Nasze kambodżańskie wizy już prawie się kończyły, ale mieliśmy jeszcze czas, żeby zostać ten jeden dzień dłużej. Niedziela – święty dzień chrześcijan. Znaleźliśmy w Internecie informację, że w przygranicznym miasteczku Poipet jest mała społeczność katolicka. Stanowi ją 15 rodzin i mnóstwo dzieci. Paweł skontaktował się z jedną z tamtejszych sióstr misjonarek i dostaliśmy wiadomość, że zapraszają nas serdecznie do udziału we mszy świętej, a wraz z zaproszeniem krótką instrukcję jak się do nich dostać. Pójdziemy tam – zadecydowaliśmy bez namysłu. Jednak garść dobrych chęci to jeszcze nie wszystko. Aby dotrzeć na miejsce, potrzebowaliśmy także sporej dawki determinacji, żeby po sobotnich bezskutecznych poszukiwaniach, we wczesny niedzielny poranek, z nowymi instrukcjami, zacząć szukać od nowa. No bo jak tu cokolwiek zlokalizować, skoro w małych kambodżańskich miejscowościach nie stosuje się dokładnych adresów. Gdy miejscowi opisują komuś swoje miejsce zamieszkania, definiują je mniej więcej tak: „Mieszkam koło tego i tego lub pomiędzy tym a tamtym”. Sytuacja nieciekawa, zwłaszcza, gdy nie zna się khmerskiego języka. Ale w końcu udało się, znaleźliśmy. Choć nie było to już miasteczko Poipet, tylko mała wioska w jego pobliżu.
Poranek był słoneczny i jeszcze przyjemnie rześki. Prawie przeoczylibyśmy nasz cel i pomaszerowali dalej, przechodząc obok ogrodzonego podwórka, leżącego między polami. Jednak mijając bramę zerknęłam kątem oka do środka i zobaczyłam krzyż. Była też Matka Boska z małym Dzieciątkiem i gromadką innych dzieci, które przyszły schować się w okryciu Jej sukni. Stoi tak całymi dniami w upale, a od słonecznego żaru chroni Ją tylko słomiany daszek. Taka skromna, daleka od buddyjskiego złota.
A na końcu placu stał kościółek. Malutki słomiany kościółek. To było prawdziwe święto. Msza była piękna i wzruszająca. Jak modlitwa dziecka, prosto z serca i chwytająca za serce. Widzieliśmy uśmiechy na twarzach, szczerą radość, wielkie zaangażowanie. Mnóstwo śpiewających dzieci w niezrozumiałym dla nas języku. Ksiądz stał na boso. Byliśmy zdumieni, słuchając z jaką łatwością mówi po khmersku. Miał w sobie jakąś ogromną siłę. Ksiądz Luka, pochodzący z Włoch, nie tylko czytał w tym języku, ale nawet z pełną swobodą opowiadał żarty.
Siostry i cała społeczność wspaniale nas przyjęły. Oprócz księdza z Włoch, poznaliśmy dwie siostry z Indii, siostrę z Peru, nauczycielkę angielskiego z Singapuru i wolontariuszkę z Meksyku. Zostaliśmy z nimi aż do popołudnia. Na mszę przyjechała również zorganizowana grupa Anglików, która wspiera finansowo Kościół w Kambodży. Siostry cieszyły się z przybycia tylu gości. Powiedziały, że jeszcze nigdy, w krótkiej historii funkcjonowania tutejszej misji, tyle różnych krajów nie było tu obecnych. Byliśmy dumni, że i Polska miała w tym dniu swoja reprezentację.
Działalność misyjna w Kambodży to nie tylko szerzenie chrześcijaństwa. To w głównej mierze wszechstronna pomoc, taka jak nauka szkolna, nauka umiejętności zawodowych, zapewnienie wyżywienia oraz opieki medycznej. Siostry misjonarki z Poipet prowadzą przedszkole dla tych najuboższych z ubogich dzieci. Znaczna większość z nich pochodzi z rodzin buddyjskich. Zobaczyliśmy jak funkcjonuje przedszkole, a później zostaliśmy zaproszeni na lunch i tort urodzinowy siostry z Peru. Dzięki temu mieliśmy okazję sporo dowiedzieć się o codziennym życiu misji. Cel działalności przedszkola to nie tylko edukacja, ale także zapewnienie dzieciom dobrej diety. Aż trudno sobie wyobrazić uderzającą prawdę, słysząc, że dzieci w każdy piątek przed powrotem na weekend do domów zjadają nieprawdopodobne ilości jedzenia, po dwie, trzy porcje ryżu - w domu często już nie dostaną.
Miasteczko Poipet, będące najpopularniejszym przejściem granicznym z Tajlandią, boryka się z problemami migracji, przemytu, hazardu, prostytucji. Siostry odwiedzają kobiety i dzieci przebywające w pobliskim więzieniu. Przynoszą im nie tylko jedzenie, ale także otuchę i dobre słowo. Więźniowie przebywają tam w nieludzkich warunkach, w brudnych, śmierdzących i przeludnionych celach. Jak zrozumieć niesprawiedliwość przyszłego losu niewinnych dzieci, które przebywają w tym miejscu razem ze swoimi matkami, gdyż nie mają żadnej innej bliskiej osoby? Kim zostanie w przyszłości 15-letni chłopak, którego historię usłyszeliśmy? Urodził się w więzieniu, nie zna innego życia niż to wewnątrz, mógłby opuścić celę, ponieważ nie popełnił żadnego przestępstwa, lecz nie potrafi funkcjonować w normalnym świecie, więc woli żyć tam.
Ważnym podjętym działaniem misji w Popiet jest też budowa murowanego kościoła. Wykopy pod fundamenty mogliśmy zobaczyć na polanie nieopodal słomianego kościółka. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, za około trzy lata będzie gotowy.
Żegnając się z siostrami misjonarkami oraz życząc im wiele siły na każdy kolejny dzień, pożegnaliśmy też Kambodżę. Pierwszy raz, od początku naszej podróży, do przejścia granicznego wyruszyliśmy pieszo. Mieliśmy niecały kilometr. Mniej niż ten jeden kilometr dzielił nas od granicy. Tuż za nią czekała na nas „kraina tysiąca uśmiechów”, kraj, który był początkiem moich marzeń o podróży do dalekiej Azji. Przed nami rozpościerała się Tajlandia.
Magda