Planując podróż już trochę dalej, choćby na inny kontynent, taka beztroskość umiera śmiercią naturalną. Przekraczanie granic staje się znacznie bardziej kłopotliwe. I kosztowniejsze. Wiele państwa świata utrudnia bowiem obywatelom Europy wjazd na swoje terytorium i pobiera swoisty haracz. Żeby wjechać do innego kraju trzeba wówczas wykazać się posiadaniem papierka ze stempelkiem, który w sposób dla celnika wiarygodny, dokumentuje poddanie się przez przybysza haraczowej egzekucji i spełnienie przez niego szeregu innych, często absurdalnych, wymagań. Wspomniany haracz został okraszony błyskotliwą nazwą, opłata konsularna, natomiast papierek ze stempelkiem to nic innego jak po prostu wiza.
My również planując swoją podróż musieliśmy zwrócić uwagę na fakt posiadania wiz. Niektóre kraje umożliwiają ruch bezwizowy na określoną ilość dni (np. Tajlandia, Malezja), wjeżdżając do innych państw wizę można uzyskać na granicy (np. Kambodża, Laos). Kluczową jednak kwestią pozostają te kraje, do których bez wizy wyrobionej wcześniej nie istnieje możliwość wjazdu (np. Rosja, Chiny, Wietnam). Podczas planowania trasy swojej podróży aspekt wizowy i opłaty konsularne stają się niezwykle istotne. Istotne na tyle, że mogą całkowicie zdeformować wykreowany wcześniej plan. Do jego totalnego storpedowania włącznie.
My początkowo planowaliśmy podróżować do Pekinu koleją transsyberyjską przez Rosję i transmongolską przez Mongolię, by ze stolicy Chin skierować swe kroki do krajów Azji Południowo-Wschodniej. Wiązało się to z wyrobieniem w Polsce wiz do Rosji, Chin, Mongolii i Wietnamu. Cztery opłaty konsularne, pomnożone przez dwie osoby, równa się spory wydatek już na starcie. Z tego powodu postanowiliśmy zrezygnować z przejazdu przez Krainę Czyngis Chana i znaleźć rozwiązanie wkroczenia do Państwa Środka bezpośrednio z Federacji Rosyjskiej. Najkrótsza opcja wiedzie trasą kolei transmandżurskiej z przejściem granicznym w Zabajkalsku. Swoją drogą opłaty konsularne do Mongolii były najwyższe spośród tych czterech państw. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie przeznaczyć tę kasę na pociągi w Chinach, czy noclegi w Tajlandii, niż płacić za wstęp na teren Mongolii.
Podjęliśmy wyzwanie i wizy rosyjskie zdecydowaliśmy się wyrabiać samodzielnie w Konsulacie Generalnym Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Nie taki ruski diabeł straszny jak go malują. Wystarczy dobrze uzbroić się w całkowite i dokładne przeczytanie procedury ubiegania się o wizę, by ze spokojem móc ukończyć misję sukcesem. Wymagane było ubezpieczenie kosztów leczenia na terenie Rosji, które udało nam się nabyć. Uwaga, absurd numer jeden. Wymagana była także umowa z biurem podróży, które organizuje nasz wyjazd. Wszak nie jesteśmy ani biznesmenami, ani nie jedziemy się do Rosji uczyć, ani nie mamy tam rodziny, ani nie jesteśmy kierowcą tira, więc oczywistą oczywistością jest, że ubiegamy się o wizę turystyczną. No a skoro będzie to pobyt turystyczny to po prostu musi być biuro podróży i umowa z tym biurem. Koniec kropka. Ruskije urzędnicy konsularni nie wpadli na pomysł, że ktoś może organizować wyjazd turystyczny/podróżniczy indywidualnie z pominięciem drobnego szczegółu jakim jest biuro podróży. Wymiana mailowa z urzędnikiem w tej sprawie była krótka i treściwa, wyglądała mniej więcej tak:
P: Jestem turystą indywidualnym, będę jechał koleją transsyberyjską, bilety kupuję sam, wszystko załatwiam sam, bez biura podróży. Co zrobić z punktem X, dot. wymaganej umowy z biurem podróży żeby dostać wizę?
U: Musi być umowa z biurem, które organizuje Pańską podróż.
P: OK, rozumiem, ale jak napisałem, nie korzystam z usług biura podróży, tylko będę podróżował indywidualnie i nie będę miał takiej umowy. Co zatem zrobić?
U: Musi sobie Pan załatwić.
Ot takie, skądinąd naturalne przecież, podejście. Nie ma? To trzeba załatwić. Oczywiście jest to nic innego jak zwykła pożywka dla pośredników, którzy zarabiają na wystawianiu fikcyjnych umów świadczenia usług turystycznych, a zwykły Kowalski, choć trochę bardziej samodzielny, jest na nie skazany. Taka fikcyjna umowa w słownictwie "fachowym" to: voucher turystyczny. Ten wymagany dokument również udało nam się nabyć. Do ubezpieczenia i vouchera należało dołożyć jeszcze wniosek, zdjęcia i oczywiście ważny paszport. Sama wizyta w konsulacie do najprzyjemniejszych nie należała, było to coś na wzór rosyjskiej wojskowej musztry, ale udało się. Po tygodniu oczekiwania, wymarzone wizy lśniły się na kartach naszych paszportów
Jeszcze ciekawiej było z wizami do Chińskiej Republiki Ludowej. Jedynym polskim miastem, w którym można wyrabiać wizy do Chin, jest Warszawa. Kierując się zasadami racjonalnego gospodarowania zasobami, zdecydowaliśmy się skorzystać z usług biura pośrednictwa wizowego. Koszt takiej usługi wyniósł 50 zł od wizy. Było to o wiele tańsze i wygodniejsze rozwiązanie, niż podróż pociągiem do Warszawy i powrót, a potem znów jazda po odbiór. Do tego dodatkowy koszt, jakim byłoby wzięcie urlopu z pracy. Biuro pośrednictwa w takiej sytuacji zdecydowanie wypada najkorzystniej.
Do ubiegania się o chińska wizę wymagane są następujące dokumenty: paszport, zdjęcie, wniosek - ok. Uwaga, absurd numer dwa. Do tego trzeba dołożyć bilety lotnicze w obie strony lub potwierdzenie rezerwacji takich biletów. No super. A co jeśli, ktoś planuje wjechać do Chin i wyjechać z tego kraju drogą lądową? Trzeba zastosować sprawdzone rozwiązanie rutynowo-standardowe. Czyli przedłożyć fikcyjne potwierdzenie rezerwacji biletów lotniczych. Biuro pośrednictwa wymagało takiego dokumentu od nas, to im wysłaliśmy. Wylot z Warszawy do Pekinu jakimiś liniami lotniczymi za astronomiczną kwotę. Jedyne co było według mnie bardzo ważne na moim fantazyjnym bilecie lotniczym to daty przylotu i wylotu - żeby pokrywały się z tymi na wniosku wizowym. Biuro pośrednictwa wizowego rekomendowało ubieganie się o wizy turystyczne dwukrotnego wjazdu, na 90 dni każdy wjazd. OK, daty się zgadzają. Rach, ciach, wysłane, poszło, przyjęli.
Nie chcieliśmy spędzać 90 dni w Chinach, ale tak sobie zaplanowaliśmy podroż przez Rosję (kupiliśmy bilety) i daty kolejnej wizy do Wietnamu, żeby spędzić w Państwie Środka około 45 dni. Pośrednik rekomendował 90 dni, to tyle wpisaliśmy i spokojnie czekaliśmy na nasze chińskie wizy. Przyszły. Wietnamskie są, ok. Chińskie są, ok. Ale moment! Coś tu nie gra!
No tak! Przecież oczywiste było, że coś musiało pójść źle. Bilety na rosyjską kolej do samej granicy kupione, wizy wietnamskie na grudzień wbite, jak byk musimy posiedzieć w Chinach ponad 40 dni, a tu chiński konsul pokrzyżował nam plany. Magda zauważyła, że dostała wizę na 30 dni. Oto chińska logika! Paszporty idealnie takie same, z taką samą historią wizową, wyrobione nawet w tych samych datach, wnioski wizowe idealnie takie same (nawet pismo to samo, bo Magda wypełniała oba), a Chińczyk wkleja różne wizy. To po co jeszcze chcieli te bilety lotnicze starannie wypełnione z datami na 90 dni, skoro szastają sobie długością pobytu w ich kraju bez żadnego powodu? Oto absurd numer trzy. I bądź tu mądry. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdyby ktoś autentycznie kupił te bilety lotnicze za dziesięć tysięcy złotych i miał taki problem jak my.
Pośrednik oczywiście robotę wykonał, wizy załatwił. Na maila z prośbą o pomoc odpowiedział, że generalnie go to nie obchodzi i że to konsul decyduje o ilości dni na wizie, według własnego uznania. Dopiero po ostrzejszej reakcji z mojej strony zgodzili się pójść raz jeszcze z naszymi paszportami do konsulatu i wyjaśnić sytuację. Final sprawy był taki, że ostatecznie wiza w Magdy paszporcie została zmieniona, ale stresu trochę się najedliśmy. Już planowaliśmy zmianę naszej trasy. Pośrednik na koniec oczywiście nie szczędził sobie pochwal i podkreślał, że to tylko dzięki ich znajomościom w konsulacie udało się coś takiego odkręcić.
Planowanie podróży samo w sobie może być bardzo interesującą przygodą. Czasem trzeba pogodzić się z występującymi po drodze absurdami, czy paradoksami i stosować "standardowe rozwiązania niekonwencjonalne". Samo to, że przepuścili nas przez granicę droga lądową do Chin, mimo że wizę można uzyskać tylko okazując bilety lotnicze, obrazuje jak śmieszne i oderwane od rzeczywistości są niektóre przepisy. I jak ostatecznie egzekwowane. Bez biletów lotniczych wizy nie można dostać, ale można wjechać do kraju na tej wizie autobusem lub pociągiem. Zakrawa pod absurd numer cztery, ale ok. Na pewno niejedno w Azji nas jeszcze zdziwi i na pewno niejedno jeszcze wyda się absurdalne. Takie uroki podróży.
Paweł