Pierwszy raz Mekong zobaczyliśmy w stolicy Kambodży - Phnom Penh. Drugie podczas naszej podróży spotkanie z tą rzeką miało miejsce w malutkiej tajlandzkiej miejscowości o nazwie Chiang Khong, do której dojechaliśmy bezpośrednio z Chiang Mai. Po drugiej stronie Mekongu, na przeciwnym jego brzegu, leży już inne państwo – Laos. Żeby się do niego dostać musieliśmy przeprawić się na drugą stronę tej szerokiej rzeki.
Żegnający nas celnicy tajlandzcy, byli o wiele milsi od tych, którzy nas witali dwa tygodnie wcześniej. Przybijając w paszporcie pieczęć na „do widzenia” uśmiechali się szeroko, a ten obsługujący Magdę nawet pozwolił sobie na dowcip: „You are Polish, I’m Policeman, ha ha ha” („Ty jesteś Polką, ja jestem Policjantem, ha ha ha”). Przypuszczam, że celnikowi chodziło o policjanta, gdyż równie dobrze mógł powiedzieć: „Polishman” („polski człowiek”). Sądzę jednak, że z racji munduru chodziło mu raczej o „Policjanta” i niesamowicie przezabawny fakt, że słowa Polska i Policjant zaczynają się na te same trzy litery. Ha ha ha!
Udaliśmy się następnie w kierunku dużego promu, na który wyjeżdżały samochody osobowe i ciężarowe, gdyż myśleliśmy, że to nim należy się przetransportować. Jednak facet obsługujący ten prom wygonił nas na łodzie pasażerskie. Zostawiliśmy więc za sobą północną Tajlandię i przepłynęliśmy na drugą stronę Mekongu łodzią, którą dopisujemy jako kolejny środek transportu w naszej podróży po Azji.
Zacumowaliśmy, wysiadka i witaj Laosie. Pierwsze kroki musieliśmy skierować do okienka od wyrabiania wiz. Kraje na cenniku wizowym posegregowane były na określone terytoria - według geografii laotańskiej nasz kraj zalicza się do państw Europy Wschodniej. Koszt wizy turystycznej na 30 dni dla obywatela Polski to 30 USD. Mimo iż celnicy pracują tam do godziny 18:00, to od 16:00 naliczają sobie dodatkowe opłaty za nadgodziny. My dotarliśmy tam krótko przed tą właśnie podwyżkową godziną, więc musieliśmy spieszyć się z wypełnianiem wniosków wizowych. Złożyliśmy je przed 16:00, jednak po odbiór paszportów zostaliśmy zawołani o 16:01, co oczywiście poskutkowało koniecznością zapłacenia „ociągającym się” urzędnikom za nadgodziny po 1 USD za każdą wizę. Tak czy owak, wizy i pieczątki zawitały do naszych paszportów, mogliśmy zatem już legalnie wkroczyć na laotańską ziemię.
Laos powitaliśmy w miasteczku Huay Xai, stolicy prowincji Bokeo. Było już za późno by ruszać dalej, więc zatrzymaliśmy się tam na jedną noc. Wieczorem mogliśmy spoglądać na Tajlandię po drugiej stronie Mekongu i zachodzące nad jej horyzontem słońce. Następnego dnia wyruszyliśmy lokalnym autobusem na północny-wschód do otoczonej górami laotańskiej miejscowości Luang Namtha.
Paweł