Podróż przez Rosję, a przez Syberię w szczególności, to w zasadzie nieustanne konfrontowanie się ze śladami polskości. Wiele okresów w historii obydwu państw sprzyjało temu, by na terenie dzisiejszej Federacji Rosyjskiej można było często napotykać na polskie akcenty. Sytuacja diametralnie zmienia się po przekroczeniu granicy z Chinami. Tam natknięcie się na polski ślad to już nie lada wyzwanie. Począwszy od Manzhouli, znajdywanie polskich akcentów jest dla mnie jeszcze większą radością.
Pierwszy kontakt z Polską w Chinach mieliśmy w Pekinie. Odwiedziliśmy wówczas dwukrotnie polską Ambasadę. Dla mieszkających tam Polaków co tydzień w niedzielę organizowana jest msza święta z polskim księdzem. Po niej pekińska polonia we wspólnym gronie organizuje sobie spotkania „na kawę”. Były więc to dla nas odwiedziny przy okazji niedzielnych mszy świętych, po których także zostawaliśmy na poczęstunku. Bardzo miło było znów usłyszeć polski język. Mała społeczność polonijna w Pekinie przyjęła nas bardzo ciepło i żywo była zainteresowana nami oraz naszą podróżą. Mogliśmy też posmakować przywiezionego z Polski chleba z masłem i żółtym serem.
Kolejne polskie akcenty spotkaliśmy dopiero na południu Chin w Yangshuo. Spośród wielu zatrudnionych w szkole językowej obcokrajowców, w której byliśmy wolontariuszami, jeden był Polakiem. Spotkaliśmy się tylko raz i to na krótką chwilkę między jego zajęciami. Ale usłyszenie zdania „o, mówicie po polsku” również było bardzo miłe. Kilku chińskich studentów, z którymi rozmawialiśmy podczas naszych konwersacji, kojarzyło z Polską niektóre fakty. Jeden powiedział mi, że zna polskiego piłkarza – Lewandowskiego, a inny, z którym rozmawiała Magda, kojarzył z Polską katastrofę smoleńską, w której zginął prezydent. W porównaniu do innych studentów to i tak dużo, ponieważ niektórzy studenci w ogóle nie wiedzieli gdzie leży Polska, a niektórzy (i to nawet nie jeden) myśleli, że nasz kraj był kiedyś częścią Związku Radzieckiego. Miałem wówczas ciekawy temat do konwersacji w ramach akcji „misja uświadamiająca”. Poza tym w Yangshuo, przy jednym z hosteli, spośród wielu innych wypatrzyłem drogowskaz z polską flagą. Właśnie wypatrywanie takich drobiazgów sprawia mi największą frajdę.
Podczas naszego pobytu w wietnamskim Hanoi w niemałe osłupienie wprowadził mnie widok starego polskiego banknotu. Spacerując jedną z wielu wąskich uliczek stolicy, kątem oka wypatrzyłem znajomy wizerunek na frontowej ścianie jednego z tych dziwacznych sklepików. Był to stary banknot o nominale 50 zł, który zdobił sklep (chyba) jakiegoś kolekcjonera. Widok generała „Waltera”, zagorzałego komunisty i nałogowego alkoholika, który stał na czele Armii Czerwonej w walce przeciwko Wojsku Polskiemu, mimo wszystko przysporzył mi sporo radości – w końcu to banknot z mojego ojczystego kraju, który mogłem zobaczyć „gdzieś na końcu świata” w stolicy Wietnamu. Towarzystwo miał nie mniej doborowe: Ho Chi Minh – komunistyczny przywódca Wietnamu Północnego, Ernesto Guevara – kubański rewolucjonista i Saddam Husajn – iracki dyktator.
Bardzo miła sytuacja spotkała nas w Haiphongu. Przed katedrą katolicką rozmawiał z nami wietnamski ksiądz. Gdy na pytanie „skąd jesteście?”, odpowiedzieliśmy mu, że z Polski, od razu powiedział, że z tego kraju pochodził Jan Paweł II i że spotkał się z nim w 2003 roku. Wizerunek polskiego papieża wypatrzyliśmy też na ścianie w jednym ze zwykłych wietnamskich domów w Phan Thiet, w którym mieszkała katolicka rodzina.
Od pewnego momentu w naszej podróży (nie potrafię określić dokładnie od kiedy) namiętnie poszukiwałem czegoś jeszcze. Rzeczy, którą najłatwiej byłoby mi znaleźć w Polsce, ale będąc jeszcze w ojczyźnie o tym nie pomyślałem. Chodzi mianowicie o flagę Polski. Podróżując po azjatyckiej ziemi, koniecznie chciałem mieć możliwość manifestowania swojego pochodzenia. Przez całe Chiny mimo usilnego poszukiwania nie udało mi się znaleźć biało-czerwonej flagi. Tradycją stało się powtarzanie przeze mnie na głos w każdym kolejnym mieście zdania: „no gdzie jak nie tu?”
Dojechaliśmy do Hanoi. Tam zgodnie ze zwyczajem wzdychałem z nadzieją: „no gdzie jak nie tu?”. Magda żartowała sobie, że na pewno uda mi się znaleźć całą uliczkę w Hanoi, na której będą sprzedawać same flagi. Będąc w Wietnamie zauważyliśmy bowiem regułę, że jak przy jednej ulicy znajduje się sklep z czymś, to bardzo często na całej tej ulicy stoją sklepy, które sprzedają to samo coś. Na przykład cała uliczka ze sklepikami obuwniczymi, cała uliczka kawiarenek, itp. Jakie było nasze wielkie zaskoczenie i niedowierzanie, gdy udało nam się w Hanoi znaleźć uliczkę, przy której znajdowały się sklepiki z flagami, proporcami i chorągiewkami. Przy jednej ulicy kilka pracowni sprzedawało różnego rodzaju i różnej wielkości flagi! No i kupiliśmy - dwie biało-czerwone naszywki.
Magda obie przyszyła do naszych plecaków i od tego czasu możemy z dumą manifestować naszą polskość za każdym razem gdy mamy je ubrane na siebie. Jest to dla nas wielka chluba i radość, że flaga Polski, flaga naszej ojczyzny, całemu światu obwieszcza nasze polskie pochodzenie.
Paweł