Podróżowanie pociągiem nocą ma tę zaletę, że wędrówkę można rozpocząć już z samego rana. Jednak, aby maszerować potem cały dzień, czasem jedna kawa o poranku nie wystarczy. W związku z okresem wakacyjnym i sierpniowym „długim weekendem” nasz pociąg, stosownie do okoliczności, był zatłoczony. Siedzieliśmy ściśnięci jak sardynki w puszce. Oprócz mnie – mogącej zasnąć naprawdę w każdych warunkach, pozostali uczestnicy wyprawy raczej za dużo tamtej nocy nie pospali. Zatem wspomniana przed chwilą poranna kawa była jak najbardziej wskazana.
Z Poznania przyjechaliśmy pociągiem do Nowego Targu. Stamtąd złapaliśmy autobus do Szczawnicy, a następnie busa do Jaworek. Właśnie we wsi Jaworki rozpoczynaliśmy naszą wędrówkę szlakiem prowadzącym przez Wąwóz Homole. Trasa już od samego początku była atrakcyjna. Ściany wąwozu zbudowane są z urokliwych, białych skałek wapiennych, a przy szlaku płynie potok. Droga była wąska, prowadziła często po drewnianych kładkach i metalowych mostkach.
Było już popołudnie, dlatego większość turystów schodziła ze szlaku kierując się do wyjścia. Jako jedni z nielicznych szliśmy w przeciwnym kierunku. Stopniowo ilość osób na szlaku malała. Po przejściu wąwozu, w Dubantowskiej Dolinie, na niewielkiej łączce, gdzie znajdują się stoły i ławy, gromadziło się wielu turystów odpoczywających i zbierających się w drogę powrotną. Planując nocleg dalej na trasie, podążaliśmy w górę, kierując się na szczyt Wysoka. Droga na wierzchołek początkowo biegła lasem, a dalej stromym zboczem po metalowych schodach. Wysoka jest najwyższym szczytem całych Pienin, znajduje się tam punkt widokowy. Niestety, w związku z tym, że niebo było już bardzo zachmurzone, nie mogliśmy podziwiać ze szczytu panoramicznych widoków.
Idąc dalej niebieskim szlakiem zmierzaliśmy do Schroniska pod Durbaszką. Pogoda w ciągu dnia bardzo się zmieniła: od słonecznej o poranku, poprzez powoli nachodzące zewsząd chmury w ciągu dnia, aż po regularny deszcz, gdy dochodziliśmy do schroniska. Szczęśliwie, podczas największego deszczu, byliśmy już wewnątrz. Za symboliczną opłatę 10 zł dostaliśmy miejsca na materacach na poddaszu. Po zdjęciu butów i plecaków mogliśmy wygrzać się i wysuszyć w sali kominkowej. Po dołożeniu drewna atmosfera zrobiła się przytulna. Gdy przestało trochę padać mogliśmy także wyjść posiedzieć na zewnątrz w drewnianej altanie. Napiliśmy się też ciepłego barszczu. Stało się już tradycją, że na wszystkie wspólne wyjazdy w góry, nasza przyjaciółka Monika zabiera barszczyk.
Byliśmy miło zaskoczeni, gdy kolejnego poranka po wieczornym deszczu nie było na niebie już śladu. Po wyjściu ze schroniska, ukazały się nam sielankowe widoki – zielone trawiaste wzgórza, a w oddali zalesione szczyty. Z samego rana wyruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem pod górę. Po drodze mogliśmy do woli napatrzeć się na Masyw Trzech Koron, w stronę którego wędrowaliśmy. Najpierw majaczący w oddali, a stopniowo widoczny coraz wyraźniej, był cały czas przed nami. Znikał jedynie momentami za drzewami.
Wyruszyliśmy w dalszą drogę z samego rana. Szlak prowadził głównie lasem. Zamast kierować się prosto na szczyt, nadłożyliśmy jeszcze trochę drogi i poszliśmy zobaczyć ruiny Zamku Pieniny, pod wierzchołkiem Zamkowej Góry.
Na sam szczyt Masywu Trzech Koron – Okrąglicę (982 m n.p.m.), prowadzą schody. Znajduje się tam niewielka metalowa platforma widokowa. Mieliśmy sporo szczęścia. Dzięki temu, że wyruszyliśmy wcześnie rano, byliśmy na szczycie przed dziewiątą. Zdążyliśmy tym samym nacieszyć oczy rozległą panoramą z trochę zachmurzonymi w oddali Tatrami.
Magda