Kawah Putih to kwaśne jezioro wulkaniczne znajdujące się we wnętrzu krateru. Zbiornik wodny zawiera wysokie stężenie siarki. Ze względu na unoszące się w powietrzu siarkowe opary niewskazane jest zbyt długie przebywanie blisko jeziora. Okoliczny krajobraz jest unikalny - drzewa porastające okolicę są całkowicie bezlistne i wyschnięte, na skałach występują żółtawo-zielone osady siarki. W jednym miejscu widać wydobywający się z ziemi dym. Całość tworzy niezwykłą krajobrazową kompozycję, która sprawia wrażenie surowej, nieprzyjaznej i niebezpiecznej. Kolor wody w jeziorze zmienia się w zależności od aktualnego stężenia siarki. Może być biały, turkusowy czy zielony. Miejsce jest bardzo turystyczne, ale wystarczy krótki spacer brzegiem kawałek dalej, by znaleźć spokojne ciche miejsce, umożliwiające swobodne cieszenie oczu widokami.
Situ Patenggan jest innym malowniczo położonym jeziorem. Okoliczne plantacje herbaty dodają miejscu niesamowitego czaru. Zgodnie stwierdziliśmy, że warto było odwiedzić to miejsce właśnie ze względu na porastające okolicę zielone herbaciane krzaki. Uprawy tej rośliny mają w sobie coś szczególnego - zawsze tworzą przepiękne krajobrazy. Interesująca dla nas była także zlokalizowana niedaleko malutka wioska.
Oprócz zabrania nas na wycieczkę do Situ Patenggan i Kawah Putih, Mey oprowadziła nas także po swojej okolicy. Pokazała nam pobliski bazar i zachęciła do spróbowania kilku miejscowych przysmaków (np. Bubur Ayam). Lokalnym indonezyjskim owocem jest salak (Wikipedia twierdzi, że owoc ten w języku polskim ma nazwę oszpilna jadalna (!) - Boże, kto wymyśla takie nazwy?). Po angielsku nazywa się go czasem także „snake fruit” („owoc węża”), ponieważ jego zewnętrzna powłoka przypomina skórę węża. Bardzo polubiliśmy jego słodko-kwaśny smak. Razem z Mey kupiliśmy cały kilogram tych owoców na jednym ze straganów.
Wracając do domu usłyszeliśmy dochodzące skądś dźwięki tradycyjnej indonezyjskiej muzyki. Na jednym z podwórek grupa muzyczna przygotowywała się do występu. Chwilę popatrzyliśmy i posłuchaliśmy jak grają, a potem zostaliśmy zaproszeni do wspólnej próby. Magdzie gra na „cymbałach” wychodziła znacznie lepiej niż mi uderzanie do rytmu w dwa duże „gongi”.
Nasza podróż po Jawie powoli dobiegała końca. Mey odwiozła nas na terminal autobusowy w Bandung. Autobusem wyruszyliśmy w kierunku innej wielkiej indonezyjskiej wyspy – Sumatry.
Paweł