W Leshan spędziliśmy intensywny tydzień pełen wrażeń. Dowiedzieliśmy się także jak wygląda życie chińskiego przedszkola. Poznaliśmy Han Han, Chinkę, która jest właścicielką prywatnego przedszkola. W zamian za pomoc w przedszkolu zaoferowała nam zakwaterowanie i wyżywienie, a także towarzystwo swojej charyzmatycznej osobowości. Zaznajomiliśmy się również z jej rodziną i przyjaciółmi.
Bardzo lubię dzieci i chyba dlatego pierwsza wizyta w przedszkolu tym bardziej była dla mnie dużym przeżyciem. Przed przybyciem myślałam jak to będzie. W języku chińskim znaliśmy wówczas tylko trzy słowa: dzień dobry, dziękuję i do widzenia. Jednak znajomość tego języka wcale nie była bardzo potrzebna.
Pierwszego dnia byliśmy na zajęciach z grupą 6-latków, przedstawiliśmy się, dzieci również, jednak nie sposób było powtórzyć, a co dopiero zapamiętać ich trudne imiona. Gdy pokazywaliśmy na rzutniku zdjęcia z Polski, największą radość na sali wywołał widok śniegu i zaśnieżonych domów. Śpiewaliśmy piosenkę „Kolorowe kredki”, a także próbowaliśmy nauczyć dzieci tańczyć do muzyki „Krakowiaczek jeden”. Nauka wyszła tak sobie, ale radości było co nie miara. Później dzieci pokazywały nam swoje tańce i chińskie zabawy. W inne dwa dni odwiedziliśmy na zajęciach grupę 4-5 latków, a także malutkie 2-3 letnie dzieci. Z tymi najmłodszymi graliśmy w kosi-kosi-łapki, robiliśmy ciuchcię, a Paweł przygotował dla dzieciaków papierowe samolociki, którymi potem wszyscy rzucali na przedszkolnym podwórku. To niesamowite, że chińskie dzieci mają wiele zabaw rytmiczno-tanecznych takich samych jak dzieci w Polsce, np. „Chodzi lisek koło drogi” lub „Mam chusteczkę haftowaną”, oczywiście w chińskiej wersji językowej.
Tutejsze dzieci są bardzo zdyscyplinowane. Z jednej strony przechodzą przedszkolną musztrę, ale z drugiej strony panie przedszkolanki często przytulają i całują dzieci, jak swoje własne. Duży nacisk kładzie się na naukę tańca i śpiewu, widzieliśmy jak malutkie dziewczynki tańczą skomplikowany układ taneczny. W przedszkolu nie ma wielu zabawek, za to dużo zabaw odbywa się wspólnie, w grupie.
Podczas naszej przedszkolnej przygody, zaangażowaliśmy się również w organizację sobotniego festynu promującego placówkę, który odbył się na miejskim skwerze. Han Han mówiła, że obecnie do jej przedszkola uczęszcza 100 podopiecznych, ale ma nadzieję, że w przyszłym roku będzie mieć już około 300 dzieci. Przed imprezą rozdawaliśmy ulotki promujące festyn, a Paweł przygotowywał dekoracje. Podczas festynu witaliśmy ze sceny gości i zapowiadaliśmy kolejne punkty imprezy (oczywiście po angielsku, a nie po chińsku), a także losowaliśmy nagrody na loterii fantowej. Występ publiczny przed chińską widownią był dla nas trochę stresujący. Na imprezę przyszło wiele dzieci ze swoimi rodzicami. Maluchy miały możliwość uczestniczenia w różnych zabawach zorganizowanych specjalnie dla nich. A my prosto z festynu w ten sobotni wieczór zostaliśmy zabrani na niezapomnianą górską wyprawę, ale o tym w następnym wpisie.
Han Han spędziła z nami dużo czasu pokazując nam miasto i zaprowadzając do miejsc, do których sami na pewno byśmy nie dotarli. Poza ogromem przeżyć jakie dostarczyła nam przygoda z przedszkolem, byliśmy pod wielkim wrażeniem miejskiego życia w Leshan. Wszystko było niezwykłe: zabudowa miejska, szaleństwo ruchu drogowego, ludzie wiozący na wózkach lub rowerach ogromne toboły dziwnych rzeczy, handel uliczny, bazar ciągnący się na kilka ulic, ludzie tańczący przy muzyce albo grający w karty, czy przyroda w parku miejskim – pierwszy raz zobaczyliśmy palmy, bambusy i inna egzotyczną roślinność rosnącą po prostu w mieście.
Leshan jest jednym z wielu chińskich miasteczek. Nie jest to kurort turystyczny, więc można podglądać prawdziwe życie zwyczajnych ludzi. Jest tylko jedne miejsce na skraju miasta nad rzeką, które przyciąga rzesze turystów – rzeźba Wielkiego Buddy, która ma 71 metrów wysokości, co czyni go największym posągiem Buddy na świecie i jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. My także poszliśmy w pielgrzymkowym tłumie, żeby wejść na górę, a potem zejść schodami od głowy Buddy, aż do stóp. Rzeźba jest naprawdę ogromna, stojąc u podnóża, nie sięga się nawet do palca u stopy.
Mieszkając w Leshan spędziliśmy trochę czasu z rodziną naszej znajomej oraz z jej przyjaciółmi. Mieliśmy nawet okazję zobaczyć jak Chińczycy bawią się na imprezie karaoke, będąc razem z nimi na wspólnej zabawie. Będąc blisko tutejszej rodziny, obserwowaliśmy jak żyją zwyczajni Chińczycy.
Dzięki naszej znajomej, której pomagaliśmy w przedszkolu, mieliśmy okazję spróbować wielu lokalnych potraw. Kuchnia syczuańska jest kolorowa i bardzo ostra, mimo tego, że wariant dla nas był zawsze mniej ostry niż ten, który jedli Chińczycy. Han Han często podkreślała, że dana potrawa jest regionalnym specjałem i można jej spróbować tylko w Syczuanie. Nie znamy kuchni chińskiej, ale wierzyliśmy jej na słowo.
Na śniadania jedliśmy małe lub duże pyzy z mięsem lub z warzywami (oczywiście pyzy były zrobione z ryżu), do tego bulion z ziołami lub mleko z ryżem. Popularny na śniadanie jest także ostry bulion z makaronem (wykonanym z ryżu) oraz z ziołami.
Chiński obiad najczęściej jada się w taki sposób, że każdy ma swoją miseczkę z ryżem, a na środku stoi kilka wspólnych talerzy z różnymi potrawami, po które każdy sięga swoimi pałeczkami. Jedliśmy w ten sposób zarówno na obiedzie u mamy Han Han, jak i z paniami przedszkolankami na stołówce. Na początku wydawało mi się to niehigieniczne, ale tutaj wszyscy tak jedzą, więc już trochę się przyzwyczailiśmy. W Syczuanie bardzo popularny na obiad jest również hot pot - kociołek z gorącym (i bardzo ostrym) bulionem, który stoi na środku stołu na palniku i do którego wrzuca się surowe składniki pokrojone na małe kawałeczki, a potem wszyscy jedzą ze wspólnego kociołka - oczywiście pałeczkami. Składniki wybiera się wcześniej samemu z szerokiej bazy różnorodnych smakołyków.
Jedzenie ryżu pałeczkami nie jest dla nas takie skomplikowane jak na początku, ale jedzenie nimi zupy z makaronem to już większa sztuka. W Chinach wszystko je się pałeczkami, nawet zupę. Wybiera się z niej wszystko, a na koniec przystawia miseczkę do ust, przechyla i wypija prosto z miseczki. Tak więc, zgodnie z zasadą: gdy nie wiesz, jak zachować się przy stole, patrz jak jedzą inni i rób tak samo, powoli nabieramy ogłady w tutejszej stołowej etykiecie.
Magda