Wychodząc z miasta chcieliśmy wyruszyć w kierunku Przełęczy Okraj. Na obrzeżach miasteczka oznaczenia szlaków były coraz mniej widoczne, a później jakby zatarte. Cóż, zasugerowaliśmy się najprawdopodobniej starymi oznaczeniami szlaków, dzięki czemu zafundowaliśmy sobie marsz na przełaj przez rozległą stadninę koni, a następnie przez łąkę, mijając stadka owiec i krów. W pewnym momencie oznaczenia szlaków się skończyły, a nam nie pozostało nic innego jak kontynuować wędrówkę na wyczucie.
Ostatecznie wróciliśmy na szlak i mogliśmy spokojnie kontynuować nasz marsz. Gdy tylko znaleźliśmy się trochę wyżej, otoczyła nas gęsta mgła – weszliśmy w piętro niskich chmur, które wcześniej tak groźnie wyglądały. Z niemałym trudem poruszaliśmy się mozolnie z plecakami pod górę. Widoczność była coraz mniejsza. W tamtej chwili miałam w głowie tylko jedną myśl: dojść jak najszybciej do schroniska na Przełęczy Okraj i napić się czegoś ciepłego. W końcu, po ciężkim podejściu pod górę, doszliśmy na miejsce.
Moment otwierania drewnianych drzwi schroniska był dla mnie wspaniały. Poczuć można wtedy powiew ciepłego powietrza z sali gromadzącej ludzi, którzy odpoczywają, jedzą, piją. Za sobą natomiast zostawia się całą zawieruchę, która panuje na zewnątrz.
Po dłuższej chwili odpoczynku, ubraliśmy znów ciepłe rzeczy i wyruszyliśmy w dalszą drogę, w stronę Śnieżki. Nie widzieliśmy dalej niż na odległość kilku metrów. Wichura była coraz większa, szczególnie tuż przed szczytem. Szło się coraz trudniej. Liczyliśmy się z tym, że jeśli pogoda się nie zmieni, będziemy musieli ominąć najwyższy szczyt Karkonoszy. Czarny scenariusz się ziścił. Ze względu na fatalną pogodę musieliśmy odpuścić wejście na sam szczyt. Niebieskim szlakiem kierowaliśmy się prosto do schroniska Dom Śląski, w którym zamierzaliśmy spędzić noc. Wyłonił się z mgły dopiero, gdy byliśmy kilka kroków przed nim.
Szczęśliwi, że to już koniec marszu w tak silnym wietrze, weszliśmy do wypełnionej turystami sali schroniska. Pomyślałam wtedy, że naprawdę nie miałabym sił iść już nigdzie dalej. Tym razem zdążyliśmy przed zmrokiem. „Niestety nie ma wolnych miejsc, mamy dziś pełne obłożenie” – usłyszeliśmy w odpowiedzi na pytanie o nocleg. Dodaliśmy, że mamy własne śpiwory i karimaty, więc wystarczy nam tylko kawałek podłogi do spania. Pani w schronisku w niemiły sposób oznajmiła nam jednak, że ze względu na długi weekend ludzi jest tak dużo, że nie zostaniemy przyjęci nawet na podłogę i że mamy iść szukać sobie noclegu gdzie indziej. Ta informacja ścięła mnie z moich zmęczonych nóg. Nic nie dały prośby i dyskusje. Nie pomogło tłumaczenie, że już jest prawie ciemno i że jako schronisko nie mogą nas tak po prostu wyrzucić. Ostatecznie jednak nas nie przyjęli.
Najbliższym miejscem na nocleg było schronisko Strzecha Akademicka, oddalone o około pół godziny marszu. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko znów wyjść na zimno, wiatr, mgłę i wyruszyć w dalszą drogę. Szliśmy bardzo szybko. Chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem i pozostałymi turystami, aby starczyło dla nas miejsc. Dotarliśmy i tym razem zostaliśmy już na dobre. Wreszcie mogliśmy odpocząć. W rozmowach z innymi wędrowcami okazało się, że co najmniej kilku z nich też zostało wyrzuconych z Domu Śląskiego.
Następnego poranka mgły i chmury rozeszły się. W końcu wyjrzało słońce. Wyruszyliśmy w kierunku urokliwie położonego schroniska Samotnia, chyba najpiękniejszego w Karkonoszach. Zatrzymaliśmy się tam na poranną herbatę i kawę. Pełni energii rozpoczęliśmy kolejny dzień wędrówki. Mijając polany wysuszonych żółto-brązowych traw i patrząc na nadchodzące zza gór kłębiaste chmury, maszerowaliśmy do Pielgrzymów, a dalej pod górę w kierunku Słonecznika.
Po krótkim odpoczynku w Schronisko Odrodzenie czekała nas stroma droga pod górę. Gdy pokonaliśmy trud wspinaczki i znaleźliśmy się wyżej, ukazały się nam kolejne piękne widoki. Postanowiliśmy, że zatrzymamy się na chwilę przy telewizyjnej stacji przekaźnikowej na Śnieżnych Kotłach, by podziwiać krajobrazy. Mieliśmy nadzieję, że osłonimy się od wiatru. Jednak nic z tego, nawet chowając się za skałami zimne podmuchy dawały nam w kość.
Magda