
Zaczęliśmy pakować plecaki. Zawsze, nawet gdy wypakowywaliśmy z nich wiele rzeczy, potrafiliśmy spakować się w mniej niż 5 minut. Każda rzecz miała swoje miejsce. Wszystko układało się jak puzzle: buty trekkingowe i polar na dnie, apteczka, deszczak, odzież, a na górze ręczniki. Tylko Paweł zazwyczaj denerwował się, że do ostatniej chwili przez zamykaniem jego plecaka, używaliśmy komputera i to zakłócało mu całe ułożenie. Tym razem było jednak inaczej. Tym ostatnim razem, pakowanie zajęło nam o wiele więcej czasu niż zwykle. Wyjęliśmy polary. Wyjęliśmy długie spodnie. Wyjęliśmy buty trekingowe. Okazało się, że nasze plecaki zostały prawie puste. Miejsce ciepłych rzeczy zastąpiły indyjskie przyprawy i herbaty.

Pożegnaliśmy się z naszym ostatnim Couchsurferem i wyruszyliśmy pieszo z plecakami w drogę. Zjedliśmy ostatni posiłek w ulicznej jadłodajni i złapaliśmy tuk-tuka na lotnisko. Mieliśmy wylot o godzinie czwartej rano, a odprawa zaczynała się około drugiej. Czekała nas zatem kolejna noc na lotnisku. Ostatnia.
Nasz samolot wystartował punktualnie. Spojrzałam ostatni raz na Indie, które zostawialiśmy za sobą. Pomyślałam o wszystkich innych przejściach granicznych, które przekraczaliśmy. To było ostatnie. Tak... wracamy do domu.
Lecieliśmy do Doha, stolicy Kataru, gdzie mieliśmy przesiadkę na lot do Berlina. Z okien samolotu widzieliśmy oświetloną wschodzącym słońcem pustynię, która otaczała stolicę Kataru. Na lotnisku między pasami startowymi zamiast trawy, był tylko jasnożółty piasek. Byliśmy zmęczeni po nieprzespanej nocy, do tego nasze organizmy zaczynały odczuwać zmęczenie przez kilkugodzinną zmianę czasu. Jednak emocje nie pozwoliły nam za dużo pospać w czasie podróży. Jesteśmy już niedaleko – myślałam. Gdy wylądujemy w Berlinie, zostanie przed nami tylko około 250 kilometrów. Czy to możliwe, że będziemy już tak blisko?

Ostatnie półtora kilometra, które zostało nam do dworca autobusowego, przeszliśmy pieszo. To był nasz ostatni marsz z plecakami, nasze ostatnie „drałowactwo”. Szliśmy powoli, z każdym krokiem zbliżając się do końca naszej drogi. Wdychaliśmy zamrażające gardło powietrze. Sprawdzając wcześniej prognozę pogody, wiedzieliśmy, że w Berlinie będzie „aż” 10 stopni w ciągu dnia i oczywiście, jak na grudzień przystało, bez śniegu. Jednak wraz z zachodzącym powoli przed godziną szesnastą słońcem, zrobiło się znacznie chłodniej. Idąc jedynie w polarach, było nam zdecydowanie za zimno.
Miałam uczucie, że nasze tempo było znacznie wolniejsze, niż pozostałych przechodniów. Wszyscy się spieszyli. Nie było to jednak istotne. Chodniki były prawie puste. Czytaliśmy nazwy szyldów na sklepach: była księgarnia, cukiernia, bar z kuchnią azjatycką. Patrzyliśmy na ludzi siedzących za szybą w kawiarence. W tym samym momencie zaśmialiśmy się, patrząc przed jednym ze sklepów na tańczącego w rytm świątecznej muzyki, sztucznego świętego Mikołaja. Z daleka zobaczyliśmy dworzec autobusowy. Stąd mieliśmy wyruszyć autobusem do miejsca, w którym nasza podróż się zaczęła. Wyruszyliśmy do Poznania, gdzie z transparentem czekali na nas rodzice i rodzeństwo.
Siedząc miesiąc później w ciepłym, przytulnym pokoju i patrząc na padający za oknem śnieg, znów przypominam sobie dzień powrotu do Polski. Wróciliśmy tu, gdzie spędziliśmy większość naszego życia i skąd nigdy dotąd na tak długo nie wyjeżdżaliśmy. To prawda, że czasem trzeba coś stracić, aby to naprawdę docenić. Chyba nigdy wcześniej nie ucieszyliśmy się tak bardzo na smak chleba z masłem, za którym tak tęskniliśmy. Po takiej nieobecności, każdy zapomniany już trochę smak i każda znów zobaczona rzecz lub zauważona zmiana, cieszyły nas jak nigdy wcześniej. Była pierwsza zupa pomidorowa, pierwsza sałatka jarzynowa, pierwsze pierogi. Cały czas mamy jakiś kolejny „pierwszy raz” idąc w jakieś miejsce, spotykając się z kimś lub jedząc jakąś potrawę.
Podczas tej podróży przekroczyliśmy wiele granic. Oprócz granic państw, wiele razy przekroczyliśmy także granicę naszej własnej wyobraźni. Pobiliśmy także nasze osobiste rekordy. Oprócz tych oczywistych, dotyczących kilometrów czy ilości godzin spędzanych w środkach transportu, są także inne mniej oczywiste. Pierwszy i najbardziej zapamiętany to ilość zjedzonego ryżu. Z pełnym przekonaniem mogę przyznać, że przez całe moje dotychczasowe życie nie zjadłam tyle ryżu, ile w zeszłym roku. Kontynuując rekordy kulinarne, dla przeciwwagi, to był nasz najdłuższy czas w życiu, gdy nie jedliśmy chleba. Nie wspominam nawet o wędlinach czy żółtym serze, bo za tym także się stęskniliśmy. Kolejny rekord to najdłuższy okres w życiu bez skarpetek. Jako tymczasową pamiątkę mamy opalone na stopach (a właściwie nieopalone) białe paski od sandałów. Był to też najdłuższy czas w życiu bez chodzenia do fryzjera. Moją nową profesją w czasie podróży stało się strzyżenie Pawła, a opowieść o pierwszych strzyżeniach nożyczkami do paznokci stała się już prawie kultowa. Znalazłyby się także inne, jak najdłuższy czas nieużywania tuszu do rzęs (Magda) czy największa ilość przegapionych meczy piłki nożnej (Paweł). Podczas dyskusji stwierdziliśmy także zgodnie, że w czasie podróży ustanowiliśmy także nasz życiowy rekord największej liczby godzin poświęconych na czekanie (ach ci Azjaci!).
Spośród wielu różnych pytań, które usłyszeliśmy po naszym powrocie, tylko jedna osoba zapytała, jak dawaliśmy sobie radę, będąc ze sobą przez 24 godziny na dobę. Czy ktokolwiek z Was był z kimś bezustannie przez ponad rok? Bez przerwy, cały czas. To była dla nas prawdziwa próba wytrwałości.
Przez ostatnie czternaście i pół miesiąca przeżyliśmy największą przygodę naszego życia. Przeżyliśmy ją wspólnie, będąc ze sobą każdego dnia. Cały czas razem. Śmialiśmy się razem, kłóciliśmy się, pomagaliśmy sobie w chorobie, podnosiliśmy się na duchu, gdy bywało ciężko, Paweł łapał stopa, gdy ja byłam zrezygnowana, ja wykłócałam się z innymi, gdy Paweł miał już dosyć. Razem zastanawialiśmy się co zrobić, gdy nie mieliśmy gdzie spać, razem planowaliśmy, razem ponosiliśmy ryzyko, podejmując czasem trudne decyzje. Byliśmy razem. Wszystko to przeżyliśmy razem. Wszystko co opowiedzieliśmy i jeszcze opowiemy, dla innych będzie tylko opowieścią, ale dla nas będą to wspomnienia tego, co razem przeżyliśmy naprawdę.
Magda
Dziękujemy za wiele ciepłych słów oraz za wsparcie duchowe od osób, które znamy, a także od osób, które poznaliśmy wirtualnie, właśnie dzięki tej podróży.
Chcielibyśmy w tym miejscu podziękować także sobie wzajemnie za wsparcie w każdej trudnej sytuacji, za pozytywne nastawienie oraz za odwagę, gdyż żadne z nas nie wyruszyłoby w tą podróż bez siebie nawzajem.
Magda, Paweł