Dzień, w którym przybyliśmy do Meiktili, zdecydowanie nie należał do przyjemnych. Naszą podróż rozpoczęliśmy w zatłoczonym i chaotycznym Mandalay. Mieliśmy jechać autobusem, który był pick-upem zaaranżowanym do przewożenia ludzi. Są one skonstruowane tak, że po obu stronach przymocowane są ławki dla pasażerów. Autobus nie odjeżdża o określonej godzinie, tylko, gdy jest pełen. Pełen to znaczy: pasażerowie na ławkach, pasażerowie siedzący na podłodze pomiędzy ławkami, kilku kolejnych na otwartej klapie bagażnika oraz... na dachu. Gdy nasz pick-up wyruszał był już bardzo przeładowany, albo ujmując to właściwie - był pełen. Gdy wsiadaliśmy, Paweł martwił się, że się nie zmieści. Zmieścił się i Paweł i jeszcze kilka kolejnych osób, które wsiadły za nim. Potem w trakcie drogi jeszcze więcej pasażerów dołączało się, stojąc na skraju pojazdu i trzymając się jedynie poręczy.
Mnich Uvi, zaprowadził nas do swojego klasztoru. Zostawiliśmy tam swoje rzeczy i po chwili odpoczynku, wyszliśmy zwiedzać razem najbliższe świątynie. Był to szczególny wieczór, pierwszy dzień jednego z najważniejszych świąt buddyjskich w ciągu całego roku – festiwal światła. Tego i kolejnego wieczoru obserwowaliśmy jak ludzie celebrują to święto. Widzieliśmy tłumy odwiedzające świątynię na wodzie. Pagody oświetlone były setkami świeczek. Przy dźwiękach bębnów ludzie gromadzili się przy świątyniach, zapalali światła i modlili się.
Będąc w Meiktili dowiedzieliśmy się również, że w marcu tego roku, w mieście miały miejsce walki pomiędzy muzułmanami i buddystami. Nie mogłam w to uwierzyć, gdy w tak spokojnym miasteczku, widziałam spalone domy i gruzowiska w jednej z jego części. Dziewczyna, którą poznaliśmy, powiedziała, że jej rodzina miała szczęście, ponieważ wszystkie domy wokół zostały zniszczone, tylko jej ocalał. Opowiadała, że przez 10 dni w ogóle nie wychodziła z domu, pijąc tylko wodę i jedząc skromne zapasy jedzenia, które miała. Mnich Uvi potwierdził, że w tym czasie, z klasztoru także nikt nie wychodził na zewnątrz. Mimo pozornego spokoju, sytuacja nadal nie jest do końca stabilna. W różnych częściach Birmy, zwłaszcza na północy, mają miejsce incydenty zamieszek, a wrogie nastawienie i negatywne nastroje szybko rozprzestrzeniają się na inne części kraju.
Po niezapomnianym czasie, który spędziliśmy w tym wspaniałym miejscu, ze smutkiem i marzeniem, żeby tu jeszcze kiedyś wrócić, wyruszyliśmy dalej. Meiktila pożegnała nas ulewnym deszczem.
Magda