Pierwszym miejscem po mitycznej Shangri-Li, w którym poczuliśmy prawdziwy „powiew” niezwykłej tybetańskie krainy i zaczęliśmy poznawać lokalne zwyczaje, było miasteczko Xiangcheng. Przybywając do niego, znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Spacerując po ulicach, z ogromnym zdziwieniem przyglądaliśmy się ludziom w kolorowych strojach. Odwiedziliśmy plac w centrum miasta, gdzie znajdują się rzędy tybetańskich młynków modlitewnych, pierwszy raz widzieliśmy z bliska domy, bardzo różniące się od wszystkich, które spotykaliśmy w innych miejscach w Chinach, czy wreszcie spróbowaliśmy tradycyjnych potraw.
Będąc w Xiancheng powędrowaliśmy za miasto, w kierunku największego w okolicy buddyjskiego klasztoru. Gdy tylko wyszliśmy poza miejskie zabudowania, naszym oczom ukazały się zieleniące się pagórki, w oddali wyższe góry, a w rozciągającej się tuż za miasteczkiem szerokiej dolinie, z polami uprawnymi przy samej rzece, tradycyjne domy. W tym regionie są to zazwyczaj masywne bryły w białym kolorze z płaskimi dachami. Buduje się je z kamieni, gliny i drewna. Część dachu stanowi czasami balkon, na którym zawieszane są tybetańskie flagi. Bardzo charakterystyczne są ściany nachylone do wewnątrz, które tworzą kształt trapezu. Ma to na celu zabezpieczenie przed częstymi trzęsieniami ziemi w górskich rejonach.
Tybetańczycy są niezwykle życzliwi i gościnni. Mieliśmy wielkie szczęście i mogliśmy się o tym przekonać w kolejnym mieście, do którego dotarliśmy. Będąc w Garze, wybraliśmy się na wyprawę do świątyń, które były położone nieopodal za miastem, na zielonych wzgórzach. Miejsce, do którego dotarliśmy, było jak z bajki. Wszędzie wokół nas zielone pagórki, a w oddali wysokie, wiecznie ośnieżone szczyty.
W drodze między jedną, a drugą, położoną wyżej, świątynią, spostrzegliśmy dużą grupę biesiadujących Tybetańczyków. Gdy tylko nas zauważyli, zaczęli machać do nas, abyśmy podeszli. Tak rozpoczęła się nasza wspaniała przygoda doświadczania lokalnej kultury. Kolejne kilka godzin spędziliśmy razem z nimi. Bardzo żałowaliśmy, że nie mogliśmy z nikim porozmawiać po angielsku. Jednak mimo bariery językowej, wszyscy byli nami żywo zainteresowani, traktowali nas po przyjacielsku i ze wspaniałą gościnnością.
Szczególnie interesującym elementem kuchni była tybetańska herbata z masłem, którą mieliśmy okazję próbować w kilku różnych miejscach. Jest ona uważana za narodowy napój Tybetańczyków. Tradycyjnie herbatę miksuje się z masłem z jaczego mleka i dodaje sól. Dzięki zawartości masła jest ona napojem bardzo kalorycznym i rozgrzewającym w surowym, górskim klimacie.
Najlepsze krajobrazowo doświadczenia naszej podróży po Tybecie miały miejsce podczas przemieszczania się z jednego miejsca do drugiego. Całą naszą trasę przez Tybet pokonaliśmy autostopem. Tamtejsze drogi nie są ruchliwe, w porównaniu do innych miejsc w Chinach, można by rzec, że są puste. Z tego powodu na autostopowe okazje czekaliśmy nieraz bardzo długo. Często staliśmy zupełnie sami na drodze i mogliśmy rozkoszować się krajobrazami.
Magda