zrobić zakupy – wiedzieliśmy, że to nieprawda. Nie chcieliśmy mu robić dodatkowego problemu i ostatecznie rozstaliśmy się w Janieng. Czy to możliwe, że tacy pomocni i przyjacielscy ludzie naprawdę istnieją?
O tym, że czasem Azjaci chcą tak bardzo nam pomóc, że aż nas okłamują, przekonaliśmy się dzień wcześniej. Chłopak, który się dla nas zatrzymał, mieszkał we wiosce niedaleko miasteczka, z którego chcieliśmy wyjechać. Gdy zatrzymał się na chwilę przy swoim domu, powiedzieliśmy mu, że wyjdziemy i złapiemy następną okazję i że to dla nas nie problem. Wymyślił więc szybko na poczekaniu, że on jedzie dalej do tej samej miejscowości co my, ponieważ ma tam coś do załatwienia w banku. Zawiózł więc nas ponad 50 km, robiąc (może to trochę brzydko nazwę) na własne życzenie za darmową taksówkę. Magda była zła, że po raz kolejny ktoś nas okłamuje, więc powiedziała chłopakowi, że ma nas wysadzić przy tym banku, do którego jedzie. Biedak nie rozumiał o co jej chodzi - jaki bank? Może to dziwne, że jesteśmy niezadowoleni jak ktoś nas specjalnie podwozi, ale czujemy się niekomfortowo, gdy ktoś aż tak bardzo się dla nas poświęca, podczas gdy równie dobrze moglibyśmy złapać na stopa kogoś, kto i tak w tym samym kierunku jedzie. Nie lubimy komuś sprawiać dodatkowych problemów. Inna sprawa, że Azjaci nie rozpatrują zawiezienia kogoś na życzenie w kategorii problemu, są raczej zadowoleni, że mogą komuś wyświadczyć przysługę. Poza tym wszyscy kierowcy myślą, że nikt inny oprócz nich się dla nas nie zatrzyma, więc ich poczucie odpowiedzialności nie pozwala im zostawić nas na pastwę reszty kierowców. Przygody te obrazują jak niesamowicie ludzie w Azji są pomocni.
Podróże autostopowe to także fantastyczna okazja do doświadczania lokalnej kultury. Wiele możemy się dowiedzieć i wiele możemy się nauczyć rozmawiając z przypadkowo spotkanymi ludźmi, którzy mniej lub bardziej świadomie wybrali nas na współtowarzyszy swojej podróży. Oczywiście jednym z pierwszych podstawowych pytań jest „skąd jesteście?”. O to zresztą pytają się wszyscy i wszędzie, nie tylko kierowcy złapani na stopa. Przebieg dalszej konwersacji uzależniony jest od naszego rozmówcy. Malajowie pytają o to, jak długo jesteśmy małżeństwem, ile mamy dzieci, dziwią się, że jeszcze ich nie mamy. Chińczycy w Malezji pytają nas o gospodarkę i ekonomię Polski, podstawowe gałęzie przemysłu, co Polska eksportuje, ile w naszym kraju się zarabia, jakie jest moje i Magdy wykształcenie. Dalej ludzie pytają jaki jest nasz zawód, jak długo jesteśmy w ich kraju, co już zwiedziliśmy, jaka jest pogoda w Polsce, jak zimno jest zimą, czy w Polsce je się ryż, a co się je, jak się nie je ryżu. Dziwią się, że w Polsce nie ma euro, że nie mówi się po angielsku i pytają, czy polski jest podobny do niemieckiego. Poza tym na przykład z muzułmanami można swobodnie rozmawiać o religii.
Czasami zatrzymują się dla nas obcokrajowcy. Trzy razy podróżowaliśmy z Pakistańczykami. Był pan z Maroko, który bardzo chciał nas przewieźć niecały kilometr, był pan Filipińczyk, który obwiózł nas po miasteczku przyfabrycznym, w którym mieszka, był też pan z Kanady, który spod samej granicy zawiózł nas do ścisłego centrum stolicy Brunei. Doskonale natomiast rozumieliśmy mężczyznę z Libii, który już spory kawał czasu mieszka w Malezji i ma ten sam problem co my – nikt nie wie nic o jego kraju, a na słowo Libia, Malezyjczycy robią tylko wielkie oczy. Mogłem zabłysnąć przed nim moją wiedzą o jego kraju, był zdumiony, że potrafię nawet dokładnie opisać wygląd i kolorystykę nowej flagi jego ojczyzny.
Na zakończenie może jeszcze jedna historia. Łapaliśmy stopa na wylotówce z Alor Setar w Malezji. Na dobrą duszę jak zwykle nie czekaliśmy zbyt długo i jak zwykle usłyszeliśmy opowieść, że w Malezji dla autostopowiczów się nikt nie zatrzymuje. Kierowca, który nas zabrał był emerytowanym pracownikiem konsulatu Malezji w Los Angeles. Na stopa chcieliśmy dojechać do oddalonej o około 20 kilometrów miejscowości Jitra, ale naszym celem w tym dniu była inna malutka miejscowość oddalone od Jitry o kolejne kilkanaście kilometrów. Kierowcy bardzo zależało, żeby zawieść nas do naszej właściwej destynacji, jednak nie miał wystarczająco dużo czasu, ponieważ gdzieś się spieszył. Po dojechaniu do centrum Jitry próbował wypytać mieszkańców o jakiś lokalny autobus, ale nie za bardzo wiedzieli oni coś na ten temat. Pojechaliśmy więc na postój taksówek. Kierowca powiedział, że zapyta taksówkarzy o autobus i kazał nam poczekać w aucie. Gdy wrócił, oznajmił nam, że dalej pojedziemy taksówką i że nie mamy się o nic martwić, ponieważ on już właśnie nam za nią zapłacił. Po pierwsze byliśmy zaskoczeni, po drugie trochę zakłopotani (nie lubimy sytuacji, gdy ktoś nam za coś płaci), a po trzecie... no cóż... jak tu nie kochać stopa w Malezji?
Autostop w Azji Południowo-Wschodniej jest kompletnie inny niż autostop w krajach kultury zachodniej. Taki wniosek jest banalny i bardzo głęboki jednocześnie. Podczas podróży autostopowych poznaliśmy wielu życzliwych, przyjacielskich i niesamowicie pomocnych ludzi. Ogrom ludzkiej dobroci nie zna granic. Wciąż nie możemy się nadziwić jak wiele tej dobroci doświadczyliśmy od innych ludzi podróżując na stopa po tej części świata.
Paweł