Polski system edukacji szkolnej nie uwzględnia historii Kambodży, jak zresztą całej Azji Południowo-Wschodniej, w swoich programach nauczania. Dlatego Polacy o tym kraju wiedzą niewiele. Niektórzy skojarzą ją może z Angkor Wat i z tym, że leży w Azji. Jednak nazwa stolicy, flaga, czy fakty z historii tego kraju to już totalna egzotyka. A szkoda, bo kraje z tego rejonu posiadają bogatą, bardzo interesującą i niestety także krwawą historię.
Kambodżanie przez ostatnie 150 lat wycierpieli wiele. Najpierw żyli niemal sto lat pod protektoratem francuskich kolonizatorów (z krótką 5-letnią przerwą na okupację japońską i tajlandzką), a potem musieli przetrwać rządy reżimu Czerwonych Khmerów, na czele których stał owiany złą sławę Pol Pot. Po przejęciu rządów w latach siedemdziesiątych XX wieku, odradzające się wówczas po latach kolonizacji państwo, doprowadzili do totalnej ruiny. Szacuje się, że wymordowali wówczas jedną czwartą ludności całego kraju. Ich rządy określa się jako najbardziej skrajny totalitaryzm w historii świata. Główna idea zakładała zawrócenie państwa w stronę wyłącznie rolnictwa i kontrolowania każdego aspektu życia obywateli. Praca niewolnicza, tortury, masowe egzekucje i przypadki ludobójstwa były na porządku dziennym. Dopiero w roku 1979 wkroczenie armii wietnamskiej, która wsparła antypolpotowskie powstanie, zakończyło toczący się koszmar. Jednak 4 lata rządów reżimu Czerwonych Khmerów doprowadziły kraj na skraj nędzy.
Dziś Kambodża to kraj biedy, około jedna trzecia ludności żyje za mniej niż jednego dolara dziennie. Powszechny, choć oczywiście głównie poza miastami, jest brak dostępu do bieżącej wody i prądu. Wiele ludzi trafia do szpitala z objawami zatrucia wodą. Do tego szerząca się korupcja na szczeblach państwowych nie polepsza sytuacji. Płacić trzeba nauczycielom w publicznych szkołach, żeby nie ignorowali ucznia, płacić trzeba policjantom, za każdym razem gdy zatrzymają pojazd. Odbywa się to jawnie, nieraz widzieliśmy jak busiarz wyciąga przez okno pieniądze, wręczając policjantowi łapówkę, nawet się nie zatrzymując. Olbrzymim problemem jest żebractwo i prostytucja, także wśród dzieci. Czasem rodzice sami sprzedają swoje pociechy do uprawiania nierządu. Nawet w stolicy nie istnieje system komunikacji publicznej, drogi w kraju są w fatalnym stanie, a tylko kilka dróg krajowych ma utwardzoną nawierzchnię. Aktualnie nie funkcjonują też żadne pociągi pasażerskie.
Przyjazd do Kambodży wymagał od nas specjalnego przygotowania w sferze mentalnej. Trzeba było odrobić lekcje z historii i zgromadzić wiedzę o aktualnej sytuacji w kraju. Jeżeli nie jest się turystą, który albo tydzień leży na kambodżańskiej plaży, albo przyjechał popatrzeć sobie tylko na Angkor Wat, to Kambodża wymaga takich przygotowań. Głębsze poznawanie i przeżywanie tego kraju oraz jego kultury nie jest dla ignorantów i osób o słabej psychice.
Nasza przygoda z tym krajem zaczęła się w autobusie jadącym do stolicy z wietnamskiego Ho Chi Minh City. Wiza turystyczna kosztuje 20 USD (dolar amerykański jest obok kambodżańskiego riela normalnie i powszechnie funkcjonującą walutą w całym kraju) i można ją kupić na przejściu granicznym. Wiedzieliśmy o tym jeszcze przed przyjazdem. Pilot w autobusie, którym jechaliśmy, wypytywał wszystkich pasażerów, czy posiadają kambodżańskie wizy. Od tych, którzy ich nie mieli, zbierał paszporty, żeby grupowo uzyskać wizy na granicy. Pobierał za to opłatę w wysokości 25 USD. Byliśmy jedynymi, którzy nie zgodzili się na takie rozwiązanie, gdyż wiedzieliśmy, że samodzielnie też możemy to zrobić. Nie daliśmy się mu przekonać mimo gróźb, że będą kolejki, że będzie to trwać bardzo długo i że autobus na nas nie poczeka. Duża w tym zasługa Magdy, która odważnie postawiła się facetowi. Ostatecznie zaoszczędziliśmy 10 USD i wyrobiliśmy wizy bez żadnych problemów i kolejek - wszystko poszło gładko, a pilot autobusu jeszcze się o dziwo i tak bardzo o nas troszczył, mimo że nie daliśmy mu zarobić.
Dojechaliśmy do Phnom Penh – największego miasta Kambodży. W stolicy zwiedziliśmy świątynię buddyjską Wat Phnom, zamknięty dla ruchu pasażerskiego dworzec kolejowy, Central Market (główna hala targowa) i Muzeum Narodowe. Widzieliśmy także Pałac Królewski, ujście rzeki Tonle Sap do Mekongu i spacerowaliśmy urokliwym nadrzecznym deptakiem (Sisowath Quay). Trafiliśmy akurat na czas żałoby po zmarłym królu Norodomie Sihanouku, więc miasto przyzdobione było mnóstwem jego obrazów z czarnymi wstęgami. A na nocnym targu, całkiem przypadkowo, spotkaliśmy parę Argentyńczyków, z którymi wspólnie witaliśmy Nowy Rok w Wietnamie.
Choć niemal każda żyjąca obecnie w Kambodży rodzina straciła kogoś bliskiego podczas rządów Czerwonych Khmerów, to wydaje się, że młode społeczeństwo stara się nie myśleć już o tych strasznych czasach. Stolica, choć bardzo powoli, widać, że się rozwija - w mieście stoją już dwa nowoczesne wieżowce. Natomiast zagraniczne instytucje finansują odbudowę zdewastowanych lini kolejowych. Nie zmienia to jednak faktu, że Kambodża pozostaje jednym z najbiedniejszych krajów świata, a podróżowanie po kraju jest trudne, nie tylko fizycznie. I pomyśleć, że przodkowie obecnych mieszkańców Kambodży, która zalicza się dziś do krajów Czwartego Świata, wznieśli Angkor – wspaniałe, bogate i największe wówczas miasto na Ziemi.
Paweł