W Savannakhet spędziliśmy kilka dni. Spacery po starówce i nad Mekongiem były dla nas przyjemnie spożytkowanym czasem. Mieliśmy też okazję spróbować szejków z owoców tropikalnych i laotańskiej kawy w miejscowych kawiarenkach i od ulicznych sprzedawców z wózkami. Posmakowaliśmy również kilku ciekawych lokalnych potraw. Jeden dzień zapamiętamy jako wyjątkowo upalny. Nie dało się chodzić po ulicy, nie dało się wytrzymać w pokoju, ciężko było złapać oddech, człowiek pocił się siedząc i nic nie robiąc. Google odnotowało tego dnia temperaturę 39 stopni Celsjusza w cieniu. Jak miło było wrócić potem do standardowych temperatur – około 30-32 stopni.
Podczas naszego pobytu w miasteczku, korzystając z ulotek miejscowego biura turystyki, wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Odwiedziliśmy oddalone o około 7 kilometrów jezioro Bungva. O poranku krajobraz wokół niego robił wrażenie - z jednej strony rozległe, soczyście zielone pola ryżowe, a z drugiej duże jezioro i kąpiąca się w nim niezliczona ilość bawołów. Dotarliśmy także do bardzo ważnego obiektu religijnego buddystów – pięćsetletniej stupy That Ing Hang, która jest popularnym celem turystyki sakralnej. Uznaje się, że stupa ta jest miejscem pochówku kości Buddy. Następnie mogliśmy odetchnąć trochę od azjatyckiego upału eksplorując leśną trasę rowerową w przyrodniczym obszarze chronionym o nazwie Dong Natad, na terenie którego znajduje się jezioro Nog Lom. Wracając, zatrzymaliśmy się w jednej z malutkich wiosek by wypić czarną laotańską kawę z lodem.
Savannakhet zauroczyło nas swoją magią, spokojnym klimatem i romantyczną pokolonialną architekturą. Zachody słońca nad Mekongiem były tylko (a może przede wszystkim) wisienką na torcie urokliwości tego miasteczka.
Paweł